Adam Kokoszka prawie trzy lata temu, będąc ledwo po trzydziestce, po cichu zniknął z polskiej piłki. Niedawno znów zaczął grać, ale już głównie dla przyjemności w niższych ligach. Na wiele spraw może spojrzeć na spokojnie, z dalekiej perspektywy. Rozmawiamy o błyskawicznym powołaniu do reprezentacji Polski i występie na Euro 2008, mimo roli rezerwowego w Wiśle Kraków. Kokoszka tłumaczy wymuszenie odejścia z Wisły do Empoli, wspomina pobyt we Włoszech, Polonię Warszawa Józefa Wojciechowskiego, udany okres w Śląsku Wrocław, transfer do Rosji i porażkę 1:8 z Zenitem, poważną kontuzję oraz nieudany transfer do Zagłębia Sosnowiec. Zapraszamy. Pana kariera trwa czy w Unii Tarnów tylko bawi się pan w piłkę?W III lidze takiej zabawy już nie ma. Może nie znajdziemy w niej zbyt wielu klubów zawodowych, ale na pewno kilku zawodników w tych najlepszych drużynach zarabia jedynie na graniu. Zakładam na przykład, że Grzesiek Bonin w Chełmiance skupia się tylko na piłce. Dla mnie to bardziej etap, na którym mogę coś przekazać młodszym chłopakom. Wchodzą do zespołu z klubowej akademii, która jest dość duża. Co nie zmienia faktu, że brakowało mi meczowego grania, szatni, jej atmosfery. Każdy, kto funkcjonował w piłkarskiej szatni i spędził w niej pół życia – tak, jak ja – wie, o czym mówię. Przez dwa lata tego nie miałem, zdążyłem się założył pan, że nastąpił koniec kariery czy zawsze zostawiał sobie otwartą furtkę?Raczej myślałem, że już nie będę grał. Z czasem jednak zaczęło ciągnąć wilka do lasu. Pojawiły się próby, żeby zaczepić się gdzieś pod Krakowem w IV lidze, poruszać się i pobiegać. A akurat tak się złożyło, że mieliśmy się przeprowadzać do Tarnowa i wtedy pojawiła się okazja, żeby wspomóc Unię, która bardzo chciała awansować do III ligi. Rok wcześniej przegrała baraże z rezerwami Cracovii, za drugim razem się udało, a ja mogłem w tym na wiosnę trochę długo pan to pociągnie? Na karku dopiero 34 tym wieku trudno coś długofalowo planować. Sądzę jednak, że nie jest to zbyt długa perspektywa. Wydaje mi się, że ten sezon to maksimum, ale podkreślam to „wydaje mi się”. Umowę mam do prawdziwy cashback na start. 50% do 500 zł w miał pan obaw zdrowotnych? Poważna kontuzja z czasów Śląska Wrocław mocno pana początku wejścia w regularny trening, czyli 3-4 razy w tygodniu plus mecze, były drobne urazy, ze dwa spotkania opuściłem. Jak już się w pełni wdrożyłem i złapałem rytm, to problemów już nie mam i oby tak i jak się pan odnajduje w trzecioligowych realiach? Dla pana to pewnie początku kariery grałem w trzecioligowych rezerwach Wisły Kraków, wówczas to był trzeci szczebel, zgodny z nazwą. No i mogę powiedzieć, że wiele się nie zmieniło. Jest bardzo fizycznie, gra wielu silnych się na pana spinają?Jakoś specjalnie tego nie w Tarnowie jest przetarciem przed pracą trenerską?Jeszcze nie wiem. Kiedyś taki pomysł rzuciłem, ale teraz nastąpiły zmiany w PZPN-ie i wszystko jest zawieszone. Jako były reprezentant mam możliwość odbycia w przyspieszonym trybie kursu trenerskiego UEFA A i być może kiedyś z tego skorzystam. Trudno mi jednak w tym momencie stwierdzić, czy widziałbym się w roli pan robił przez dwa lata boiskowej bezczynności? Na Twitterze promuje pan projekt “Up Score Research & Consulting”.Pośredniczyłem przy pewnej aplikacji turystycznej, ukierunkowanej przede wszystkim na kraje arabskie i stworzonej w języku arabskim. A tak to dużo odpoczywałem, był czas na różne analizy i przemyślenia. Jeszcze przed powrotem do grania zacząłem też sporo jeździć na rowerze. Wreszcie mogłem się oddać zajęciom, na które wcześniej brakowało się zmęczenie futbolem?W pewnym momencie tak, nie ukrywam. Może nawet nie tyle zmęczenie, co… W Śląsku sezon po sezonie walczyliśmy o utrzymanie, a to sytuacja bardzo obciążająca. O wyższe cele bije się łatwiej i przyjemniej. Gdy musisz co chwila z niepokojem spoglądać w tabelę, na pewno nie jest to sytuacja, o której marzyłeś. Każdy chce grać o mistrzostwo lub puchary, ewentualnie mieć spokojny środek tabeli i swobodnie oddychać.Teraz u pana wszystko zdaje się toczyć powoli, za to początek kariery miał pan szalony. Mając pięć meczów dla Wisły Kraków, z czego dwa w pierwszym składzie, zadebiutował pan w reprezentacji Polski. Gdyby się to dziś wydarzyło, byłby pan na czołówkach wszystkich też było o tym głośno, choć może ze względu na fakt, że chodziło raczej o skład złożony z ligowców, ten szum dość szybko ustał. Gdyby dziś nadal organizowano takie zgrupowania, na pewno pojawiliby się jacyś zawodnicy, którzy dopiero zaczynają seniorskie granie. A i nawet u Paulo Sousy niektórzy przecież wypłynęli szybko, jak chociażby Kacper Kozłowski czy Nicola KOZŁOWSKI: CHCĘ BYĆ NAJLEPSZY NA ŚWIECIE [WYWIAD]U pana te rzeczy wydarzyły się za szybko?Myślę, że nie. Poznanie myśli szkoleniowej Leo Beenhakkera, który wcześniej prowadził najlepsze kluby w Europie, na pewno mi powołanie było szokiem?Nie do końca, bo byłem do niego przygotowywany. Miałem wcześniej kontakt bodajże z trenerem Dziekanowskim, z którym znałem się z kadry młodzieżowej. Zresztą, nie tylko moje powołanie stanowiło wielkie zaskoczenie. Pamiętam, że podobnie komentowano jeszcze kilka fakt, reprezentantem stał się też wtedy Paweł Magdoń i nawet od razu strzelił gola Zjednoczonym Emiratom na tym, że chodziło o przegląd Ekstraklasy i danie szansy piłkarzom, którzy w razie pozytywnej weryfikacji mogliby na coś liczyć w meczach o stawkę. Od paru lat już takich okazji nie ma, więc też liczba ligowych debiutantów znacznie lutym, nadal mając tylko pięć meczów dla Wisły, zagrał pan z Estonią i strzelił wspomnienia. Co do mojej sytuacji klubowej, pamiętajmy, o jakiej Wiśle wtedy jeszcze mówiliśmy. Naprawdę trudno było się w niej przebić młodszemu zawodnikowi, panowała olbrzymia i jakościowa konkurencja. Moi rywale do składu grali w reprezentacji lub się o nią ocierali. A obrońcy przecież raczej nie wpuszcza się na 5-10 minut jak gracza mówiąc, status kadrowicza nie zmienił pana statusu w okresy, w których moje położenie stawało się trochę lepsze. Wiosną 2007 zagrałem w lidze siedem razy, a wiosną 2008 – w sezonie mistrzowskim – dziewięć i jakąś cegiełkę do sukcesu dołożyłem. To nie było aż tak mało, biorąc pod uwagę tylko 30 kolejek w terminarzu. W okresach bez gry w Ekstraklasie nie wychodziłem jednak poza to być frustrujące. Tu już reprezentacja, perspektywa wyjazdu na Euro 2008, do którego ostatecznie doszło, a pan nadal często kopał z wszystko potrafiłem tę frustrację jakoś okiełznać. Starałem się patrzeć racjonalnie. Walczyłem o skład z Arkiem Głowackim, Tomkiem Kłosem, Cleberem. Trudno, żebym grał ich kosztem. Dziś dużo mówi się o wypożyczaniu młodzieży do niższych lig, ale nawet codzienne trenowanie z zawodnikami takiej klasy może wiele dać. No i mieliśmy jeszcze rezerwy w III lidze, zaraz potem je zlikwidowano. Gdy miałem 18 lat, perspektywa oswajania się z futbolem seniorskim na trzecim szczeblu była całkiem końcu jednak zdecydował się pan wymusić przejście z Wisły do Empoli, powołując się na Prawo Webstera. Z perspektywy czasu: warto było?Na pewno niektóre tematy po tym odejściu sobie przekreśliłem. Koniec końców Wisła i tak dostała za mnie największe możliwe pieniądze w tamtym czasie, tyle że później. Nie było więc tak, że odszedłem zupełnie za darmo. Wyjazd do Włoch był ciekawy sportowo i życiowo, dużo się nauczyłem, poznałem inną kulturę i język, a na boisku też trochę pograłem. Można powiedzieć, że przetarłem szlak w Empoli. Byłem tam pierwszym Polakiem, a ostatnio co chwila któryś z naszych zawodników idzie do tego klubu na Payout w Drużyna, której zwycięstwo obstawiłeś, prowadzi 2:0 w dowolnym momencie i wygrywasz zakładNie było szans, żeby Wisła pana puściła w normalny sposób?Pojawiały się różne tematy, zwłaszcza dotyczące wypożyczenia, ale nie wchodziło to w grę. Taki klub jak Wisła chciał mieć szeroką kadrę, zabezpieczenie na każdej pozycji i zapewnienie odpowiedniego poziomu treningowego. Uznałem, że aby się dalej rozwijać, koniecznie muszę zmienić otoczenie i po czasie za bardzo nie żałuję, choć oczywiście wolałbym, żeby się to inaczej pan, że pewne kierunki się panu pozamykały. Chodziło o powrót do Wisły?Tak, głównie o to. Latem 2018 roku trenowałem z Wisłą przez około dwa tygodnie, gdy trenerem był jeszcze Maciej Stolarczyk. Zagrałem nawet w sparingu z Monaco. Chciałem się odbudować po kontuzji, ale kontraktu nie podpisałem. Nie wiem, czy sprawy z przeszłości były decydujące, bo w klubie zaczynały się już problemy finansowe, które kilka miesięcy później doprowadziły do pamiętnych zdarzeń, ale takie rzeczy sprzed lat zawsze mają jakieś znaczenie. Może nie decydujące, w tyle głowy u niektórych ludzi jednak osoby, którym po swoim odejściu nie podałby pan ręki?Nie, aż tak źle nie było. Wisła broniła swojego interesu, a później otrzymała pieniądze, który mogłaby za mnie realnie dostać w warunkach rynkowych. Różnica polegała na tym, że wszystko trwało parę pan do drugiej ligi włoskiej z najlepszego wówczas polskiego klubu, więc zakładam, że jakiegoś gigantycznego szoku pan nie przeżył, nie był to inny na piłkę było trochę inne. Inne treningi, mentalność, kultura. Włoska piłka do teraz najbardziej kojarzona jest z taktyki i wtedy też tak było. Ale żebym odczuł jakąś istotniejszą różnicę sportową, to raczej na starcie było największym wyzwaniem?Opanowanie języka włoskiego, zwłaszcza że tam mało kto mówi po angielsku. Poszło mi to w miarę sprawnie. Po 2-3 miesiącach już wszystko rozumiałem, a po pół roku zaczynałem komunikatywnie mówić. Do treningów czy wymagań taktycznych też musiałem się przyzwyczaić, ale to nic wyjątkowego. Każdy zawodnik zamieniający Polskę na Włochy musi przez to włoskim zaawansowaniu taktycznym poczuł się pan na początku laikiem w tym temacie?Od zera może nie zaczynałem, ale musiałem wiele rzeczy przyswoić. Codziennie na zajęciach mieliśmy trenera, który chodził za obrońcami i cały czas ich ustawiał, korygował, podpowiadał. Przed każdym meczem przygotowanie mocno strategiczne, pod przeciwnika. Było to dla mnie coś nowego. Teraz jest inaczej, w naszej lidze sporo się przez tych kilkanaście lat zmieniło. Widzę, również po młodszych trenerach, że spojrzenie na piłkę i taktykę poszło do dobrych piłkarzy w Empoli wówczas było. Eder później grał w Interze i reprezentacji Włoch, Riccardo Saponara dziś występuje we Fiorentinie, a Ricardo Soriano w też Lorenzo Tonelli, który potem trafił do Napoli. Wtedy to były chłopaki mające po 17 czy 18 lat, dopiero zaczynali w pierwszym zespole, grali niewiele. Generalnie potwierdza się, że Empoli to idealny klub, żeby kogoś ograć, wprowadzić w realia włoskiej piłki i wysłać dalej. Szkółka dobrze funkcjonuje i z tego, co widzę, co roku bilans transferowy wychodzi na plus. Jest tu coś za coś, bo sportowo klub balansuje na krawędzi Serie A i Serie B. Wypromuje kogoś i sprzeda, ale jednocześnie może spaść z samych treningach któryś z tych młokosów się wyróżniał?Trudno o tak młodych zawodnikach powiedzieć jednoznacznie, czy odnajdą się w seniorskiej piłce. Ja też jako junior początkowo nie wyrastałem ponad resztę, inni nawet szli do góry szybciej, a potem role się zmieniały. Czasami decyduje pół roku czy rok i wszystko przyspiesza. W Empoli takich potencjalnych perełek mieliśmy więcej. Cristian Pasquato podczas treningów imponował, ale w dorosłym graniu praktycznie nie wyszedł poza Serie B i nie do końca sprawdził się w Legii. O nim mówiło się, że będzie nowym Del Piero. Po latach pogadaliśmy, gdy poszedł do Polski. Z pewnością na starcie liczył, że osiągnie PASQUATO – POLSKI EGZAMIN NOWEGO DEL PIEROTo jak pan podsumuje pobyt we Włoszech? Pierwsze dwa lata to w miarę regularne granie, ostatnie półrocze w zasadzie ostatniej rundzie rozegrałem tylko jeden mecz. Mimo to wspominam ten czas bardzo pozytywnie i jak tylko mogę, jadę do Włoch na wakacje. Przy okazji odwiedzam tamte rejony. Podjeżdżałem do miejsca, w którym mieszkałem i na stadion. Zbyt wielu pracowników, którzy już wtedy byli, dziś w Empoli nie ma, ale parę znajomych twarzy pozostało, mogliśmy pogadać. Od czas do czasu mam też kontakt z Antonio Busce, z którym grałem, a który obecnie prowadzi Primaverę pan maksimum z tego pobytu?Aż tak to nie. Mogłem grać jeszcze więcej, no i nie udało się wejść do włoskiej ekstraklasy. W pierwszym sezonie dostaliśmy się do baraży, ale wyraźnie przegraliśmy dwumecz z Brescią. W następnym roku przymiarki były podobne, a nie weszliśmy nawet do play-offów. Mogło być lepiej, jednak w życiu trzeba nieraz brać to, co jest dane i nie i pół roku w Empoli i powrót do Polski. Nie chciał pan zostać za granicą?Były opcje pozostania w Serie B w innych klubach. Projekt, który tworzył się w Polonii Warszawa, wyglądał jednak bardzo ciekawie i dałem się skusić. Mimo wszystko miło było wrócić do kraju. Niektórzy być może wolą trzymać się zagranicy. Tomasz Kupisz ma już chyba jedenasty klub we Włoszech i to też jest jakaś sztuka, żeby tak długo utrzymywać się na powierzchni jako obcokrajowiec. Ja uznałem, że Polonia będzie ciekawszym wariantem niż pozostanie w Serie że dwa lata przy Konwiktorskiej to był najbardziej barwny czas w pana wspomnienia są do dzisiaj. Najwyżej zajęliśmy szóste miejsce w lidze, oczekiwania były większe. Potem zaczęły się przeboje z nowym właścicielem, wielomiesięczne zaległości i każdy wie, jak to się skończyło. Drużynę mieliśmy bardzo dobrą, imponujące nazwiska. Brakowało trochę więcej piłki w piłce, wszystko toczyło się wokół prezesa Wojciechowskiego. Znów mogłem popracować z zagranicznym trenerem. Theo Bos raczej niczym mnie nie zaskoczył, bo znałem szkołę holenderską po reprezentacji Leo Beenhakkera, ale dla niektórych była to większa nowość. Była to zresztą bardzo krótka współpraca, zdążyłem rozegrać u niego jeden mecz. Po porażce z Zagłębiem Lubin prezes zwolnił go w mediach, on dowiedział się Wojciechowski lubił krytykować w rozmowach z dziennikarzami konkretnych zawodników, nieraz dosadnie. Pan mu kiedyś mocniej podpadł?Personalnie nie, natomiast jeśli traciliśmy gole, cała defensywa znajdowała się na cenzurowanym. Cóż, prezes był postacią barwną, ale zero-jedynkową. Jeśli ktoś całe swoje zawodowe życie spędził w biznesie, to potem wydaje mu się, że w sporcie będzie podobnie. A jak wiadomo, nie jest, tutaj liczba zmiennych i trudnych do przewidzenia czynników jest znacznie większa. Nie wszystko da się przeliczyć i zaplanować. To chyba generalnie problem ludzi biznesu, którzy próbują coś zdziałać w piłce.„GRACIE JAK ROBOTNICY WIĘC JECIE JAK NA BUDOWIE”. O POLONII WOJCIECHOWSKIEGODo Śląska odszedł pan w połowie sezonu 2012/13, zanim jeszcze klub z Konwiktorskiej spotkało najgorsze. Gdy pan się żegnał, czuł, że finał dla Polonii będzie tragiczny?To był chyba ostatni dzień zimowego okienka. Ja poszedłem do Śląska, a Tomek Jodłowiec do Legii. We Wrocławiu jego odejście wywołało spore zamieszanie, ale dzięki temu zrobiło się miejsce w kadrze. Wszyscy mogliśmy już wtedy zakładać, że wydarzenia w Polonii potoczą się w złą stronę. Jeśli ktoś kolejny raz składał obietnice bez pokrycia, to trudno się łudzić. Plusem tej sytuacji była konieczność stawiania na młodych. Paweł Wszołek czy Łukasz Teodorczyk w normalnych okolicznościach pewnie tylu szans by nie dostali. Nie wszyscy na tej sytuacji była najbardziej zjednoczona szatnia, w której pan przebywał?Chyba tak. Trenerem był Piotr Stokowiec, który też dopiero zaczynał pracę i dbał o atmosferę. Nieprzypadkowy jest pogląd, że w biednych klubach drużyna potrafi być bardziej zjednoczona, co może się przełożyć na wyniki. W Polonii mieliśmy je dobre – jak na sytuację i tak nie był w najgorszej sytuacji, bo swoje we Włoszech zdążył zarobić, a do Polonii też nie przychodził za prezes w większości dostał zawodników po Wojciechowskim, nie miał wpływu na wysokość ich kontraktów. Obojętnie, w jakiej znajdujesz się sytuacji, zawsze oczekujesz wywiązywania się z umowy. Najgorsze były nawet nie same opóźnienia, a kolejne deklaracje, z których nic się nie sprawdzało. Każdy pracownik w każdej branży w takich okolicznościach by się kolei w Śląsku chyba najbardziej zrealizował się pan sportowo. Występy od deski do deski, pucharowe boje z Club Brugge i Sevillą, na chwilę nawet powrót do łatwiej gra się o wyższe cele, sprawia to większą przyjemność. Mieliśmy dobrą drużynę, wielu klasowych i doświadczonych zawodników. To robiło różnicę. Wychodziliśmy na boisko i wygrywaliśmy. Wszystko przychodziło naturalnie. Był to w dużej mierze zespół, który wywalczył mistrzostwo i jeszcze sporo tej jakości zostało. Już po moim przyjściu doszliśmy do finału Pucharu Polski, w którym przegraliśmy dwumecz z Legią. Jesienią fajnie pokazaliśmy się w pucharach. Potem niektóre sprawy w Śląsku nie do końca potoczyły się jak trzeba, a ja skorzystałem z okazji i odszedłem do Rosji. Po powrocie do klubu perspektywy były już trochę inne, cele rywalizacji z Sevillą czuł pan największą bezradność w karierze?W pierwszym meczu, do momentu czerwonej kartki Dudu Paraiby na początku drugiej połowy, toczyliśmy wyrównany bój i remisowaliśmy 1:1. W dziesiątkę Hiszpanie nam odjechali, a w rewanżu faktycznie nie dali szans i przegraliśmy 0:5. To był niesamowicie mocny zespół. Rakitić, Gameiro, Kondogbia, Bacca – te nazwiska mówią same za siebie. Widać było dużą różnicę. Zresztą, Sevilla właśnie w tamtym sezonie zaczęła swoją serię trzech kolejnych triumfów w Lidze Europy. Znajdowałem się w wieku, w którym mógłbym się jeszcze rozwinąć, więc to mimo wszystko były ciekawe doświadczenia, na przykład co do sposobu grania. Piłkarze Sevilli praktycznie nie grali w kontakcie. Niesamowicie mobilni zawodnicy z przodu, szukający przestrzeni, podań po ziemi i oderwania się od rywala. Pokazywali coś zupełnie innego niż to, do czego byłem przyzwyczajony w Polsce. U nas większość drużyn miała silną „dziewiątkę”, nastawioną na zwarcia z do Torpedo Moskwa był klasycznym skonsumowaniem swojego dobrego czasu?Można tak powiedzieć. Liga rosyjska też należała do europejskiej czołówki. Miałem już 28 lat, była to prawdopodobnie ostatnia szansa, żeby pograć za granicą z mocnymi rywalami. A takich tam nie brakowało. W Zenicie występował jeszcze Hulk i mogłem się dobitnie przekonać o jego możliwościach. Razem z kolegami załadowali nam osiem goli, to akurat niezbyt miłe mi kontrakt w Śląsku, a oferta nowego nie zachęcała do podpisu. W klubie zaczęły się te problemy właścicielskie i przepychanki między miastem a panem Solorzem. Skład mocno się zmienił. Wielu zawodników odeszło, a w ich miejsce brano głównie obcokrajowców. Tym bardziej chętnie skorzystałem z propozycji mówiąc, nie rozdawaliście kart w rosyjskiej razu nam zapowiedziano, że raczej czeka nas walka o utrzymanie. Budżet klubu na tle innych nie imponował. Nawet gdy w moim drugim występie przegraliśmy 1:8 w Sankt-Petersburgu, nikt nie robił afery. Prezydent przyszedł do szatni i spokojnie powiedział, że my z takim Zenitem w żaden sposób nie możemy konkurować, to inna półka i musimy szukać punktów z przeciwnikami zbliżonymi klasą do nas. Mimo to fajnie było mierzyć się z takimi napastnikami jak Hulk, Kuranyi czy Kokorin. Przyjemnie się grało. Swoje robił też element nowości. Miło czasem zmienić otoczenie. Jak jesteś w lidze polskiej, znasz już innych zawodników, stadiony, sędziów i tak dalej, nic cię nie zaskoczy. W pewnym momencie dopada cię monotonia. A tak musisz wszystko poznać od początku. Sytuacja bardziej wymagająca pod względem mentalnym, ale też bardziej była łatwiejsza w aklimatyzacji niż Włochy?Tak. Nie potwierdziły się opinie, że relacje między Polakami a Rosjanami są napięte. Być może na szczeblu politycznym tak, ale nie w normalnym życiu. Było mi o tyle łatwiej, że miałem już sporo doświadczenia, nie był to mój pierwszy wyjazd i do pewnych rzeczy automatycznie podchodziłem inaczej niż w Empoli. Tam wyjechałem jako młody chłopak, który nigdzie nie był i niewiele widział. Aklimatyzacja przychodziła mi trudniej, w Rosji od razu wychodziłem z inicjatywą w pewnych kwestiach. Do tego trzeba po prostu dojrzeć. Sebastian Mila w Śląsku też opowiadał, że w Austrii nie do końca był gotowy na zagraniczne Torpedo nie rozstawał się pan w miłych pod koniec sezonu, opuściłem ostatnie mecze, które przypieczętowały spadek. Klub miał duże zaległości, wyników nie było. Marne perspektywy na przyszłość. Miałem możliwość rozstania z winy klubu i skorzystałem z tego, bo dzięki temu byłem do wzięcia na zasadzie wolnego transferu. Gdybym został – umowa obowiązywałaby również na drugą ligę – byłbym zdany na łaskę Torpedo, które mogłoby stwarzać się?Jakoś udało się to wszystko uregulować. Torpedo nie podzieliło losu Polonii Warszawa, nie upadło i istnieje do dziś. Aktualnie gra w drugiej lidze, na nowym stadionie w centrum, znalazł się sponsor. Udało się tam wstać z zdecydował się pan na powrót do Śląska?To było środowisko, które znałem. Gdy zostajesz ojcem, bardziej szukasz stabilizacji i przewidywalności. Trener Tadeusz Pawłowski bardzo mnie chciał, warunki kontraktowe tym razem były już zadowalające, lepsze niż przy odejściu. Wróciłem do szatni, w której nie musiałem się zbytnio aklimatyzować, bo większość znałem. I ogólnie to też dobry okres, ale trudniejszy, bo walczyliśmy o utrzymanie, a nie o tym się maj 2017 i zerwał pan więzadła w kolanie. Wrócił pan do gry dopiero po piętnastu miesiącach, już w barwach Zagłębia się skomplikowało. Najpierw miałem jedną operację, potem musiałem mieć drugą. Od początku źle się to układało. Nie chodzi o jakieś błędy lekarzy. Mój organizm źle zareagował, miałem tzw. artrofibrozę kolana, prowadzącą do zesztywnienia stawu. Odczuwałem duży dyskomfort w ruchach. Dotyka to maksymalnie pięć procent pacjentów, akurat padło na mnie. Wcześniej ten sam problem miał Łukasz Garguła, gdy leczył kolano w Wiśle idąc do Sosnowca, czuł się pan na siłach, żeby nadal grać na sto procent?Początki były ciężkie. Po tak długiej przerwie potrzeba trochę czasu na odbudowanie się. Niektórzy powtarzają, że czas na powrót do formy powinien być tak długi jak czas leczenia. W moim przypadku musiałby więc być to rok. Odchodząc z Zagłębia czułem się lepiej fizycznie niż w momencie pan czasu, a w Zagłębiu z marszu wszedł do zaczęliśmy, nie było wyników. Po tygodniu i dwóch treningach wszedłem z ławki, a potem wskoczyłem do składu na Lecha i Legię. W Poznaniu nie mieliśmy nic do powiedzenia, przegraliśmy 0:4. Z Legią długo remisowaliśmy i dopiero w ostatnim kwadransie załatwił nas tamtego Zagłębia Sosnowiec było w ogóle wykonalne?Widać, że pewne rzeczy się tam nawarstwiły i Zagłębie po spadku nawet w I lidze w zasadzie do teraz ma olbrzymie problemy. Niedawno zmienił się prezes, który już kilka razy odchodził i zostawał. Szanse na utrzymanie zawsze są, ale nie punktowaliśmy i sprawa była prosta. Ja spędziłem w Sosnowcu tylko pół roku, później dokonano więcej transferów i wiosną chłopaki próbowali walczyć. Nie udało się i potem klubowi odbijało się to ZAGŁĘBIE. NIE BĘDZIEMY TĘSKNIĆZagłębie chciało się z panem rozstać po jednej rundzie, pan się trochę tak naprawdę rozstałem się z Zagłębiem już pod koniec stycznia, ale nikt o tym nie pisał. Dopiero w kwietniu poszła oficjalna informacja. Ktoś o mnie zapytał i wtedy klub zakomunikował, że nie ma mnie od początku wiosny. Całkiem sprawnie osiągnęliśmy razu zakładał pan wtedy, że to koniec grania na szczeblu centralnym?Chciałem być już blisko Krakowa, a moja pozycja przetargowa nie była zbyt mocna: roczna przerwa przez kontuzję, potem cztery mecze w Zagłębiu przez pół roku. Trudno było coś znaleźć, zwłaszcza że ograniczając się do krakowskich okolic, dużego wyboru nie miałem. Wydarzenia potoczyły się tu niejako reprezentacji 11 meczów i dwa gole. Tylko 11 meczów czy aż?Na starcie ma się większe marzenia. Chciałoby się uzbierać i 50 spotkań. Z perspektywy czasu to nie jest jednak tak, że coś mi uciekło, bo trochę udało się osiągnąć. Wystąpiłem także w selekcjonerskim debiucie Franciszka Smudy, w międzynarodowym składzie. Zagrałem też raz u Adama Nawałki w 2014 roku. Konkurencja zawsze była duża, zwłaszcza że inni stoperzy przeważnie grali za granicą, a to często pewna z Mołdawią w styczniu 2014 rozbudził pana nadzieje? Powrót do reprezentacji po pięciu latach…Raczej się nie łudziłem, choć oczywiście cieszyłem się tym, co mam. Graliśmy piłkarzami z Ekstraklasy, nie był to mecz rzucający na kolana, wygraliśmy tylko 1:0. A konkurencja ciągle duża. Rozkręcał się Michał Pazdan, na topie był Kamil Glik, solidnie prezentował się Łukasz Szukała. Oczywiście jakiś cień nadziei zawsze się pojawia skoro już wystąpiłeś w reprezentacji, ale nie przysłaniało mi to realnej oceny mojego nie odbierze panu udziału w Euro 2008, udało się zaliczyć 45 minut w ostatnim spotkaniu fazy grupowej z Chorwacją. Czego wtedy nam zabrakło, żeby osiągnąć coś więcej?Niewiele z tego okresu pamiętam i niewiele wtedy wiedziałem. Dużo rzeczy do najmłodszych zawodników nie dociera, jest rozgrywanych poza nimi. Taka jest prawda. Wewnętrzne sprawy i problemy drużyny przechodzą przez starszych, oni to omawiają. Co nie zmienia faktu, że wynik sportowy odzwierciedla to, co się prezentowało na boisku. My te wyniki mieliśmy słabe. Pierwszy mecz z Niemcami, więc wiadomo – rywal będący co najmniej półkę wyżej. I tak to wtedy jeszcze jakoś wyglądało. Później Austria i ten nieszczęsny rzut karny z ostatniej minuty, który do dziś pamiętamy. No a z Chorwacją w praktyce walczyliśmy tylko o to grając w tym meczu poczuł pan pierwsze spełnienie w karierze?Na pewno był to jakiś cel, który udało się osiągnąć. Wszedłem w przerwie, w trudnym momencie, ale udział w Euro 2008 tylko mi pomógł. W tamtym czasie przechodziłem do Empoli i taki mecz sprawił, że od razu byłem tam postrzegany inaczej. Być może nawet ten epizod przeważył szalę, że Włosi zdecydowali się właśnie na mnie. Byli zadowoleni, że wzięli młodego zawodnika, który już pojawił się na największej imprezie. Dobrze to wróżyło w kontekście przyszłości i ewentualnego kolejnego w tym 2008 roku dowiedział się pan, co będzie w kolejnych latach, odczuwałby pan niedosyt?Znów mogę powtórzyć, że zawsze chce się osiągnąć jak najwięcej. Gdy przechodziłem do Empoli, większość zawodników po spadku zostało i było mówione, że chcemy szybko wrócić do Serie A. To się nie udało, klub musiał się trochę „odchudzić” i perspektywa awansu się oddaliła. Miałem cichą nadzieję, że uda się pokazać we włoskiej ekstraklasie, a tak się nie stało. Moje oczekiwania na pewnych etapach były większe, ale niczego nie żałuję. Mając 15 czy 16 lat, posiadanie takiego CV jakie mam dzisiaj, jawiło mi się jako coś nie do pomyślenia. Tak staram się patrzeć. Nie osiągałem nie wiadomo jakich sukcesów, ale jakieś spełnienie czuję. rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAKFot. FotoPyk/Newspix
Adam Kokoszka, Kk - Sttbandung. K k ka lahir di Andrych w 6 Oktober 1986 adalah seorang, Kokoszka w Polonii Warszawa Onet pl dalam bahasa Polish 2011. Statistik pemain pada Transfermarkt co uk Skuat Polandia, 9 urawski 10 Gargu a 11 Saganowski 12 Kowalewski 13. Ensiklopedia Bebas 23 Kokoszka Pelatih Beenhakker Sumber ilmu pendidikan com kk Adam
To historia rodu o niemieckich korzeniach, który na wskroś polskim się stał. Za przywiązanie do polskości Goetzowie-Okocimscy zapłacili bardzo wysoką cenę. W Okocimiu 21 października odbył się pochówek barona Antoniego Jana Goetza-Okocimskiego, ostatniego męskiego potomka z rodu, który osiadł tu w 1845 r. i sprawił, że zapomniana galicyjska wieś stała się sławna na całe Austro-Węgry, a później wolną Polskę i ówczesną Europę. I to za sprawą nie tylko produkowanego tu na ogromną skalę piwa, które rzekomo płynęło tu rzeką. Rodzina fundowała kościoły, szkoły, wspomagała polską armię i budowę polskiej państwowości po 1918 roku. W obronie Polski również walczyła. Ich rodzinna zasada: „Będziemy szczęśliwi, jeśli ludzie wokół nas będą szczęśliwi” przyświecała budowie ich potęgi. Jan Ewangelista – król piwa Nie urodził się baronem, nie miał też szlacheckich korzeni – pochodził z niemieckiej rodziny rolniczo-piwowarskiej. Jako 19-latek piechotą przebył południowe Niemcy, północną Szwajcarię i Austrię, gdzie zatrudniał się w lokalnych browarach jako pomocnik piwowara. Mając blisko 30 lat, 26 kwietnia 1845 r., Jan Ewangelista Goetz przyjeżdża do Okocimia. Wchodzi w spółkę z miejscowym właścicielem dóbr i buduje browar, którym od 1852 r. zarządza już sam, a zyski inwestuje. Ten „król piwa”, jak nazywa go brzeski historyk Jerzy Wyczesany, staje się właścicielem kolejnych browarów, folwarków, kopalni oraz posiadłości ziemskich w Okocimiu, Tymowej, Uszwi, Porębie Spytkowskiej, Zawadzie Uszewskiej, Słotwinie, ale także w okolicach Mielca, powiecie tarnobrzeskim, Fryburgu czy Szwajcarii. Piastuje przy tym wiele społecznych funkcji i funduje pierwszą w Okocimiu szkołę, którą później rozbudowuje. Za jego staraniem powstaje tu także parafia, której funduje neogotycki kościół i plebanię. Zakłada w Okocimiu bibliotekę i straż ogniową, często osobiście stając na jej czele. Po jednej z akcji gaszenia pożaru wraca do domu okopcony dymem i oświadcza swojej żonie: „Albinko, jemy polski chleb, będziemy Polakami”. W 1881 r. otrzymuje od cesarza Franciszka Józefa szlachectwo I stopnia z tytułem „Edler”, predykatem „von Okocim” i herbem własnym. Od tej pory występuje jako Goetz-Okocimski. Umiera w 1893 r. i zostaje pochowany w krypcie kościoła parafialnego w Okocimiu. Do trumny kazał się złożyć w polskim kontuszu. – Do dziś dnia taki strój polski w domu wisi. To jest pamiątka rodzinna. Piękna kamizela kontuszowa z rękawami rozprutymi od góry do dołu, które się zarzucało na ramiona, do tego karabela wysadzana rozmaitymi kamieniami, srebrny żupan i pas słucki – mówi Andrzej Komornicki, wnuk jednej z córek kolejnego dziedzica Okocimia Jana Albina Goetza-Okocimskiego. Jan Albin – ojciec Okocimia Schedę po Janie Ewangeliście dziedziczy jego syn Jan Albin, określany przez Jerzego Wyczesanego „ojcem Okocimia”. Gruntownie wykształcony, władający kilkoma językami, ciekawy świata, jest przedsiębiorcą światowego formatu. Rozbudowuje browar, który eksportuje piwo niemal do całej Europy, a nawet Ameryki Południowej. W 1909 r. uzyskał tytuł barona od cesarza austriackiego Franciszka Józefa z herbem własnym, na którym znalazły się słowa „Pracą i Prawdą”. To on zbudował kompleks pałacowy w okolicach browaru. Jak ojciec, tyle że na dużo większą skalę, angażuje się społecznie i politycznie oraz prowadzi działalność filantropijną. Jest posłem i senatorem w sejmie polskim oraz prezesem Koła Polskiego w Wiedniu, której to funkcji zrzeka się z uwagi na niejednolitość postaw jego członków w dążeniu do tworzenia niepodległego państwa polskiego. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości ofiarowuje na cele narodowe pół miliona koron austriackich. W 1920 r. ekwipuje oddział piechoty uformowany w Brzesku, a między 23 inwalidów wojennych rozdziela 100 morgów ziemi w Uszwi. Wspiera budowę pomnika Adama Mickiewicza, gmachu Muzeum Narodowego czy odnowę Wawelu. Z małżeństwa zawartego z hr. Zofią Jadwigą z Sumińskich (stary polski ród szlachecki) ma 3 córki i 2 synów: Zofię Albinę (po mężu Włodkową), Jana Reginalda, Elżbietę Różę (po mężu Badeni), Marię Pię (po mężu Komornicką) i Antoniego Jana. Jan Albin umiera w 1931 r., a jego pogrzeb jest wielką manifestacją mieszkańców Brzeska i okolic, którym Okocimscy dawali nie tylko pracę. Zgodnie z wolą barona jego ciało ułożono na chłopskim wozie drabiniastym, a ciało ubrano w wiejską sukmanę. Za trumną szedł 10-tysięczny tłum żałobników. Antoni Jan – wzór patrioty i pracodawcy – Nie rządził Okocimiem długo i to nie on był przygotowywany do objęcia schedy po swoim ojcu, tylko jego starszy brat Jan Reginald, który zginął śmiercią tragiczną w 1923 r. – mówi Jerzy Wyczesany. Antoni miał zarządzać połaciami rolno-leśnymi rodu. Wcześniej wstąpił do Armii Polskiej i walczył w wojnie polsko-bolszewickiej. Kiedy wrócił szczęśliwie z frontu, rodzice ufundowali stojącą do dziś kapliczkę w połowie drogi z browaru do kościoła poświęconą, nomen omen, św. Antoniemu, patronowi rzeczy odnalezionych. Kierował browarem przez niezwykle trudnych 9 lat. Zaledwie 2 tygodnie po śmierci jego ojca w Europie rozpoczął się wielki kryzys gospodarczy, który spowodował trudną sytuację także w okocimskim browarze. Antoni, wbrew rachunkowi ekonomicznemu, nie zwalniał pracowników, ale jedynie zmniejszył liczbę godzin ich pracy. Jak dziadek i ojciec prowadził działalność filantropijną. Utrzymywał ochronkę, przyzakładowy szpital, zbudował dom ludowy, odnowił plebanię, przyznawał stypendia młodzieży, fundował premie dla prymusów szkoły ludowej, rozbudował miejscową szkołę podstawową. Udzielał się społecznie i politycznie. Był posłem na Sejm II Rzeczypospolitej, a także spiritus movens ogromnej liczby organizacji obywatelskich. – Wuj od rano stał na specjalnym stanowisku w browarze, gdzie każdy mógł do niego podejść. Znał niemal wszystkich pracowników, którzy zwykle zwracali się do niego z prośbą o pomoc – wspomina prof. Zofia Włodkowa w filmie o Antonim Janie, który został zrealizowany staraniem Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Okocimskiej. Antoni Jan towarzyszył także swojej żonie Zofii w jej licznych zaangażowaniach w życie Kościoła, za które została odznaczona orderem papieskim „Pro Ecclesia et Pontifice”. On sam w 1936 r. za zasługi dla Kościoła otrzymał wysoką godność szambelana papieskiego. W swoim pałacu gościł prezydenta Ignacego Mościckiego i prymasa Polski kard. Augusta Hlonda. Służył Polsce jako uczestnik trzech wojen. Przed wybuchem II wojny światowej był nagabywany, zapewne przez gestapo, do przyznania się do narodowości niemieckiej. – Nie do końca wierzył, że wojna wybuchnie. Wydawało się, że Polska ma znakomite traktaty pokojowe. Kiedy jednak Niemcy zaatakowali kraj, wiedział, że musi go opuścić – opowiada Jerzy Wyczesany. Pogrzeb barona po 55 latach Antoni Jan wyjechał z Okocimia 5 września 1939 r. i już nigdy za życia tam nie wrócił. W Krakowie zostały trzy jego siostry. Wyjechał z żoną i matką najpierw do swoich włości w okolice Mielca, potem do Lwowa, następnie przez Zaleszczyki i Rumunię do Francji, gdzie był oficerem formującego się polskiego oddziału wojska, i dalej do Wielkiej Brytanii, gdzie z kolei został sekretarzem generalnym Polskiego Czerwonego Krzyża. W 1952 r. wyemigrował z żoną do Nairobi w dalekiej Kenii. – Przenieśli się tam ku naszemu przerażeniu. Nie wiedzieliśmy, że można tak łatwo urządzić się w Afryce – wspomina prof. Zofia Włodkowa, córka jego siostry Zofii. Prowadzili tam z żoną herbaciarnię Dzbanek Szczęścia, jedno „siedziało” na kasie, drugie podawało, co trzeba. Za sąsiadów mieli rodzinę księcia Eustachego Sapiehy, ministra spraw zagranicznych II Rzeczypospolitej. Antoni zmarł w 1962 r. i został pochowany na miejscowym cmentarzu. Po 55 latach od śmierci ostatniego potomka rodu Goetzów-Okocimskich trumnę z jego ciałem sprowadzono do Okocimia i pochowano w rodzinnej krypcie miejscowego kościoła parafialnego. – Przez wiele lat różne osoby nosiły się z takim zamiarem. Wielkim orędownikiem tej myśli był nieżyjący już dzisiaj prof. Jan Włodek – mówi Franciszek Brzyk, prezes Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Okocimskiej, któremu udało się te plany w porozumieniu z rodziną barona zrealizować. – Sprowadzeniem zwłok śp. Antoniego Jana Goetza i pochowaniem go tutaj spełniamy wolę niejednego testamentu – testamentu prof. Jana Włodka, testamentu śp. Antoniego, ale i jego ojca Albina i dziadka Jana Ewangelisty, którzy zbudowali ten kościół i tę kryptę jako miejsce spoczynku dla siebie i swoich potomków – dodaje Franciszek Brzyk. Uroczystości pogrzebowe rozpoczęły się w dawnym pałacu rodu Goetzów-Okocimskich, skąd kondukt żałobny wyruszył do kościoła. Trumnę z ciałem barona wiózł karawan konny z asystą honorową, za nim podążała przybyła na uroczystość rodzina nieżyjącego arystokraty, przedstawiciele samorządu i mieszkańcy. Uroczystościom pogrzebowym przewodniczył ks. infułat Adam Kokoszka. Dziś w krypcie spoczywa Jan Ewangelista i jego żona oraz Jan Albin i jego dwóch synów. Brakuje tu zmarłej i pochowanej niedaleko Grenoble matki Antoniego Jana i jego żony spoczywającej na cmentarzu w Londynie. Czy uda się kiedyś wszystkich Goetzów sprowadzić do Okocimia, do Polski, za przywiązanie, za które zapłacili tak wysoką cenę?
Adam Kokoszka was born on Oct. 6, 1986. He is currently 20 years old and plays as a Centre Back for Wisła Kraków in Poland. His overall rating in FIFA 08 is 61 with a potential of 70. He prefers to shoot with his right foot. Kokoszka's height is 186 cm cm and his weight is estimated at 78 kg kg according to our database.
To hasło rozważano w ostatnim dniu odpustu ku czci Matki Bożej Tuchowskiej. W Sumie odpustowej o godz. 11 uczestniczyła pielgrzymka ludzi pracy, osób pracujących za granicą, bezrobotnych oraz przedsiębiorców i pracodawców. Głównym celebransem, jak i kaznodzieją był ks. inf. Adam Kokoszka. Kaznodzieja stwierdził, że świat bez Boga nie ma przyszłości. Zaznaczył, że wszelka władza, która nie respektuje prawa Bożego, staje się bandą złoczyńców. Odrzucenie chrześcijaństwa prowadzi do narodzin kultury śmierci. Potwierdzają to następujące fakty: co 5 minut ginie chrześcijanin, wciąż trwają prześladowania, wycinane są chrześcijańskie korzenie naszej kultury i społeczeństwa. Mówił, że godność ludzkiej pracy jest ważną wartością chrześcijańską. Bóg powierzył nam uczyniony przez siebie świat, abyśmy czynili go sobie poddanym poprzez pracę. Maryja wszakże była żoną rzemieślnika, znała zatem sens i wartość pracy. Dalej głosił, że głównym motywem pracy nie może być zdobywanie pieniędzy, choć każdemu należy się stosowna i sprawiedliwa zapłata za jego pracę. Nie może być miejsca na wyzysk. Niedziela powinna być wolna od pracy, gdyż jest dniem Bożym i służy duchowemu rozwojowi człowieka. Kaznodzieja wymienił również zgubne skutki emigracji zarobkowej, zerwanie z moralnością chrześcijańską i z Kościołem. Ksiądz infułat zaznaczył, że bezrobocie nigdy nie jest anonimowe, ma dramatyczną twarz konkretnego człowieka. Trzeba zatem tworzyć nowe miejsca pracy, jak również się dokształcać. Kazanie zakończyło się przesłaniem, że w pracę musimy wpuścić Boga, wraz z Nim pracować, bo tylko taka praca wyda piękne owoce. Wokół placu sanktuaryjnego o godz. 15 zrobiło się głośno od wszelkiego rodzaju pojazdów mechanicznych. Przyjechała bowiem pielgrzymka kierowców i motocyklistów. Mszę św. celebrował i kazanie wygłosił ks. Adam Bezak. Rozpoczął on wierszem o tym, jak odnaleźć swoją drogę. Zauważył, że każdy kierowca zna uczucie zgubionej drogi. Zagubienie to także istota naszej wędrówki przez życie, nie wiemy, dokąd zmierzamy, jednak u jej końca czeka na nas Jezus. W swoim kazaniu ks. Adam używał wielu odniesień do motoryzacji. Mówił, że w naszym życiu duchowym zawsze dokądś zmierzamy, naszym celem Jezus Chrystus i choć jest wiele trudności, my wciąż "jedziemy do przodu". Zaznaczył, że zgromadzonych na placu motocyklistów łączy nie tylko pasja do motoryzacji, ale też miłość do Chrystusa. Podkreślił jednak, że sama wiara w opatrzność nie wystarczy, by dojść do celu. Potrzeba jeszcze dobrych uczynków. Spotykany na samochodach symbol ryby to znak, który oprócz świadectwa jest umocnieniem wiary innych uczestników ruchu drogowego. Najważniejszym jednak źródłem wiary i siły, by głosić Jezusa, jest Eucharystia. Jest ona swoistym ładowaniem akumulatorów. Kaznodzieja ostrzegał również przed brawurą i nieposzanowaniem życia. Obrońca Śląska Wrocław Adam Kokoszka ocenia pierwszy ćwierćfinałowy pojedynek pomiędzy WKS-em a bydgoskim Zawiszą. Trójkolorowi zremisowali bezbramkowo z pieAdam Kokoszka și Śląsk Wrocław · Vezi mai mult » Campionatul European de Fotbal 2008 – Grupa B. Grupa B a Campionatului European de Fotbal 2008 este una dintre cele patru grupe cuprinzând țări prezente la Campionatul European de Fotbal 2008. Nou!!: Adam Kokoszka și Campionatul European de Fotbal 2008 – Grupa B · Vezi mai mult »
Kokoszka tłumaczy wymuszenie odejścia z Wisły do Empoli, wspomina pobyt we Włoszech, Polonię Warszawa Józefa Wojciechowskiego, udany okres w Śląsku Wrocław, transfer do Rosji i porażkę 1:8 z Zenitem, poważną kontuzję oraz nieudany transfer do Zagłębia Sosnowiec. Zapraszamy. Adam is a high school graduate. Current occupation is listed as Service Occupations. Current address for Adam is 5242 West Melrose Strt, Chgo, IL 60641-4226. Halina Kokoszka, Stefan Paos, and four other persons spent some time in this place. (773) 383-8289 is Adam's phone number. The expected price of renting a two bedrooms in the 60641 zip Pobierz lub Posłuchaj: https://id.ffm.to/adam_chrola_czy_zostaniesz Nowa wersja starego super hitu Adama Chroli w aranżacji Geska & Blue Eyes Subskrybuj .