Łopień – szlak z Tymbarku do Dobrej. Krótki, sobotni wypad w położony niedaleko Krakowa Beskid Wyspowy. Celem wycieczki było wejście na wznoszący się na 961 metrów Łopień. W tekście opisy szlaków z Tymbarku i Dobrej oraz wiele zdjęć. Łopień – malowniczo położona góra w centrum Beskidu Wyspowego, stanowiąca atrakcyjny Na Ślężę z Przełęczy pod Wieżycą Ślęża – najwyższy szczyt Przedgórza Sudeckiego − to góra pełna tajemnic. Od czasów starożytnych była ważnym ośrodkiem kultu pogańskiego – prawdopodobnie czczono tu boga słońca i inne bóstwa przyrody. Pamiątką po dawnych czasach są niesamowite kamienne rzeźby kultowe, oznaczone charakterystycznym krzyżem. Ślęża jest też bardzo ciekawa geologicznie i przyrodniczo – jej obszar jest chroniony ochroną rezerwatową. Mimo skromnej wysokości (717 m dumnie góruje nad okolicą – ma dużą wybitność (ponad 500 m), więc wejście na szczyt na pewno poczujemy w nogach. Prowadzące na nią szlaki nie są jednak trudne i przy odpowiedniej pogodzie nadają się dla każdego – no, może poza maluszkami w wózkach – dla nich lepiej będzie zabrać nosidło. Zazdrościmy wrocławianom, że mają w zasięgu półgodzinnego dojazdu taki piękny kawałek gór. Możliwość poczucia prawdziwie górskiego szlaku pod nogami, spędzenia kilku godzin na świeżym powietrzu w pięknym lesie – bezcenne! W piękną listopadową niedzielę przeszliśmy jedną z popularniejszych tras – na Ślężę z Przełęczy pod Wieżycą. Wejście żółtym szlakiem z Sobótki jest dłuższe niż z Tąpadła, ale pozwala odwiedzić wieżę widokową na Wieżycy i zobaczyć trzy pogańskie rzeźby kultowe. 5 listopada 2017, niedziela Przepiękny jesienny dzień, słoneczko, lekki wiatr na szczycie, do 13 st. Pięć lat temu wiosną weszliśmy na Ślężę z Przełęczy Tąpadła. To był piękny spacer w wiosennej scenerii (relacja tutaj). Tym razem odwiedzamy Ślężę późną jesienią, przy okazji powrotu z weekendowego wypadu w Masyw Śnieżnika ze starszymi chłopcami. Rano sprawnie zwijamy się z naszej mety w Siennej. O 8:45 jesteśmy po śniadaniu i kompletnie spakowani ruszamy w drogę. Dojazd do Sobótki zajmuje nam godzinę i 45 minut. Podjeżdżamy na parking w pobliżu Przełęczy pod Wieżycą, przy ul. Armii Krajowej. Poza weekendem można podjechać aż pod punkt wyjścia szlaków przy schronisku. Dzisiaj jest niedziela, więc musimy zostawić samochód na parkingu kilkaset metrów dalej. Ślęża przed nami! Autostrada do nieba:) Szlak na Ślężę wychodzi tuż przy Domu Turysty PTTK „Pod Wieżycą”. Pozytywnie zaskakują nas zmiany, jakie zaszły w tym miejscu. Byliśmy tutaj 5 lat temu na obiedzie, jadąc na majówkę w Góry Kamienne. Widzimy, że sam budynek został wyremontowany, zadbano również o uatrakcyjnienie jego otoczenia. Jest estetycznie, obok ogromny plac zabaw – mini park linowy dla dzieci. Poza tym „dorosły” park linowy i park tyrolkowy. Dom Turysty PTTK „Pod Wieżycą” Ruszamy w górę żółtym szlakiem. Ścieżka wiedzie przez piękny las. Jeszcze nie wszystkie liście opadły i pięknie złocą się w jesiennym słońcu. Pod nogami dywan bukowych liści. Podejście na Wieżycę „urozmaicają” nam dziś liczne leżące w poprzek szlaku drzewa, które przewrócił zeszłotygodniowy huraganowy wiatr o wdzięcznym imieniu – nomen omen – Grzegorz 😉. Niektóre przeskakujemy, pod innymi przechodzimy, a jeszcze inne trzeba obchodzić dookoła. Ruszamy żółtym szlakiem w kierunku Wieżycy i Ślęży. Wichura sprzed kilku dni ustawiła nam niezły tor przeszkód. Raz górą, raz dołem – niezła gimnastyka! Wejście na szczyt Wieżycy prowadzi całkiem stromymi kamiennymi schodami. Szlak jest poprowadzony dość stromo, ale dzięki temu szybko zdobywamy wysokość – pół godziny i stawiamy się na szczycie. Wieżyca to niewysoki (415 m szczyt w północnym ramieniu Ślęży. Atrakcyjności dodaje mu kamienna wieża widokowa. Wysoka na 15 m budowla została zbudowana w 1907 r. Z zainteresowaniem czytamy, że w czasach niemieckich na szczycie zapalano znicz, w którym płonął ogień w noc świętojańską – na pamiątkę dawnych wierzeń. Wstęp jest płatny (5 zł dorosły, 4 zł dziecko), ale warto, bo z zalesionego wierzchołka niewiele widać, a z wieży otwiera się szeroki widok na Przedgórze Sudeckie i Sudety. Poza sezonem wieża jest otwarta w weekendy, w zimie najczęściej bywa zamknięta. Kto nie chce pokonywać dodatkowego przewyższenia podczas wejścia na Ślężę, może ominąć szczyt Wieżycy, wędrując spod schroniska najpierw czarnym, a potem czerwonym szlakiem 110-letnia wieża widokowa na szczycie Wieżycy (415 m Widok z wieży wart jest swojej ceny. Przez bezpłatną (!) lunetę można np. spojrzeć na szczyt Ślęży. Jeszcze kawałek drogi przed nami… Na Wieżycy jemy drugie śniadanie i … rozbieramy się. Wczoraj na Śnieżniku była istna zima, dziś inna pora roku. Kurtki zimowe i czapki to była gruba przesada😊 Przed nami druga część podejścia na Ślężę. Droga cały czas prowadzi bukowym lasem, „ozdobionym” dywanem granitowych głazów. Po drodze koniecznie trzeba zwrócić uwagę na dwie pogańskie rzeźby kultowe – niedźwiedzia (podobnego do tego ze szczytu Ślęży) i tzw. Pannę z Rybą. Na niedźwiedziu dobrze widać znak ukośnego krzyża – symbolu solarnego. Kultowa rola Ślęży sięga czasów starożytnych. To wyjątkowe miejsce w polskich górach. Szlak z Wieżycy sprowadza kilkadziesiąt metrów w dół, potem znów zaczyna się podejście. Idziemy po dywanie z bukowych liści. Zbocza Ślęży są usiane granitowymi głazami. Znakom szlaków na Ślężę towarzyszy charakterystyczna sylwetka niedźwiedzia. Pogańskie rzeźby kultowe – panna z rybą i niedźwiedź. Trudno uwierzyć, że rzeźby mają grubo ponad tysiąc lat! Pięknie zachowany znak solarny na grzbiecie niedźwiedzia. Rzeźby kultowe są zabezpieczone daszkiem i siatką. Szlak jest prawdziwie górski. A aura przypomina wiosnę. Chłoniemy promienie jesiennego słońca. Na szczycie stawiamy się po ponad dwóch godzinach od ruszenia z parkingu. To wbrew pozorom całkiem wymagające podejście – na odcinku ok. 5 km pokonujemy ponad 500 m różnicy wysokości. Zmęczeni? I dobrze, tak ma być! Szczyt Ślęży jest arcyciekawy, jednak zanim obejrzymy go dokładniej, zatrzymujemy się na chwilę oddechu w Domu Turysty PTTK na Ślęży. Obecny budynek został zbudowany ponad 100 lat temu i jest dość estetyczny. Malowidła na ścianach nawiązują do symboliki dawnych kultów, na drewnianych ławach widać charakterystyczną sylwetę kamiennego niedźwiedzia. Na dobry obiad nie ma się tu jednak co nastawiać. Można zjeść potrawy z grilla przed schroniskiem, w środku dostaniemy zupę i filet z indyka z chlebem, szarlotkę, ciepłe i zimne napoje. Wszystko podawane w plastiku. Toalety – hmmm – o tym lepiej nie pisać. Te niewygody wynikają – jak nam się wydaje – z braku dostępu do bieżącej wody na szczycie Ślęży. W ciepłej porze roku najprzyjemniej usiąść gdzieś na zewnątrz. Kopuła szczytowa jest rozległa i porośnięta trawą. Turyści dysponują wiatami i miejscami ogniskowymi. Ślęża – po raz kolejny z chłopcami. Hurra! Za nami Dom Turysty PTTK,,Na Ślęży” Zasłużona przerwa obiadowa:) Będąc na Ślęży, trzeba koniecznie zajrzeć do kamiennego kościółka Nawiedzenia NMP. Świątynia pochodzi z końca XVII w., w poł. XIX w została odbudowana po pożarze. Od końca 2014 r. znowu odprawiane są tu msze (dziś o Ponad 300-letni kościółek Nawiedzenia NMP został niedawno odrestaurowany. Budynek Domu Turysty PTTK z wieży kościółka prezentuje się najokazalej. … Ostatnie spojrzenie na ślężański kościółek. Warto wejść na wieżę kościółka (wstęp 5 zł, dzieci za darmo), żeby spojrzeć z lotu ptaka na kopułę szczytową Ślęży. Jeszcze rozleglejsze widoki można podziwiać z wieży widokowej, usytuowanej przy niebieskim szlaku ok. 100 m od kościoła (schody typu drabinowego, realnie dla dzieci od min. ok. 5-6 lat). Wieża widokowa na Ślęży Wejście jest dość strome, ale już sześciolatki powinny sobie poradzić. Wejść warto, zdecydowanie warto! Widoki ze szczytu wieży są naprawdę rozległe. Niestety, przejrzystość powietrza nie jest najlepsza. Często można stąd dostrzec sudeckie pasma i szczyty. Opuszczamy wieżę, idziemy przywitać się z niedźwiedziem. Obiektem, który jednak najsilniej kojarzy nam się ze Ślężą, jest niedźwiedź – starożytna pogańska rzeźba kultowa. Nie mogliśmy dzisiaj zrozumieć, dlaczego składuje się tuż przy nim stertę opału na ognisko – ślężański niedźwiedź powinien być przecież pięknie wyeksponowany. Ślężański niedźwiedź – starożytna rzeźba kultowa – dzisiaj prawie zasypana drewnem na ognisko:/ To jeden z najbardziej znanych symboli Ślęży Na szczycie Ślęży spędziliśmy prawie dwie godziny – krócej naprawdę się nie dało. To niesamowicie atrakcyjny turystycznie wierzchołek. Zaczynamy schodzić na dół tuż przed Droga powrotna mija nam oczywiście dużo sprawniej i szybciej niż podejście. Przez większość czasu idziemy w towarzystwie innych turystów – piękna pogoda zrobiła swoje😊 Tym razem omijamy Wieżycę – odbijamy z żółtego szlaku na czerwony, a potem na czarny. Jest dużo szybciej. I mniej ludzi. Zejście ze Ślęży zajmuje nam nieco ponad godzinę. Schodzimy tą samą drogą. …tylko omijamy czerwonym i czarnym szlakiem szczyt Wieżycy. Na zakończenie wycieczki wstępujemy jeszcze do Domu Turysty PTTK „Pod Wieżycą”. Jej, tu to dopiero mają jedzenie… – szkoda, że obiad już zjedzony. Pijemy szybką kawę i wskakujemy do samochodu – przed nami dziś jeszcze droga powrotna do Warszawy. A jutro od rana praca i szkoła. Jak dobrze było przenieść się choć na chwilę do innego świata – znów będziemy tęsknić za tymi widokami. I za tym zmęczeniem w nogach😊
Góry Świętokrzyskie stanowią najwyższą część Wyżyny Kielecko-Sandomierskiej i należą do najstarszych w Europie. Wypiętrzone zostały podczas kaledońskich (520–400 mln lat temu) i hercyńskich (300 mln lat temu) ruchów górotwórczych. Zbudowane są w znacznej części ze skał osadowych, powstałych w wyniku kilkukrotnego
Z dwóch wariantów zielonego szlaku przy tak wspaniałej aurze wybór oczywiście może być jeden: na szczyt! Zielona strzałka wskazuje na strome zbocze, ale, ale... gdzie jest ścieżka. Zdaje się, że będziemy musieli ją przetrzeć, a śniegu jest po kolana. Zatem do dzieła, niech inni za nami mają lżej... TRASA: Toporowa Cyrhla (1000 m Wielki Kopieniec (1328 m Olczyska Polana Nosalowa Przełęcz (1102 m Kuźnice OPIS: Dzisiaj zapraszamy na tatrzański klasyk dostępny dla każdego, nawet w warunkach zimowych. Poznamy uroczy zakątek Tatr reglowych, często niedoceniany. Czy zasadnie? Przekonajmy się. Wycieczkę rozpoczynamy w Toporowej Cyrhli o godzinie Toporowa Cyrhla jest najwyżej położoną dzielnicą Zakopanego, tj. na wysokości 950-1040 m przy drodze Oswalda Balzera z Zakopanego do Morskiego Oka. Początek szlaku odnajdujemy wracając z przystanku busa w kierunku Zakopanego. Z drogi Oswalda Balzera mamy ładne widoki. Po prawej wśród zabudowań wybija się budynek kościoła Miłosierdzia Bożego. Zbocze opada do Rowu Podtatrzańskiego, za którym wznosi się wał Pogórza Gubałowskiego. Widoczna jest na nim szczyt Gubałówki (1126 m z charakterystycznym masztem radiowo-telewizyjnym o wysokości 102 m. Dalej za Gubałówką mamy Butorowy Wierch (1160 m Patrząc na prawo od Gubałówki niewyraźnie zarysowują się kulminacje, najpierw Furmanów (1022 m a potem Wierch Grapa (973 m na którym funkcjonuje ośrodek narciarski „Harenda”. Zwykle widoki są stąd odleglejsze, ale w tym momencie zasłaniają je nisko wiszące śniegowe chmury. Mamy nadzieję, że wkrótce się rozejdą, zgodnie z prognozami na najbliższe godziny. Droga Oswalda Balzera z zielonego szlaku w Toporowej Cyrhli. Gubałówka (1126 m widziana z Toporowej Cyrhli. Tabliczki z początkiem szlaku mamy po lewej stronie drogi, zaraz za zakrętem, około 250 metrów od przystanku busa. Właściwie to zaczynają się tutaj dwa szlaki: czerwony do Morskiego Oka przez Rówień Waksmundzką, który jest najstarszym znakowanym szlakiem w Tatrach. Mieliśmy przyjemność nim wędrować rok temu, a zainteresowanych zapraszamy na stronę z relacją pt. „Pierwszy tatrzański szlak”. Zaczyna się tutaj również zielony szlak na Polanę Kopieniec, od której według znaku dzieli nas 55 minut marszu. Początkowo oba kolory szlaków, czerwony i zielony prowadzą tymi samymi ścieżkami. Najpierw krótko wspinamy się skosem po skarpie, a potem już łagodnie pośród kilku zabudowań i obok bacówki. Zbliżamy się do krawędzi lasu. Śnieg szczelnie pokrywa ścieżkę i okoliczne pola, ale nie jest go zbyt wiele. Jego grubość raczej nie przekracza 30 cm. Później, gdy będziemy wyżej zapewne będzie go więcej. Do lasu wchodzimy dopiero po kwadransie, choć dzielił nas od niego niewielki odcinek - wszystko przez pociągające widoki z Toporowej Cyrhli, które nas zatrzymały. Bacówka w Toporowej Cyrhli. Ostatni budynek przy szlaku. W lesie trzeba wypatrywać znaków na pniach, które czasem skrywają gałązki pokryte malowniczymi kołderkami ze śniegu. To gęsty las świerkowy. Ścieżka jest dość szeroka, ale pokryta białym puchem zlewa się z śnieżnobiałym otoczeniem. Po 15 minutach od wejścia do lasu mamy rozwidlenie szlaków. Czerwony idzie na lewo, a nasz zielony na prawo. Znak informuje, że do Polany Kopieniec mamy 35 minut marszu. Stoją tu ławeczka i budka kasy Tatrzańskiego Parku Narodowego, ale znów nie ma w niej nikogo. Cóż możemy na to poradzić - kolejny raz wstęp mamy za darmo. Jest teraz bardziej stromo, ale bez większego wysiłku spacerowym krokiem podążamy przed siebie. Zresztą kto by się spieszył w tak piękną zimową aurę. Oj, żeby taka właśnie była aż do wiosny. Lekki mróz podtrzymuje puchową konsystencję śniegu, ale generalnie jest tak ciepło, że idziemy w rozpiętych kurtkach, bez rękawiczek. Przeszywa nas energetyzujące leśno-górskie powietrze. Idziemy przez piękny świerkowy las. Mija godzina Chmury zaczynają się rozrywać odsłaniając niebieskie sklepienie. Idziemy zboczem, które opada na lewo ku źródliskowej dolince Chabowskiego Potoku. Śniegu jest wyraźnie więcej niż na początku szlaku. Wkrótce, o godzinie nasza śnieżna dróżka wychodzi spomiędzy piękniutkich świerków na Polanę Kopieniec (1215 m W tym miejscu zielony szlak rozwidla się. Idąc dalej na wprost przecina Polanę Kopieniec omijając szczyt Wielkiego Kopieńca. Drugi wariant odbija w prawo na strome zbocze. Z minuty na minutę wyraźnie rozchmurza się. W dali za polaną ukazuje się skalna tatrzańska grań. Na przedłużeniu ścieżki wbiegającej na polanę widać spiczasty Kościelec, a nieco za nim po prawej masywniejszą i wyższą Świnicę. Śnieg zaczyna mienić się pod wpływem blasku padających promieni słonecznych, jakby chciał mówić do nas: to dla was ta chwila. Na zboczu opadającym ku źródliskowej dolince Chabowskiego Potoku. Wchodzimy na Polanę Kopieniec. Z dwóch wariantów zielonego szlaku przy tak wspaniałej aurze wybór oczywiście może być jeden: na szczyt! Zielona strzałka wskazuje na strome zbocze, ale, ale... gdzie jest ścieżka. Zdaje się, że będziemy musieli ją przetrzeć, a śniegu jest po kolana. Zatem do dzieła, niech inni za nami mają lżej. Zaczynamy wspinać się powolutku. Pod białym puchem jest twardsza warstwa na której nasze śniegowce nie zawsze dobrze trzymają. Jednak maleńkimi zakosami, to w lewo, to w prawo zdobywamy metr po metrze. Widzimy coraz większą połać Polany Kopieniec, a na niej szereg zabudowań pasterskich. Dawniej wchodziła ona w skład Hali Kopieniec i była intensywnie użytkowana. Wypas był prowadzony aż po sam szczyt Wielkiego Kopeńca. Obecnie na polanie prowadzony jest wypas kulturowy, zaś wczesną wiosną zakwita ona mnóstwem krokusów. Pierwsze rozległe widoki ze stoku Kopieńca Wielkiego na Tatry. Podejście na Kopieniec Wielki. Za nami Polana pod Kopieńcem z szałasami pasterskimi. W górze widać coraz więcej niebieskiego, coraz mniej białego. Nie wyczuwamy wiatru, ale górą chmury płyną sobie na krańce horyzontu. Na tatrzańskiej grani za lasem odbijają się promienie słońca. Zarysowuje się na niej cała Orla Perć, od Zawratu po Krzyżne. Cóż to za cudownie bajeczny widok, aż trudno uwierzyć w jego realność. A jaki będzie gdy dotrzemy na sam szczyt? O godzinie osiągamy wysokość na której zbocze łagodnieje. Tutaj, przy skałach pojawiają się ślady butów i wydeptana ścieżka, która prowadzi nas w górę. Idziemy pomiędzy grupkami świerków, które na tyle rzadko porastają zbocze, że nie zasłaniają okolicy. Na północnym-wschodzie ukazuje się stacja narciarska „Małe Ciche”. Uff! Tu kończy się ostre podejście. Teraz możemy spokojnie popatrzeć na Tatry. Grań między Waksmundzkim Wierchem i Żółtą Turnią. Grań między Żółtą Turnią i Kościelcem. Zbliżenie na Zamarłą Turnię. Stacja Narciarska „Małe Ciche”. Wschodnie flanki Tatr Wysokich. Przed niższym wypiętrzeniem Kopieńca Wielkiego. Teraz szlak jest łagodniejszy. Wkrótce przed nami pojawia się Giewont i Czerwone Wierchy, zaś na południowym wschodzie Tatry Bielskie. Na północnym zachodzie mamy Rów Tatrzański i Gubałowski grzbiet. Około szlak zaczyna chwilkę schodzić na płytkie siodełko, za którym ponownie wspina się już wprost na odkryty szczyt Wielkiego Kopieńca. Teraz to dopiero zaczynają się widoki! Płytkie siodełko przed właściwym szczytem. Na północy na całą Kotlinę Orawsko-Nowotarską i dużo dalej, po odległy horyzont zasklepiony chmurami. W chmura tych niknie „Zakopianka” biegnąca od Zakopanego przez Poronin, Biały Dunajec, Szaflary, Nowy Targ, itd. Oślepiające słońce znajduje się teraz gdzieś ponad Goryczkową Czubą. Droga od siodełka do szczytu zajmuje nam tylko kilka minut, choć z dala wyglądała na dłuższą. Mija godzina gdy stajemy na szczycie Wielkiego Kopieńca, 1328 m Widok z końcowego podejścia na szczyt na Kotlinę Orawsko-Nowotarską. Zbliżenie na Nowy Targ. Toporowa Cyrhla (na pierwszym planie). Kościół Miłosierdzia Bożego w Toporowej Cyrhli. Posiady na szczycie. Widok w kierunku Zakopanego. Poniżej na pierwszym planie widać Kopieniec Mały, a za nim Nosal. Przed nami ujmująca panorama obejmująca niemal całą szerokość Tatr, od Hawrania na wschodzie po Osobitą na zachodzie. Od wschodu mamy Tatry Bielskie z Hawraniem, Jagnięcy Szczyt, Kołowy Szczyt, Łomnicę, Lodowy Szczyt, Koszystą, Buczynowe Turnie, Granaty, Żółtą Turnię, Kozi Wierch, Kościelec, Świnicę, szlak na Skupniów Upłazie, Kasprowy Wierch, Kopę Kondracką, Giewont a nawet szczyty otaczające Dolinę Chochołowską. Zaskakująco dużo jak na tak niepozorną górę, cudownie, piękne. Czyż małe nie jest piękne? To jedno z najlepszych miejsc do podziwiania Tatr z łatwym dostępem. Kopieniec Wielki (1328 m Giewont i Czerwone Wierchy. Z prawej widoczne są zachodnie flanki Tatr. Giewont (1894 m Panorama z Kopieńca Wielkiego na północ i północny zachód. Panorama z Kopieńca Wielkiego na południe. Panorama na Tatry - z Kopieńca Wielkiego widoczna jest niemal cała Orla Perć. Na szczycie Kopieńca Wielkiego. Panorama na Kotlinę Orawsko-Nowotarską. Na południowym zboczu, którym mamy schodzić dostrzegamy wspinającą się grupkę osób. Jak wyjdą zwolnimy im miejsce na szczycie. Staje się to o godzinie Rozmawiamy kilka minut. Poza wystającymi ze śniegu niewielkimi skałkami nie ma dzisiaj zbyt miejsca na posiady na szczycie. Próba znalezienia miejsca obok kończy się zapadnięciem w puchu. W lecie jest zapewne więcej miejsca by się tu rozsiąść. Jesteśmy przekonani, że Wielki Kopieniec jest ujmującą górą o każdej porze roku. Z pewnością nie jest to nasza ostatnia wycieczka na jej szczyt. Zapewne warto też przejść się przez Polanę Kopieniec ze starymi szałasami pasterskimi, np. podczas powrotu do Toporowej Cyrhli. Kopieniec Wielki (1328 m Kopy Sołtysie. Tatry. Szczyty otaczające Dolinę Czarną Gąsienicową. Szczyty otaczające Dolinę Czarną Gąsienicową. Szczyty otaczające Dolinę Pańszczyca. Szczyty otaczające Dolinę Pańszczyca. Masyw Koszystej. Zbliżenie na Ptaka. Na lewo od niego wznosi się Kopa nad Krzyżnem - jedno z dwóch skrajnych wzniesień Orlej Perci. Z lewej mamy Orlą Basztę (2175 m Na prawo od niej znajdują się Orle Turniczki: najpierw Mała, potem Duża. Zupełnie z prawej widzimy Skrajny Granat (2225 m Od lewej: Kozi Wierch (2291 m Kozie Czuby (2263 m i Zamarła Turnia (2179 m Z lewej widać Kozi Wierch (2291 m najwyższą górą znajdującą się w całości na terenie Polski. Z prawej widzimy Kozie Czuby (2263 m W centralnej części zdjęcia widać Świnicę (2301 m Świnica (2301 m z lewej widoczny jest Kościelec. Kasprowy Wierch (1987 m Schodzimy południowym zboczem góry. Jest ono bardzo strome i byłoby trudno, gdyby było ślisko. Miękka warstwa śniegu stanowi jednak dobry opór dla zimowych butów. Po za tym pod śniegiem wyczuwamy stopnie. Schodzimy wolno patrząc na Tatry, które cały czas mamy przed sobą. Słońce jest już ponad nimi - wkrótce dotknie Czerwonych Wierchów, a potem schowa się za nimi. W dolinach rozciągnęły się cienie górskich grzbietów. Niebawem przechodzimy skrajem Polany Kopieniec, a o godzinie dochodzimy do miejsca, gdzie nasz zielony szlak spotyka się z drugim biegnącym z Polany Kopieniec. Łączą się od tego miejsca w jedną nitkę, która prowadzi nas dalej. Początek zejścia ze szczytu Kopieńca Wielkiego. Kontynuujemy schodzenie z Kopieńca. Zejście ze szczytu Kopieńca Wielkiego. Czasem tak jest lepiej. Zielony szlak prowadzi nas świerkowym lasem. Po chwilowym wypłaszczeniu na Polanie Kopieniec, ścieżka znów zaczyna stromo schodzić w dół, ale nie tak ostro jak pod szczytem Wielkiego Kopieńca. Obniżając szybko swoją wysokość przyspieszamy zachód słońca względem naszego położenia. Ostatnie jego promyki łapiemy około godziny gdy chowa się zupełnie za skalną ścianą tatrzańskiej grani. Zbocze łagodnieje. Przed godziną przecinamy koryto cieku wodnego, zasilające nieodległy już Olczyski Potok. Trzy minuty później docieramy do mostku nad wartkim nurtem Olczyskiego Potoku. Polana Kopieniec od południowego zachodu. Ostatnie promyki słońca. Zielony szlak prowadzi nas świerkowym lasem. Po przejściu przez mostek nad Olczyskim Potokiem wchodzimy na skraj Olczyskiej Polany (1037 m gdzie stoją ławki i ławy. Zielony szlak podąża stąd do wylotu Doliny Olczyskiej w kierunku Jaszczórówki. Pojawia się tu żółty szlak, który prowadzi w przeciwnym kierunku, w górę Olczyskiej Polany i dalej na Nosalową Przełęcz. Tamże teraz się kierujemy. Olczyski Potok. Krótki odpoczynek na Polanie Olczyskiej. Ścieżka początkowo biegnie skrajem polany. Po lewej stronie mamy drewnianą barierkę oddzielającą nas od Olczyskiego Potoku. Po chwili odsłania się przed nami grzbiet Skupniowego Upłazu, po jego prawej zalesione wzniesienie o nazwie Wysokie (1287 m Po 2-3 minutach marszu w górę polany mijamy przejście na drewniany taras nad Wywierzysko Olczyskie - największe wywierzysko w polskich Tatrach. W górnej części polany przechodzimy obok zabytkowego budynku pasterskiego. Olczyska Polana stanowiła niegdyś centralną część rozległej Hali Olczysko, która w XVIII wieku należała do górali z Białego Dunajca. Stało tu wówczas około 20 budynków pasterskich i łąkarskich w trzech skupiskach. Żółty szlak zaraz za budynkiem pasterskim zakręca w prawo na północny zachód. Spokojnie nabiera wysokości wspinając się w poprzek zbocza. Po drugiej stronie Olczyskiej Polany, ponad lasem widać okazały Kopieniec Wielki, a na lewo od niego mniejszy Kopieniec Mały. Na zboczu Kopieńca Małego widać pas urwistych skał sięgających Przełęczy między Kopieńcami (1109 m która oddziela go od Kopieńca Wielkiego. Polana Olczyska i zabytkowy szałas pasterski. Polana Olczyska i widok na Kopieniec Wielki (z prawej) oraz Kopieniec Mały (z lewej). Na skraju Polany Olczyskiej. Rumosz leśny przed Nosalem (widoczny na zdjęciu). Niebawem nasza ścieżka wchodzi między świerki, jednak tylko na chwilę. O godzinie piękny, zdrowy las niknie przy naszej ścieżce, która wchodzi pomiędzy rumowisko ściętych konarów. Po wyglądzie kory można domyśleć się, że toczy się tu walka człowieka ze szkodnikami lasu. Poprzez ogołocone zbocze widzimy przed sobą Nosal (1206 m do którego zbliżamy się. Po prawej towarzyszy nam widok obu Kopieńców, które powoli zostawiamy za sobą. Zaś dokładnie za nami, za reglowymi wzniesieniami ukazują się nam górne partie masywu Kosztystej. Szlak na Nosalową Przełęcz. Kopieniec Mały (z lewej) i Kopieniec Wielki (z prawej). Za lasem pokazuje się masyw Koszystej. O godzinie osiągamy Nosalową Przełęcz. Mamy stąd dwa warianty dalszej wędrówki. Możemy iść na Nosal i zejść z niego do Murowanicy, albo zejść stąd do Kuźnic. Myśleliśmy o wejściu na Nosal, ale robi się już szarówka. Nosal musi jeszcze poczekać na nas. Schodzimy zatem do Kuźnic przecinając przechodzącą tędy słynną Nartostradę Gąsienicową. Kierujemy się na południowy zachód. Przez moment idziemy w górę po stopniach, po czym zwartym lasem już tylko w dół. Po prawej między drzewami pokazuje się nam Gubałówka (1126 m z oświetlonym już masztem przekaźnika radiowo-telewizyjnego. Przed Nosalową Przełęczą. O godzinie nasz szlak zaczyna prowadzić wspólnie z niebieskim, który przyłącza do nas zbiegając z Boczania. Od tego miejsca nachylenie zbocza znacznie wzrasta, a kamienista droga która nas z niego sprowadza pokryta jest ubitym, wyślizganym śniegiem, bo to przecież popularna trasa do Doliny Gąsienicowej. Jednak powolutku zmierzamy bezpiecznie do celu i dwie minuty po szesnastej wychodzimy już nad rozlewisko Bystrej w Kuźnicach. Przechodzimy mostkiem nad tym potokiem i od razu łapiemy busa do Zakopanego. Tak kończymy tą krótką, ale jakże uroczą wycieczkę. Gubałówka spod Nosalowej Przełęczy. Kuźnice. Most nad potokiem Bystra. Trasę na Kopieniec Wielki polecić możemy każdemu, nawet mało zaprawionym w marszu turyście. Niewielkim wysiłkiem zdobyć możemy górę, która przy odpowiedniej aurze zaskoczy efektownymi widokami. Dlatego też z pewnością nie jest to nasza ostatnia wizyta na Kopieńcu Wielkim. Po udanej wycieczce udajemy się na posiłek. Ileż to razy przechodziliśmy już obok Baru „FIS”, znajdującego się naprzeciwko dworca autobusowego w Zakopanym, ale jakoś nigdy do niego nie wstąpiliśmy. Tym razem było inaczej, a jedzenie okazało się bardzo dobre i nie drogie. Po dobrej strawie o powrocie nie myślimy i udajemy się na najlepszy nocleg pod słońcem w Willi „Pod Słońcem”, położonej przy ulicy Kasprusie. Ten góralski dom z 1926 roku jest propozycją godną uwagi dla osób szukających taniego noclegu w centrum Zakopanego. Jest doskonałą bazą wypadową dla osób udających się na tatrzańskie wierchy, jak też dla tych, którzy chcą pospacerować po zakopiańskich Krupówkach. Udostępnij:
Sentiero Italia to najdłuższy górski szlak w Europie. Przecina cały kraj i został poprowadzony przez wszystkie łańcuchy górskie we Włoszech. Zaczyna się w okolicy Triestu, przy granicy włosko-słoweńskiej, a następnie prowadzi przez Alpy, Apeniny, Sycylię, aż na Sardynię.
O wejściu na Przehybę, gdzie zaczynamy wędrówkę, przeczytacie tutaj. *** TRASA WYCIECZKI: PRZEHYBA – RADZIEJOWA – WIELKI ROGACZ – POKRYWISKO – BIAŁA WODA – JAWORKI Chora bym była, gdybym nie próbowała wgramolić się na Radziejową o wschodzie słońca, dlatego też dźwięk budzika przeszył noc już o czwartej minut trzydzieści. Rozgryzienie warunków zajęło mi ułamek sekundy. Śnieg prószył w najlepsze, wschodu z tego nie będzie, zatem można jeszcze na chwilkę wrócić do pozycji horyzontalnej i zakonspirować się w ciepłym śpiworze. A potem zjadł mnie leń. Schronisko na Przehybie Zamiast wstać o i po godzinie ruszyć na szlak, tak by zdążyć zrealizować całą zaplanowaną trasę, to wytoczyłam się z wyra z dwugodzinnym opóźnieniem. Trochę z lenistwa, trochę dlatego, że uwierzyłam w norweską prognozę pogody, która wieściła rozpogodzenie w południe. Wyjście ze schroniska o miało zagwarantować nam sukces widokowy w rejonie Radziejowej tudzież Wielkiego Rogacza. Moje ślady 😀 Czerwony szlak pomiędzy Przehybą a Radziejową zajmuje około półtorej godziny. W naszym przypadku było to dokładnie 1 h 50 min i winię za to śnieg. Oj nasypało troszkę w nocy i mimo, że białe sięgało ledwie kostek, to poczułam co znaczy brodzenie w świeżym sypkim puchu. Mięśnie pracują na większych obrotach, co dało się wyczuć już przy pierwszym delikatnym podejściu. Aż wstyd przyznać, że ledwo doczłapałam się na Radziejową, choć odcinek nie jest przecież ani wymagający ani stromy. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że nie zawsze z rana mam powera, czasem muszę się rozchodzić, rozbudzić. No i byłam lekko zaziębiona. Przehyba Tak czy siak, w owym sypkim śniegu poruszałam się jak mucha w smole i generalnie musiałam przełknąć gorzką pigułę, jaką okazało się sapanie kilka metrów za Tomkiem. W innych warunkach zawsze śmigałam przed nim, nawet często musiałam przystawać, co by chłopak nie zgubił się sam w drodze. Teraz byłam słabsza. Idę przodem. Tylko na potrzeby zdjęcia… 😉 Radziejowa Na szczęście humorek mnie nie opuszczał, głównie za sprawą głupkowatego snu o Nandze. Tak to leciało: – Jak wrócimy z Beskidów to jadę z Maciaszkiem na Nangę – rzekł stanowczym głosem Tomek. – Że co? – Słyszałaś. Chcemy zdobyć szczyt jeszcze zimą. – Ale ty przecież nie masz żadnego doświadczenia! Nawet w Tatrach zimą nie byłeś, że już nie wspomnę o Alpach czy innych Himalajach. – Toteż dlatego tu jestem i się wprawiam na Radziejowej. – Ocipiałeś do reszty? A Maciaszek to nawet raz życiu w górach nie był! – No i co z tego? Ale ma kondycję. Biega 3 razy w tygodniu. – Chyba cię pokiełbasiło! Też mi kondycja… A gdzie doświadczenie? Poza tym, dopiero co wczoraj Bielecki zleciał na Nandze, doznał jakiejś kontuzji i zakończył wyprawę, a ty chcesz się pchać na metrów?!? Zimą!?! – No i co, że Bielecki nie wszedł. My mamy dobry plan, więc nie ma opcji żeby się nie udało. Bielecki nie miał planu. Acha, jedziesz z nami. Ja się już umówiłem z Maciaszkiem, że będziemy w parze, ale spokojnie, znalazłem ci na Internecie koleżankę na wyprawę. Tu nastąpiła prezentacja bladej i wątłej dziewuchy. Zdecydowanie bardziej przypominała bibliotekarkę niż sportsmenkę. – Cześć. Ania jestem. Będziemy się razem wspinać na Nangę. – Yyyyy. Cześć – odparłam niepewnym i mało ujmującym tonem. – A tak z ciekawości, jakie masz górskie doświadczenie? – Za dzieciaka byłam z rodzicami w Pieninach. W Tatrach to tylko spacerek nad Morskie Oko i dolinki, ale jestem zapisana do grupy Tatromaniaków na FB. Nie masz co się obawiać, jestem dobrze przygotowana, czytałam kilka książek i wiem o co chodzi w tym całym himalaizmie. Zanim wybudziłam się na dobre, w Nanga Dream rozhulała niezła awanturka, ale to już historia, która pozostanie w ciemnych zakamarkach mojej podświadomości. Tu i teraz realizowała się Radziejowa Dream i moja mała walka ze słabym organizmem. Głupawka i regularnie powracające wybuchy śmiechu odbierały i tak mizerne pokłady energii, więc nic dziwnego, że widok drewnianej wieży przywitałam z ulgą. 1262 m + 20 m gratis Mroźno i trochę straszno tam 😉 Kolejne stopnie ku platformie widokowej pokonywałam ze świadomością, że nagrody za to nie będzie. A należałaby się, bo nie dość, że pieroństwo strome to jeszcze oblodzone. Zabawne, że w Tatrach eksponowane miejsca nie robią na mnie większego wrażenia (przynajmniej w większości), a ta drewniana konstrukcja przyprawiła mnie o dreszcze i niepokój związany w koniecznością pokonania jej raz jeszcze, tym razem w dół. Jak widać dużo nie widać 😉 Widok w stronę Przehyby W stronę Pasma Jaworzyny Krynickiej i Beskidu Niskiego… Nareszcie! Od dawna chciałam tu być! Chcica na Radziejową była w dużej mierze następstwem wrażenia jakie zrobiły na mnie zdjęcia z kalendarza, wypełnionego przepięknymi zbliżeniami na Tatry z Beskidu Sądeckiego, Pienin i Podhala. Z kalendarza, który z powodzeniem wisi u mnie już trzeci rok i będzie tak wisiał, do czasu aż dorwę ładniejszy tudzież w końcu dopasuję ramki na wybrane kadry. Siekło mordę mrozem 😀 Na wieży nie było tak sielankowo i widokowo, jak to sobie wymarzyłam. Szczerze mówiąc wypizgało mnie dokumentnie! Do tego stopnia, że zrobiłam kilka zdjęć na odpierdol, wciągnęłam łapawice na odmrożone paluchy i czmychnęłam w dół z maksymalną prędkością, jaką można było rozwinąć na zmrożonych stopniach. Gorąca herbata (już w dole) nie złagodziła drgawek. Jedyna nadzieja w ruchu, trzeba było wprowadzić mięśnie w obroty, by jakoś ogrzać zmarznięte ciałko. Zadziałało po kilku minutach. No schodzę, już schodzę… Wieżę postawiono w 2006 roku i ponoć rozciąga się z niej rozległa panorama na wszystkie strony. Hmm. Nie rozpaczałam szczególnie wybitnie. Raczej skupiałam się na przyjemnościach związanych z powrotem ciepła. Hell yeah, uroki zimy! Nagle pomiędzy drzewami ujrzałam widok, który wprawił mnie w osłupienie. O w mordę, widać Tatry! Przez chwilę wahałam się: cofnąć tyłek na Radziejową czy nie cofnąć. Widmo powrotu na górę i ponownego spotkania z wieżą, na której hula pizgawica, zniechęciło mnie do drugiego ataku. Poza tym na takie zabawy nie było czasu, jeśli chciałam jeszcze tego dnia zdobyć Wysoką. A chciałam. Wylazły! Jakieś 10 minut po opuszczeniu Radziejowej… Udokumentowany! 😀 Wyglądało na to, że nieco niżej panorama otworzy się całkowicie, obiecująco prezentowało się również zbocze Wielkiego Rogacza (1182 m), na który zmierzaliśmy. I faktycznie, po chwili fociłam jak szalona, ale wpierw zaliczyłam pierwszą potężną „glebę”. Nawet mnie to ubawiło, dopóki nie zobaczyłam białego obiektywu. Ups, czyszczenie szkła pochłonęło kilka chusteczek. W drodze na Wielki Rogacz Tatry oraz Pieniny z Wielkiego Rogacza Wąziutki kadr, a w nim aż 8 szczytów z WKT – Sławkowski, Łomnica, pod nią Kieżmarski, dalej Durny, Baranie Rogi, Lodowy, Ganek oraz Wysoka. Tatry Zachodnie. Po lewej nasze Czerwone Wierchy i Giewont. Radziejowa I nagle zima stała się bajkowa. Biały puch pod nogami wkurzał jakby mniej, a ośnieżone choinki i Tatry w tle pięknie współgrały z niebieskim niebem. Gdyby tak śniegu było po pas to na stówę padłabym z wrażenia! I ze zmęczenia… W każdym razie odcinek Radziejowa – Wielki Rogacz minął pod znakiem rozkwitającej fascynacji górską zimą, a fragment niebieskiego szlaku przez Mały Rogacz na okiełznywaniu rozbuchanych emocji. Tak można wędrować 😀 Dopiero zimą widać ile dziczyzny biega po górach. Ślady czasem biegną wzdłuż szlaku, częściej przecinają go w poprzek. Duże, małe, pojedyncze, mnogie, do wyboru do koloru. Wkrótce znów dotarliśmy do rozstaju szlaków i ruszyliśmy za czerwonymi znakami prowadzącymi do wsi Jaworki, położonej u podnóża Pienin. Im niżej byliśmy, tym większe lodowisko robiło się pod stopami. Każdy krok wymagał uwagi, co i tak nie uchroniło nas w systematyczne wpadanie w poślizg. Szybko trafiliśmy do kolejnego wizualnego eldorado, a mianowicie na Pokrywisko. Według mapy to szczyt o wysokości 975 m w bocznym grzbiecie Pasma Radziejowej. Jednak w terenie trudno zorientować się, że właśnie zdobyło się jakieś wypiętrzenie. Wierzchołek jest mało wybitny, raczej ma się poczucie, iż jest się na grzbiecie lub wręcz polanie. Dawniej były tutaj pola i pastwiska, obecnie zbocza powoli zarastają. Na Pokrywisko! Pokrywisko Trzy Korony W tle Pilsko oraz Babia Góra Spacer z Pokrywiska poprzez Ruski Wierch oraz zbocza Jasielnika jest bardzo widokowy. W wyższych partiach widać tatrzańskie szczyty, później można skupić się na tym co widnieje na pierwszym planie, a jest to bardzo smakowity widok na pasmo Pienin. Pinińsko-tatrzańska mieszanka Na stokach Jasielnika. Widok na Pieniny, w dole zabudowania Jaworek. Radziejowa Szybko przekraczamy niewidoczną granicę, tym samym opuszczając rejon Beskidu Sądeckiego na rzecz Pienin. Mijamy rezerwat Biała Woda i strzelistą Smolegową Skałę. W tym miejscu brutalnie ucinam relację, bo o zmaganiach z Wysoką i podstępnych niczym żmije Pieninach opowiem następnym razem. Smolegowa Skała Rezerwat Biała Woda w Jaworkach Pozdrawiam, Madzia / Wieczna Tułaczka *** Tu też jest fajnie: Facebook Instagram Hasło krzyżówkowe „szlak prowadzący w poprzek zbocza” w słowniku krzyżówkowym. W naszym internetowym słowniku szaradzisty dla wyrażenia szlak prowadzący w poprzek zbocza znajduje się tylko 1 odpowiedź do krzyżówki. Definicje te zostały podzielone na 1 grupę znaczeniową. Jeżeli znasz inne definicje pasujące do hasła Jak tam będzie? Jakie będą trudności? Jacy są Gruzini? Co mnie tam spotka? Jakie są szlaki górskie w Gruzji? – takie pytania zadawałem sobie jeszcze przed odlotem w drodze na Kazbek. Długo szukałem chętnych osób, które miałyby podobny cel podróży, jak ja. Ostatecznie nie znalazłem nikogo. Pojechałem samemu w nadziei, że poznam jakąś ekipę na miejscu i dołączę do niej. Nie obawiałem się kwestii bezpieczeństwa, a raczej tego, jaka będzie Gruzja. To państwo stało się dla mnie nowym polem do działania, ale bardzo nieznanym. Do samolotu wsiadałem w krótkich spodenkach, ponieważ w czerwcu temperatura w Tbilisi nierzadko przekracza 30°C. W samolocie przed lądowaniem ogłoszono, że na miejscu jest +22°C o rano, więc spodziewałem się upałów. Wiedziałem, że jeśli w nocy jest ciepło, to za dnia musi być przynajmniej 32°C. Od dwudziestu lat prowadzę statystyki pogodowe, więc oczekiwany przedział temperaturowy przyjąłem na podstawie doświadczenia. Zastanawiałem się również nad wyborem linii lotniczej. Wybrałem Polskie Linie Lotnicze LOT, ponieważ cenowo wypadały znacznie lepiej niż tanie linie, które życzyły sobie dużych dopłat za bagaż. Swój plecak przygotowywałem starannie tak, żeby mieścił się w ramach przepisów wszystkich przewoźników, którymi miałem polecieć w niedalekiej przyszłości. Ekwipunek ważył 21,6kg. Bagażu podręcznego nie miałem ze sobą – jedynie aparat-lustrzankę. W celu zredukowania wagi bagażu, postanowiłem, że jedzenie i wodę w całości kupię na miejscu - w Gruzji. Musiałem jeszcze zdobyć walutę gruzińską. I tutaj małe słowo przestrogi: w czasie wyprawy kurs dolara wynosił około 3zł (dzisiaj około 3,80-4,00zł). Należy bardzo uważać, gdzie wymieniamy pieniądze, ponieważ lotniskowe kantory są nastawione na duże zyski. Polskie lotnisko w Warszawie miało niezwykle oszukany kurs, bo za 1 dolara brali aż 3,70zł! Sprzedaż dolara odbywała się za 2,30zł. Pomyślałem, że z 3000zł zniknie mi aż całe 700zł! To ewidentnie za dużo! Zasada jest prosta - wymieniaj tylko tyle, aby wystarczyło ci na taksówkę do Tbilisi, lub ewentualnie na posiłek po przylocie, a resztę pieniędzy lepiej zamienić gdzieś na mieście. Jeszcze lepiej odkupić walutę od kogoś w Polsce, na kilka dni, tygodni przed zaplanowaną wyprawą. Dlaczego podałem dość dużą kwotę 3000zł? Ponieważ zabrałem ze sobą 1000$ amerykańskich. Po ewentualnym wejściu na Kazbek, chciałem przenieść się do Rosji, w celu wejścia na Elbrus. Praktyka okazała się zupełnie inna. Na cały mój pobyt w Gruzji zamieniłem tylko 300$, z czego i tak 100$ mi zostało… A czym lata LOT do Gruzji? W czasie mojej wyprawy leciałem Embraerem 190. To mały samolot wyprodukowany w 2011 roku z 112 miejscami, ale bardzo wygodny, czysty i co najważniejsze robiący pozytywne wrażenie. Ciągle widać, że LOT nie poprawił jakości obsługi pomimo upływu lat - niezmiennie na pokładzie podają tylko Prince Polo i wodę mineralną, podczas, gdy inne linie lotnicze (regularne) podają przyzwoity posiłek. W trakcie rejsu podziwialiśmy piękne burze z góry. Widzieliśmy dziesiątki strzałów w niebo, gdzieś z dala od nas. Byłem zachwycony tym zjawiskiem. Samolot przyleciał do Tbilisi z 15-sto minutowym opóźnieniem, wynikającym z opóźnionego startu. Dla nas każda minuta opóźnienia była na rękę, ponieważ wylądowaliśmy po czwartej rano. I tak nic nie jeździło o tej porze. Pomimo, że jesteś obcokrajowcem, obsługa lotniska wita cię bardzo gorąco, ciesząc się, że odwiedzasz ich skromny kraj. Już w tym momencie poczujesz, że Gruzja jest szczególnym krajem i będzie się działo wiele pozytywnych rzeczy! Polacy przechodzą bardzo szybko i sprawnie kontrolę paszportową. Dosłownie, jakbyś był obywatelem Gruzji. Do paszportu dostajesz trochę większy niż sam dokument mini folder turystyczny z życzeniem, aby ten pobyt był dla ciebie niezapomniany. Po odbiorze bagażu, od razu podchodzą do nas tak zwani naganiacze i proponują taksówkę. O rano warto podjechać do Tbilisi Didube taksówką, ponieważ kosztuje 30 GEL. Jeśli nie będziesz się targować, mogą podwyższyć koszt do 45 GEL, pomimo, że na murze jest napisane: "taksówki do Tbilisi kosztują 25-30 GEL". Wybrałem jedną z nich, bo nie chciało mi się czekać aż trzy godziny do pierwszego autobusu nr 37, który za 0,5 GEL miał pojechać do miasta. Taksówkarz od razu zapytał skąd jestem. Po usłyszeniu słowa ‘Poland’, od razu powiedział: aaaa Lech Kaczyńcki! [nazwisko wymówił przez literę "c"]. Od razu poczułem się lepiej, ponieważ po angielsku zaczął opowiadać o Sakartwelo, czyli Gruzji. Dodatkowo wybrał trasę przez… ulicę Lecha Kaczyńskiego, która tutaj jest oznakowana tak samo, jak tablica z napisem "Wrocław" na autostradzie A4… Miałem wrażenie, że to „najświętsza” ulica w Tbilisi, skoro "musieli" ją oznaczyć największą tablicą, jakich w Polsce używa się do tworzenia drogowskazów z nazwami największych miast... Bardzo się zdziwiłem, że w Gruzji jest taka ulica… Po dotarciu na miejsce taksówkarz podpowiedział, skąd odjeżdżają marszrutki oraz inne taksówki do Kazbegi. PRZYJAZD DO GRUZJI I DOJAZD DO KAZBEGI (STEPANTSMINDA) Po przyjeździe na miejsce, Didube wyglądało jak pobojowisko. Walały się tysiące papierów, opakowań, skrzyń i kartonów. Didube to nie tylko dworzec, ale przede wszystkim wielki targ - w większości warzywny i owocowy. Miejsce odstraszało, jak w komunistycznym, zaniedbanym mieście. Mimo wszystko, czułem się bezpiecznie. Za chwilę zauważył mnie jakiś starszy pan po 70-tce. Przedstawił się jako rodowity mieszkaniec Kazbegi (od 2007 roku Stepantsminda) i zaproponował mi przejazd za… 15 GEL (GEL=lari, czyli waluta Gruzji) do Kazbegi. Od razu się zgodziłem i wsiadłem do jego auta. Powiedział, że jeszcze poczekamy na dwie osoby i pojedziemy. Odpowiadała mi taka opcja, ponieważ cena była wyjątkowo niska. Dodatkową atrakcją miał być postój na zwiedzanie Annanuri i Gudauri. Zastanawiałem się tylko, czy cały kurs jest dl niego w ogóle opłacalny. Najwidoczniej tak, skoro codziennie przyjeżdżał do Tbilisi. W samochodzie czekałem tylko 36 minut. Zyskałem półtora godziny, ponieważ pierwsza marszrutka odjeżdzała po rano. Wcześniejszego środka transportu do Stepantsminda nigdzie nie ma. W trakcie oczekiwania na pozostałą dwójkę, powiedziałem, że gdzieś wyczytałem, że kiedy wsiądziesz do gruzińskiego transportu, to zawsze spotkasz Polaków. Długo nie musiałem czekać. Do kompletu dosiadło się młode małżeństwo z Polski oraz obywatel Korei Południowej. Kierowca jechał spokojnie i przepisowo, więc czułem się zrobił pierwszy przystanek w Annanuri. Znajduje się tu piękny zamek i jezioro dające możliwości fotografom. Na miejscu spotkała nas pierwsza ciekawa sytuacja. Cztery odpoczywające psy od upałów, wyglądały tak, jakby ktoś porzucił cztery martwe psy na ulicę. Na szczęście tylko leżały. Po zwiedzeniu okolicy pojechaliśmy dalej – za Gudauri, gdzie mieści się budowla, w pewnym sensie przypominająca Koloseum. Jest to okrągły, wysoki mur z kolorowymi malowidłami, z półkolistymi wejściami, dającymi wspaniałe widoki na Kaukaz. Odtąd rozpoczynały się naprawdę wysokie góry. Pogoda sprzyjała. Podziwialiśmy ośnieżone góry, które poniżej porastały wyjątkowo zielone trawy. Nie widzieliśmy w ogóle żadnych lasów. Ogrom trawiastych polan i soczysta zieleń wręcz uspokajały człowieka. Od teraz czuliśmy, że jesteśmy gdzieś daleko od cywilizacji i wszelkich jej problemów. W samochodzie szybko powstało hasło: "czym bardziej się wgłębiamy w góry, tym jest piękniej!". Z każdą minutą widoki stawały się coraz bardziej niesamowite! Dodatkową atrakcją okazały się krowy, które na Drodze Wojennej (coś na wzór naszej Zakopianki) leżały na środku pasa ruchu i wcale nie miały zamiaru się stamtąd ruszać. Standardem jest, że krowy chodzą środkiem drogi i kierowca musi je omijać… Dodatkowo jakiś pasterz, mający przypuszczalnie tysiąc owiec, przeprowadzał całe stado przez drogę… Wyglądało, jak wielkie wody lub potężny wodospad bawełny, przelewający się ze zbocza na zbocze. Podziwialiśmy piękny widok, który obowiązkowo musiał być uwieczniony na zdjęciach. Trochę mnie dziwiło, że podobne rzeczy dzieją się na strategicznej drodze, która jest przecież drogą tranzytową pomiędzy Rosją, a Armenią. Cała żywność dostarczana do Armenii jest przewożona tą właśnie drogą. Nie ma innej. Miałem wrażenie, że zwierzęta mają pierwszeństwo i są "święte". Nawet TIR-y z innych krajów czekały na "święte krowy". Za kilka minut zwiedzaliśmy gruzińskie "Koloseum". Widok na góry Kaukazu z "Koloseum" należy do jednych z najpiękniejszych. Po 15min pojechaliśmy już do Stepantsminda. Właśnie tutaj widzieliśmy pierwsze czterotysięczniki. Przecinał je niewielki pas chmur, dodając im jeszcze większego uroku. Obowiązkowo musieliśmy wykonać mnóstwo zdjęć. W drodze widzieliśmy jeszcze czołg stojący gdzieś pod krzakami, po lewej stronie drogi. Dojeżdżam do Gudauri Setki owiec "zalewają" międzynarodową drogę Gudauri - słynne "Koloseum" pokazujące za pomocą malowideł historię Gruzji oraz wspaniałe widoki z tego miejsca. Trawy w czerwcu są soczystozielone, ale wszystkie aparaty firmy Canon serii cztero-, trzy- i dwucyfrowej, z literką "D" na końcu, niestety zieloną barwę odwzorowują jako jesienne odcienie, stąd nie jestem zadowolony ze zdjęć. Jadąc do Gruzji, lepiej zabrać ze sobą inne aparaty, niż wspomniane przed chwilą, żeby uniknąć rozczarowania. WYPRAWA NA KAZBEK W STEPANTSMINDA Na miejscu pożegnaliśmy się z kierowcą i dalej zacząłem rozglądać się po okolicy. Kolejni taksówkarze proponowali podjazd do Tsminda Sameba za 40 GEL. Zapytałem ich o gaz, który teraz był mi najbardziej potrzebny. Nastał moment, kiedy zacząłem kompletować wszystko do wyprawy na Kazbek. Potrzebowałem zapasów jedzenia na 10 dni, na wypadek, gdybym musiał przeczekać w Meteostacji na wypadek załamania pogody. Najpierw poszukałem lokalnego sklepu, gdzie mógłbym zakupić dużo żywności. Wypatrzyłem jakiś szyld z gruzińskimi napisami. Na półkach leżało trochę towaru, a starsza pani liczyła wszystko.... na liczydle. Bardzo podobał mi się klimat tego miejsca… Kiedy zauważyłem gruziński chleb kosztujący zaledwie 70 tetri, czyli 0,7 GEL wziąłem aż 3 bochenki. Czytałem, że jego główną właściwością jest dobry smak oraz wytrzymałość. Można go trzymać luzem przez 7 dni na powietrzu i nadal będzie świeży! Właśnie czegoś takiego potrzebowałem wysoko w górach. Kupiłem "tylko" trzy bochenki, ponieważ na tyle pozwalało mi miejsce w plecaku. Z pewnością zabrałbym z pięć sztuk. Dodatkowo wziąłem kilogram makaronu wyprodukowanego w Iraku, rosyjskie ciastka oraz jakieś mięso konserwowane i czekolady. Za wszystko zapłaciłem nieco ponad 5 GEL. Trochę mało, jak na coś, co miało wystarczyć na 10 dni… Dodatkowo wziąłem gruzińską lemoniadę, którą bardzo polecam. Jej smak jest niepowtarzalny, a i sama butelka przyda ci się na akcję górską, gdy będziesz musiał nosić wodę. Ze sklepu udałem się ponownie do taksówkarzy, z kartką z napisem: არის შესაძლებლობა ყიდვის გაზი? – znaczy to „czy można kupić tutaj gaz?” i zdjęciem butli Coolemana. Jeden z taksówkarzy pokręcił głową i powiedział, że nie ma gazu w całym mieście. Po chwili jednak krzyknął przez całą ulicę i z drugiej strony, inny taksówkarz podszedł do mnie, pokazując, abym wsiadł do jego samochodu. Miał mnie zawieźć do jego domu. Ponoć posiadał mnóstwo gazu turystycznego. Do samochodu wsiadłem bez zawahania. Dojechaliśmy pod jakąś nieznaną mi chałupę z metalową bramą. Za chwilę, zza stodoły, wyłonił się kierowca z butlą gazu Coolemana 445g. Ucieszyłem się i od razu kupiłem ją za 30 GEL. Może duża cena, ale właśnie taka była mi potrzebna i nie chciałem tracić czasu na kolejne poszukiwania. Jeśli przyjechałeś na miejsce później (po i stoją już marszrutki, zapytaj kierowców o gaz. Każdy z nich wozi po kilka butli w bagażniku i nimi handlują. Poczuli biznes i wiedzą, czego nam-turystom potrzeba. Zapłaciłem za butlę i udałem się w kierunku słynnego kościółka. Kierowca zaznaczył jeszcze, że jak będę wracał z wyprawy, abym z powrotem przyniósł mu pustą butlę. Oni je napełniają i ponownie sprzedają. W drodze do Tsminda Sameba przechodziłem przez "dzielnicę" Gergeti. Właśnie tam warto zrobić zakupy w jedynym sklepiku tej części wioski. Ceny są dwukrotnie niższe a i mamy duży wybór towaru. Droga do kościółka jest niezwykle malownicza i piękna. Rzędy gór, osnute niewielką warstwą chmur, z każdym metrem wysokości stawały się coraz bardziej majestatyczne! Co chwilę przystawałem, by wykonać zdjęcie. W drodze nie tylko podziwiałem ogromne góry, które na odcinku 2km wznoszą się aż 3300m do góry, ale przede wszystkim niezwykle ukwiecone polany, które bardzo uspokajają. Chciałoby się, aby ta chwila trwała jak najdłużej. Do kościółka można iść oficjalną drogą, którą jeżdżą taksówkarze (bardzo dziurawa), ale przypomina ona raczej rajd Paryż–Dakar. Lepiej udać się widoczną ścieżką, wydeptaną na zboczu góry, dzięki czemu znacznie skrócimy trasę. Niestety jest bardzo stroma. Wybrałem drugą opcję, ze względu na turystyczny charakter dzikiego "szlaku". Pamiętajmy, że żadna ścieżka nie jest znakowana, dlatego każdą dróżkę można nazywać "szlakiem". We wiosce Stepantsminda Na poziomie Tsminda Sameba TSMINDA SAMEBA, PRZEŁĘCZ ARSHA 2944 m Po długim wysiłku dotarłem do Tsminda Sameba. Podziwiałem widok, który pokazywano w każdym folderze o Gruzji. Rzuciłem plecak na trawę, wyciągnąłem gruziński chleb i lemoniadę. Jedząc mój pierwszy posiłek, rozkoszowałem się wspaniałymi widokami. Spoglądałem w stronę Kazbeku, który z wioski wyglądał powalająco! Zdecydowanie górował nad wszystkim, a swoją bielą przyciągał wielu turystów. Modną trasą stało się podejście do Przełęczy Arsha 2944 m skąd widać ogromny lodowiec Gergeti. Wszyscy nie mający dużych plecaków właśnie tam dochodzili i podziwiali piękny widok. Od każdego mogłeś usłyszeć: "byłem pod lodowcem". W rzeczywistości droga do lodowca była jeszcze daleka… Pod kościółkiem spotkaliśmy kilku Polaków pytających o mój cel wyprawy. Dziwili, że idę na Kazbek... Do przełęczy Arsha podchodziłem powolnym, ale równym krokiem. Plecak ważył 30kg. Strome podejścia odczuwałem za każdym razem. Od przełęczy pod Tsminda Sameba nie wiadomo nawet, którędy iść – żadna ścieżka nie jest oznaczona. Mamy dwie możliwości: można pójść szeroką drogą, która przebiega obok pojedynczego gospodarstwa, przecinając dolinę pomiędzy zboczami, albo od razu rozpocząć podejście zalesionymi grzbietami po prawej stronie na granicy lasów i polan. O ile druga opcja wydaje się bardziej męcząca i trudniejsza, to jednak jest to jedyna właściwa opcja, ponieważ szybko zyskujemy wysokość oraz… idziemy właściwą drogą. Idziemy słabo wydeptanymi ścieżkami w trawie tak, żeby jak najszybciej wejść na zalesiony grzbiet. Pierwsza opcja na początku wygląda bardzo obiecująco, ale droga za gospodarstwem szybko się kończy. Nie osiągając żadnej wysokości, nagle musimy podchodzić po bardzo stromym zboczu, w trawie, która nie trzyma się dobrze podłoża. Wybrałem drugą możliwość, ze względu na widoki i szybkie zdobywanie wysokości. Pożegnałem się z przypadkowo spotkanymi ludźmi i pomału rozpocząłem podejście do przełęczy Arsha. Odtąd, słaba ścieżka, przecinająca niskie krzaki prowadzi w podobnym terenie. Po blisko trzech godzinach dotarłem na przełęcz. Poznamy ją po kamiennym murku, na którym umieszczono biały krzyż. Cała konstrukcja jest górską kapliczką. Drugim znakiem rozpoznawczym jest wypłaszczenie terenu i widok na lodowiec. Pozostały około cztery godziny do zachodu słońca, dlatego rozglądałem się za miejscem noclegowym. Brakowało potoku, czy nawet małego płatu śniegu, z którego mógłbym pozyskać wodę. Jedyne źródło znajdowało się pod kościółkiem, lub w okolicach Saberdze - około godzinę drogi stąd, w kierunku lodowca. Saberdze, to "nieformalne" pole namiotowe, na płaskim terenie, tuż przy potoku, który musimy przekroczyć, przeskakując go. Znajduje się na wysokości około 3000 m Większość ekip zatrzymuje się tutaj, żeby przenocować. Miałem przy sobie dwa litry gruzińskiej lemoniady, więc mogłem spokojnie spać. Z ciężkim plecakiem, nie myślałem zresztą o dalszej wędrówce. Podejście do Tsminda Sameba jest bardzo wyczerpujące z dużym ciężarem. Z przełęczy schodziłem trochę niżej – do zagłębienia, do małej, trawiastej równiny, gdzie mogłem bez najmniejszych problemów rozbić namiot. Polana znajduje się około 150m od przełęczy. Dodatkową atrakcją są liczne, różnokolorowe, wiosenne kwiaty, które ozdabiają całą okolicę. Głównie z tego powodu zatrzymałem się w zagłębieniu, a nie pod Saberdze. Zachód słońca również wynagrodził mi trud wędrówki. Liczne chmury podkreślające piękno szczytów, pozwoliły mi wykonać kilka ciekawych ujęć. Zachwycałem się okolicą. Czułem, że jestem na prawdziwym urlopie z dala od wszystkiego... W drodze na przełęcz Arsha Charakterystyczny krzyż i murek, po którym poznasz, że jesteś na przełęczy Arsha Samotny nocleg na wysokości 2944 m PRZEJŚCIE PRZEZ LODOWIEC I PODEJŚCIE DO METEOSTACJI Przebudziłem się po godzinie rano. Szukałem dalszej drogi na Kazbek. Meteostacja znajduje się na wysokości 3653 m i to był mój cel na dzisiaj. Miejsce, w którym rozbiłem namiot, znajdowało się na wysokości 2944 m Informację o wysokości zdobyłem w terenie, ponieważ na jednym z kamieni wymalowano punkt wysokościowy na czerwono. Za wielkim głazem z ułożoną wieżyczką, zostawiłem część ekwipunku potrzebnego w drodze na Elbrus i w drodze powrotnej do domu. Zapakowałem wszystkie niepotrzebne teraz rzeczy do wielkiego wora na śmieci i ukryłem je pod stertą kamieni za półką skalną. W końcu odciążyłem barki i zyskałem wiele miejsca w plecaku. Od samego rana, nad lodowcem przewalały się chmury, zasłaniając trasę przejścia. Nie mogłem popatrzeć dokładnie, którędy przebiega szlak, lub chociaż umownie wyznaczony jego przebieg. Po szybkim śniadaniu poszedłem dalej – w stronę lodowca. Ścieżka pomału prowadzi na wysokość 3000 m gdzie docieramy do bazy namiotowej. Niestety, dookoła leży mnóstwo śmieci. Większość ekip zatrzymuje się tu i rozbija namiot. Spałem nieco wcześniej - na przełęczy Arsha, dlatego nie żałowałem swojego wyboru. Punkt, gdzie większość ekip rozbija namioty, jest położony na wysokości około 3000 m i nazywa się Saberdze. Zazwyczaj jest pierwszym przystankiem w drodze na Kazbek. Na miejscu widzimy dość duży, płaski teren, z pojedynczymi głazami i kamieniami, z dostępem do wody. Z ziemi wystaje rura, więc mamy ułatwione zadanie napełniania butelek. Uwaga! Woda nie nadaje się do bezpośredniego spożycia. Najpierw musimy ją przegotować, ponieważ wiele razy zdarzały się jedno-, lub dwudniowe zatrucia. W pobliżu, od roku 2018, widać drewniane schronisko, hostel (?), gdzie można przespać się w bardziej komfortowych warunkach. Niestety cena noclegów jest bardzo droga i raczej nieakceptowalna na polską kieszeń. We wrześniu 2019 roku za nocleg trzeba było zapłacić aż 100 EUR/noc w wieloosobowym pokoju! Cena piwa to aż 20 GEL (ok. 40zł). Nawet schroniska na Mt. Blanc tyle sobie nie życzą a są uważane za bardzo drrrogie! Obiekt nazywa się AltiHut. Przed wspomnianą bazą czekało mnie jeszcze przejście przez rwący potok-rzekę, o którym tyle przeczytałem. Wiele ekip opisywało ten krótki etap, jako trudny, ze względu na poszukiwanie miejsca do bezpiecznego przekroczenia mocnego nurtu rzeki. Dodatkowo odradzano czerwiec ze względu na roztopy i dodatkową ilość wód z nimi związaną. Trochę dziwiłem się wszystkim przeczytanym opiniom, ponieważ niecałe 10m dalej, idąc w górę potoku od wydeptanej ścieżki, szybko znalazłem przejście po kamieniach. Nurt był rzeczywiście silny i z pewnością porwałby człowieka. Po kamieniach przechodziłem z ciężkim plecakiem. Kiedy jest więcej osób, warto przerzucić go przez rzekę i przechodzić na lekko – będzie znacznie bezpieczniej. Za potokiem otwiera się ogromna przestrzeń moreny bocznej lodowca. Morena boczna, to najbardziej skrajna część lodowca, czyli "wysypisko" kamieni i głazów, które on utworzył poprzez jego regularne przemieszczanie się z prędkością kilku metrów na rok. Topniejący lodowiec uwalnia uwięzione w nim kamienie i głazy, tworząc "gruzowisko" lub gołoborze. Ten odcinek we mgle może być najtrudniejszą częścią w drodze do Meteostacji. W terenie jest całkowicie bezpiecznie, ale wszystko wygląda podobnie… Łatwo można zgubić trasę. Dookoła widać jedynie mnóstwo pojedynczych płatów śniegu i usypisk kamieni. Warto wypatrywać wąskiej ścieżki, wydeptanej gdzieś pomiędzy kamieniami. Wędrując przez około godzinę, ciągle widziałem to samo. Krajobraz w ogóle się nie zmieniał. Łatwo pobłądzić, gdy nie mamy widoczności. Morena boczna słynie z mgieł, dlatego warto zaczynać wcześnie rano. Mi wędrówka przypadła właśnie we mgle. Ułatwiłem sobie wyszukiwanie odpowiedniej trasy, rozglądając się za krótkimi fragmentami wydeptanych ścieżek. Łączyłem je w całość. Po pokonaniu moreny doszedłem do wielkiego płatu śnieżnego, który rozpoczyna drogę wejścia na lodowiec. Blisko 30min potrzebowałem, aby dostać się na granicę moreny bocznej i lodowca. Długim, ale niezbyt nachylonym zboczem, ścieżka bezbłędnie doprowadza pod lodowiec. Trasa wydawała mi się bardzo bezpieczna. Wystające kamienie spod płatów śniegu świadczyły o braku szczelin lodowcowych. Samo wejście na lodowiec również nie groziło wypadkiem. Droga przejścia była bardzo czytelna. Pomimo, że widziałem mnóstwo szczelin na lodowcu, to nie bałem się, ze względu na ich widoczny i jasny przebieg. Tworzyły dwa potężne skupiska, pomiędzy którymi trzeba przejść. Dodatkowo środek lodowca jest przecięty potężnymi szczelinami, tworzącymi równoległe linie, jak gdyby ktoś wydrapał je wielkimi pazurami. Zalecana trasa przez lodowiec przebiega pomiędzy skupiskami szczelin. Najbardziej martwiłem się o przejście z lodowca na drugą stronę – w stronę schroniska. Moje obawy również szybko zostały rozwiane. Odpowiedni punkt tworzą dwa usypiska ziemi i kamieni, gdzie ścieżka wręcz intuicyjnie nakazuje iść tylko tamtędy. Nawet nie spostrzegłem, kiedy lodowiec się skończył. Teraz szedłem w kamienistym terenie po jego drugiej stronie. Ponownie jesteśmy na morenie bocznej. Odtąd wpadnięcie do szczeliny nam nie grozi - przynajmniej do Meteostacji. Pomimo, że widać "schronisko" na wyciągnięcie ręki, to trzeba skręcić mocno w lewo i w całości obejść strome zbocze, które widać przed tobą. Wyraźna ścieżka właściwie poprowadzi do celu. Szlak jest bardzo sypki, dlatego umęczymy się trochę bardziej podczas nieplanowanych poślizgów na kamieniach. Charakterystyczne szczeliny lodowcowe, kiedy idziemy do Meteostacji Zejście z lodowca na morenę prowadzącą do Meteostacji METEOSTACJA Dotarłem do Meteostacji. Można powiedzieć, że wszedłem od zakrystii. Trochę naszukałem się wejścia do budynku, ponieważ nie wiedziałem, czy w ogóle to "schronisko" jeszcze funkcjonuje. Wejście znajduje się od strony kolorowo pomalowanej ściany. W środku nie ma wody ani prądu, dlatego trzeba wyciągnąć czołówkę i świecić w korytarzu. Obiekt jest starą i poczciwą konstrukcją z 1939 roku i raczej nic od tamtego czasu się nie zmieniło... Wszystko jest stare, a ściany przypominają te z najmroczniejszych horrorów. Obsługa schroniska znajduje się za trzecimi drzwiami, po lewej stronie. Za nocleg życzą sobie 30 GEL. Wpisujemy się na listę gości i dostajemy kartę pobytu. Zdziwicie się, gdy na 30 wpisów zobaczycie 28 napisów POL… Według agencji turystycznej Mountain Freaks aż 70% wypraw to Polacy. Na drugim piętrze znajdziemy kuchnię, gdzie można palić gaz i przygotowywać posiłki. Wodę nabierzemy z rury, która jest wbita do śnieżnika (wieczny płat śniegu) po lewej stronie, z tyłu schroniska na zewnątrz. W drugiej połowie czerwca nawet w nocy woda wypływa już nieprzerwanie. Zamarza jedynie okolica, przez co jest bardzo ślisko. Tworzy się lodowisko. Właśnie tam uzupełniałem swoje zapasy wody. Pamiętajmy, że Meteostacja nie jest schroniskiem, a jedynie schronem! Nie oczekujmy wygodnych łóżek i zadbanych pokoi. Śpimy w szarych, surowych pomieszczeniach z drewnianymi pryczami. Od roku 2018 na miejscu działa mała kuchnia, gdzie za wysoką cenę możemy kupić obiad, piwo lub przekąski. Obiad kosztuje aż 78 GEL, czyli blisko 160zł! Piwo, to koszt 18 GEL, czyli około 37zł! Dowiedziałem się od miejscowych przewodników działających w agencji Mountain Freaks, że obiady są niskiej jakości i można się nawet rozchorować. Za tak wysoką cenę, ewidentnie nie polecam... W pokojach albo nie ma łóżek, albo są – z drewna, pokryte metalową siatką, przez co się zapadasz. Widok "niezwykłych" ścian, jak z horroru, dodaje odpowiedni klimat temu miejscu. Przy odrobinie szczęścia znajdziesz nawet dużo gazu (ja znalazłem 3 butle Coolemana po 445g każda). Zupełnie sam wybrałem pierwszy pokój od drzwi wejściowych. Niestety w tym pomieszczeniu najbardziej wiał wiatr, a okna wydawały przy tym bardzo donośny dźwięk (gwizd). Nieplanowanie, przez kolejne cztery dni, przypadło mi tu nocować, ze względu na niesprzyjającą pogodę. Pierwszego dnia pomimo, że niebo w ogóle nie chmurzyło się, wiatr powalał człowieka na ziemię już za drzwiami wejściowymi. Kolejnego dnia do mojego pokoju przybyło trzech Gruzinów. Od razu gratulowali mi śpiwora puchowego. Pytali się skąd jestem. Oni czekali już od trzech dni na poprawę pogody. Czwartego dnia niebo zrobiło się bezchmurne, ale pokój ciągle rozświetlały jakieś błyski. Od czterech dni na połowie powierzchni nieba strzelały pioruny międzychmurowe, a na drugiej połowie świeciły gwiazdy. Wszystkie ekipy zdecydowały się wyjść na szczyt. Pioruny nie były straszne, ponieważ po godzinie rano przechodziły gdzieś dalej, za górę Kuru 4070 m Wygasały, pozostawiając całkowicie bezchmurne niebo. Jako jedyny z całego schroniska nie zdecydowałem się na wyjście. Zatrzymały mnie dwie rzeczy: widok chmur cirrus spissatus i średnia poranna temperatura była znacznie wyższa niż podczas poprzednich dni. Co to oznacza? Nawet nie ujrzymy wschodu słońca i bardzo szybko powstaną chmury. Po trzech godzinach wszystkie ekipy zawróciły. Była dopiero rano, a wszyscy już urzędowali w Meteostacji… Obserwowanie zjawisk pogodowych i zapisywanie zebranych danych każdego dnia od 2000 roku, nie poszło na marne. Zajmuję się tym hobbistycznie, ale tą wiedzę łączę z górami, aby nie mieć przykrych niespodzianek, jak wszystkie, pozostałe ekipy. Szybko zauważyłem kolejną prawidłowość. W okolicach Kazbeku, codziennie po godzinie wszystkie chmury zanikały, pozwalając podziwiać piękny zachód słońca, a raczej pięknie podświetlone, rozpadające się chmury. Dziwiłem się, że każdego dnia powstawał tylko jeden ich rodzaj! To cumulus congestus (ewentualnie pileus) – wysokie chmury kłębiaste, mające kilka kilometrów wysokości, zasłaniające wszelkie widoki. Nawet zanikały o tej samej porze – po godzinie Cumulus congestus występuje tylko wtedy, gdy powietrze jest dość lub bardzo wilgotne oraz energię ze światła słonecznego. Gdy słońce tylko zachodzi, chmury szybko zanikają. Stąd bezchmurne noce mogą być bardzo zdradliwe. Trzeba znać więcej zagadnień pozwalających podjąć właściwą decyzję o ataku szczytowym. Cała sztuka polega na tym, żeby wyjść w nocy i określić, czy za dnia powstaną niechciane cumulus congestus… Myślę, że to chyba najtrudniejsza część całej wyprawy. Przewodnik gruziński mówi, że najlepiej wychodzić o w nocy, ponieważ na plateau mamy wschód słońca i dzięki niemu jest względnie ciepło. Ja jednak miałem inną wersję wydarzeń… Twardo trzymałem się wersji, że na szczycie trzeba być w godzinach – rano, ze względu na chmury orograficzne (chmury powstające w obrębie szczytu, na wskutek rozprężania się powietrza za wierzchołkiem góry), które bardzo szybko powodują, że szczyt spowija się "czapką". Wolałem na plateau trochę pocierpieć z powodu chłodu i mieć piękne widoki, niż mieć ciepło i „spalić” wejście na szczyt – czytaj: nie mieć widoków. Postanowiłem, że z Meteostacji wyjdę o w nocy, gdy tylko stwierdzę, że cały dzień nada się do ataku szczytowego. Dodatkowo nie polecam spać w namiocie obok budynku Meteostacji, w celu zaoszczędzenia "trochę grosza". Za nocleg w namiocie również musimy zapłacić (około 15 GEL), a z racji tego, że w sezonie dużo ludzi idzie załatwiać swoje potrzeby do zewnętrznych toalet (nie ma innych), tworzą się kolejki. W okolicach schronu często wieje silny wiatr, więc mało kto chce czekać na swoją kolej i marznąć. Z tego powodu w najbliższej okolicy może śmierdzieć fekaliami... Druga kwestia, to jezioro śmieci. Niestety we wcześniejszych latach Gruzini nie znosili swoich śmieci, tylko utworzyli w pobliżu wielkie jezioro odpadków. Możemy zobaczyć tam mnóstwo puszek, plastików, itp. rzeczy... Z pewnością nie chcemy mieć widoku na takie "atrakcje"... Charakterystyczny budynek Meteostacji od strony wejściowej Chmury cumulus congestus wieczorową porą Rozległy widok z Meteostacji i chmury cumulus congestus. To one przykrywają widoki na cały dzień Gruzini przebywający ze mną w pokoju poddali się po trzecim dniu. Po nieudanym ataku szczytowym zeszli w dół. Zostałem tylko sam w schronisku. Właściciel nawet przychodził zaglądać, czy wszystko u mnie w porządku ze zdrowiem. Wszystko było jak najbardziej OK – miałem zapasy, więc czekałem dalej. Kilka godzin później zaczęły podchodzić inne ekipy do kolejnego ataku szczytowego. Wśród nich znalazła się czwórka zawodowych polskich żołnierzy. Szybko znaleźliśmy wspólny język i umówiliśmy się na atak szczytowy w nocy. Postanowiliśmy wyjść o w nocy – godzinę przed pierwszymi przewodnikami. W pokoju opowiedziałem im wiele rzeczy o chmurach, na co trzeba zwracać uwagę oraz, jak rozpoznawać, czy nocne, bezchmurne niebo będzie zapowiedzią bezchmurnego szczytu. Chłopaki byli bardzo zmęczeni podejściem do schroniska z ciężkimi plecakami. Im również do gustu przypadł klimat Meteostacji. Do godziny przepakowywali się, a później spali. Po godzinie wyruszyliśmy na aklimatyzację. Założyliśmy, że pójdziemy w kierunku plateau, idąc przez dwie godziny do góry, a później wracamy. Ominęliśmy charakterystyczne punkty takie, jak: biały krzyż, czarny krzyż i sypiąca się ściana kamieni. Doszliśmy do poziomu 4048 m Ten punkt można nazwać drogą wyjściową na rozległe plateau. Po godzinie dotarliśmy do schroniska i szykowaliśmy się do nocnego wyjścia. Dodatkową niespodzianką okazała się grupa trzech Polaków, którzy przez trzy dni czekali na dobrą pogodę i się jej nie doczekali. Podarowali mi całą reklamówkę jedzenia, co uzupełniło moje zapasy, dzięki czemu mogłem jeszcze dłużej przeczekiwać niepogodę. Ekipa wyglądała na bogatą, ponieważ miała mnóstwo liofilizatów, miodów, przysmaków i batonów. Dodatkowo wynajęli konia do transportu bagaży i spali w hotelach… ATAK SZCZYTOWY Wstaliśmy o w nocy. Wszyscy nastawiliśmy się na wymarsz o godzinie w nocy. Żołnierze pilnowali każdej minuty, żeby się nie spóźnić. Z racji wykonywanego zawodu, wiedziałem, że w końcu są osoby, na które mogę liczyć pod względem punktualności. Bardzo nie lubię grzebania się i poślizgów. Ja również twardo trzymałem się naszego planu. Co ciekawe, właściciel schroniska włącza agregat prądotwórczy w godzinach oraz na czas wyjścia ekip po w nocy. Bardzo fajnie, ponieważ korytarz jest oświetlony i nawet niektóre pokoje. Wszystkie ekipy wychodzące na szczyt ugadały się, że wyjdą o w nocy. Tylko my wyszliśmy punktualnie co do minuty o w nocy – reszta miała spory poślizg… Cieszyłem się, że miałem żołnierzy w ekipie, ponieważ są oni nauczeni punktualności i bardzo dobrze wiedzą, co oznacza każda minuta spóźnienia. Chłopaki gotowali jedzenie na zewnątrz obiektu, ponieważ mieli kuchenkę na benzynę. Niestety "produkowała" mnóstwo dymu. Zaletą takiej kuchni zdecydowanie jest szybkość gotowania i dostępność paliwa. Żołnierze ustanowili mnie kapitanem drużyny ze względu, na znajomość pogody i rozgryzienie góry Kazbek pod względem jej zmienności. Równo o godzinie w nocy rozpoczęliśmy nasz atak szczytowy. Dlaczego wyszliśmy o w nocy, a nie o pierwszej, jak wspominałem wcześniej? Dlatego, że założyliśmy wędrówkę żołnierskim tempem. Dużo mogliśmy nadrobić. Gdybym szedł z innymi ludźmi, poszedłbym o godzinie w nocy. Dodatkowo wczoraj żołnierze podchodzili do Meteostacji i jeszcze wyszli na aklimatyzację. Musieli mieć choć trochę czasu na sen. Na początku przekroczyliśmy lodowisko pod rurą, skąd nabieraliśmy wodę. Dalsza wędrówka odbywała się po śnieżno-skalistym zboczu w drodze do białego krzyża. Dotąd nie występują żadne trudności – jedynie trzeba uważać na wyjeżdżające kamienie spod stóp. Po chwili usłyszałem spadające kamienie, jakąś lawinę skalną. Krzyknąłem: uwaga lecą kamienie! 15m dalej, za małym zboczem, dokładnie na naszej ścieżce zatrzymała się sterta kamieni. Nawet gdybyśmy stali na drodze ognia, nic by się nie stało, ponieważ kamienie powoli osuwały się po śnieżnym zboczu. W drodze od białego do czarnego krzyża również nie napotkamy żadnych trudności. Wyraźna ścieżka prowadzi do celu. Idziemy śnieżno-skalnymi równinami. Na tym odcinku nawet wyjeżdżające kamenie spod nóg, nie stanowią żadnego zagrożenia, ponieważ pokonujemy bardzo niewielką różnicę wysokości. Za czarnym krzyżem trasa prowadzi pod bardzo długą, sypiącą się ścianą skalną. Zaczyna się ona na wysokości 3900 m a kończy gdzieś około wysokości 4100 m Nie ma znaczenia, o jakiej porze będziemy tędy przechodzić. Kamieni nie wiąże śnieg, ani lód. Co chwilę spada kilkanaście, kilkadziesiąt kamieni na sekundę! Mimo wszystko nie czuliśmy zagrożenia, ponieważ ścieżka prowadziła po lewej stronie moreny bocznej lodowca, co oznacza że kamienie miały jeszcze do pokonania nieckę - takie zagłębienie terenu. Rzadko, który kamień docierał do zbocza prowadzącego do niecki, znajdującej się po przeciwnej stronie. Spadające fragmenty góry musiałby dotrzeć do zagłębienia i dodatkowo wtoczyć się pod pochyłe zbocze, którym szliśmy. Teren uznaliśmy za całkowicie bezpieczny, bo cały czas szliśmy lewą stroną, z dala od kamieni. Na całej trasie trzeba jedynie uważać na jedną dziurę w skalnym podłożu, gdzie z pewnością może wpaść cała noga. Kiedy przechodziliśmy wzdłuż długiej i wysokiej, sypkiej ściany, dźwięk spadających kamieni nie milkł nawet na chwilę. Za ostatnią ścianą, na szlaku, na śniegu, leży fragment seraka, który kiedyś się oberwał. Tutejszy serak jest dużą bryłą błękitnego lodu, leżącą dokładnie na naszej trasie. W nocy nie widać z jakiego zbocza lub grani mógł odpaść tak wielki fragment lodu, ale za dnia zrobi na was ogromne wrażenie! Odtąd rozpoczynamy długie podejście na plateau. Długim i rozległym lodowcem idziemy do góry aż do samej, bezimiennej przełęczy, położonej na wysokości 4450 m Nie widać nawet konkretnej ścieżki, ale kierowaliśmy się tak, żeby iść w zagłębieniu lodowca, a jednocześnie skręcać ku prawej stronie. Na przełęczy pozostało około pół godziny do wschodu słońca. Niebo rozpoczynało się rozjaśniać, wiał silny wiatr, przez co szybko traciliśmy ciepło. Z tego powodu zabrałem więcej ubrań. Żołnierze poszli bardziej „na lekko”, dlatego utworzyliśmy dwie grupy – każda do swojego tempa, aby wszyscy mogli utrzymać ciepło. Ciągle brakowało trudności technicznych, a nawet szczelin. Jedyne, co musieliśmy zrobić, to koncentrować się na trasie, żeby trafić na szczyt. Nie widzieliśmy go z żadnej strony. Znałem teren, stąd powstały dwie wersje: pójdziemy przez zachodni wierzchołek, albo obejdziemy go u stóp góry i rozpoczniemy długi, ale bezpośredni atak szczytowy. Wybraliśmy drugą opcję. Zanim wyruszyliśmy dalej, zrobiliśmy 10min przerwę na odpoczynek i zjedzenie czegoś dobrego. Obchodziliśmy pierwszy ze szczytów dolną częścią lodowca, utrzymując stałą wysokość, aż dotarliśmy do stromego podejścia. Zachodni wierzchołek widziałem bardzo dobrze. Przecinała go dość spora szczelina. Wybierając pierwszą wersję, musielibyśmy przekraczać dość duży serak i wielką rozpadlinę na śnieżnej grani. Na stałej wysokości, równej wysokości przełęczy – 4450 m szliśmy tyle, aż miniemy serak i szczelinę wysoko ponad nami oraz zobaczymy większe zbocze góry, za którym miał być wierzchołek Kazbeku. Szczyt jeszcze długo pozostawał w ukryciu. Wyjście ponad poziomem 4000 m Niesamowity wschód słońca Tymczasem wschodziło słońce… Spoglądaliśmy na chmury. Ponad ich poziom wystawały góry: Elbrus i Uszba – dwa bardzo charakterystyczne szczyty. Dodatkowo jakaś inna, nieznana nam góra „walczyła” z chmurami o utrzymanie się na widoku. Całe niebo było bezchmurne i mocno niebieskie. Cieszyliśmy się, ponieważ widzieliśmy, jak słońce oświetla chmury od góry, tworząc piękną grę kolorów. Dodatkowo przez przełęcz 4450 m przechodziła pojedyncza duża chmura, dodając kolorytu otoczeniu. Słońce aktualnie oświetlało wierzchołki najwyższych szczytów. Żywo pomarańczowe barwy chmur i lodowców przyczyniły się do kolejnej przerwy. Koniecznie musieliśmy zrobić dużo zdjęć. Jak tu jest pięknie! Po dłuższej serii zdjęć, skręciliśmy o 90° w prawo. Zaczęliśmy podchodzić bardzo stromym zboczem w stronę szczytu. Żadnych trawersów. Linia prosta i do góry. Żołnierze szli dwójkami do góry. Ja wchodziłem jako pierwszy, poszukując dalszej drogi. W pewnym momencie zauważyłem piękny uskok lodowcowy, który musieliśmy przekroczyć w poprzek. Z jego poziomu wyłania się słynne podejście podszczytowe, o nachyleniu około 45°. Tuż przed nim, wchodzimy na śnieżną przełęcz z nawisami, gdzie ciągle wieje wiatr. Kilka metrów pod nią wykopałem czekanem małe siedzisko. Czekałem na ekipę. Kiedy podeszli w miarę blisko, wyruszyłem dalej – na najbardziej strome zbocze całej trasy. Dodatkowo zobaczyłem widmo Brockenu. Obowiązkowo zrobiłem zdjęcie. Na Kazbeku "zaliczyłem" moje ósme widmo w górach. Od teraz stawiałem kilkadziesiąt kroków i przerwa. Kilkadziesiąt kroków i postój. Z powodu zacienionego podejścia i silnego wiatru, najbardziej odczuwałem chłód. Podejście jest męczące, ale nie trudne. Nie wolno się rozluźnić, ponieważ za nim znajduje się drugi śnieżny i stromy stok, będący jednocześnie drogą na szczyt. Wymaga dokładnie tyle samo sił, co pierwsze nachylenie terenu. W internetowych relacjach zawsze czytamy o 50-metrowym, wyrypiastym podejściu, ale to nieprawda. Cały odcinek składa się z dwóch zboczy, po około 30m. Dopiero teraz mogłem powiedzieć – jestem na szczycie! Cieszyłem się, ponieważ widok naprawdę wgniatał w ziemię! Teraz podziwiałem chmury cumulus congestus z góry, co jest bardzo rzadkim widokiem! Dodatkowo druga część terenu (zachodnia) pozwalała podziwiać inne góry. Na szczycie stanąłem 24 czerwca 2014, o godzinie rano gruzińskiego czasu. Wczesnoporanne słońce pozwalało cieszyć się krystalicznie czystym niebem. Widok nad chmurami najbardziej przyciągał wzrok, dlatego właśnie tam zrobiłem najwięcej ujęć. Usiadłem na szczycie i podziwiałem, podziwiałem, podziwiałem… Za 20min wszedł gruziński przewodnik, który cały czas szedł za naszą ekipą. W dniu jutrzejszym miał wyprowadzić dziewczynę na szczyt. Za kolejne 20min na wierzchołek Kazbeku weszli żołnierze. Wyciągnęli flagę Polski i fotografowaliśmy zdobycie góry. Staliśmy na razie w czwórkę. Jeden z żołnierzy jeszcze walczył z samym sobą. Wchodził jak pająk – na kolanach. Słyszeliśmy go, co mówił, stąd wiedzieliśmy, że wszystko jest OK. W takiej pozycji podchodził jeszcze przez około godzinę… Gruziński przewodnik zrobił sobie z nami zdjęcie i z flagą Polski. Pytał nas o różne szczegóły: skąd jesteśmy, jak nam się podoba w Gruzji, itp. Przewodnik zapytał nas jeszcze o możliwość przesłania mailem zdjęć ze szczytu, kiedy dotrzemy do domu. Zgodziłem się. Po 50min spędzonych "u góry", rozpoczęliśmy zejście, ponieważ żołnierze mieli lżejszy ubiór. Czwarta osoba, wspinająca się na kolanach, szła z innymi, którzy jeszcze tego dnia zdobywali Kazbek. Chłopaki uzgodnili, że będą czekać na kolegę na przełęczy – tam, gdzie nie wieje mocny wiatr. Najważniejsze, że czuł się dobrze i miał wolę wejścia. Jego kompani nie zostawiliby go, ale on sam powiedział: "schodźcie, bo się wychłodzicie, a ja pójdę za innymi i spotkamy się na przełęczy". Na trasie nie przekraczaliśmy żadnych urwisk, ani szczelin. Pewnie gdzieś były, ale w czerwcu warstwa śniegu jest bardzo gruba i mocno zmrożona. Widząc, jak wygląda teren, przystaliśmy na jego prośbę. Za nim podchodził jeszcze inny pan w zielonej kurtce. On również pochodził z Polski. Miał wielkie obawy przed kopułą szczytową, ponieważ czytał o bardzo stromym podejściu, a on się nigdy nie wspinał i bał się odpadnięcia od ściany. Szybko naprostowaliśmy jego myśli, ponieważ Kazbek, to nie żadna ściana, z której można odpaść, ale raczej podwójne, strome podejście. On również wchodził jak pająk – na czterech – dlatego dodawaliśmy mu otuchy, żeby nie rezygnował, a dalej parł do przodu, bo szkoda byłoby zmarnować okazję do wejścia na górę. Rozległa przełęcz na wysokości 4450 m - we mgle raczej na pewno zgubimy drogę... Ogromne przestrzenie - dobre przygotowanie na temat ukształtowania terenu przyda się już przed wyjazdem... Idziemy w stronę szczytu Strome podejście powyżej 4700 m Ostatnie, ale najbardziej męczące podejście - kopuła szczytowa Na szczycie DROGA POWROTNA ZE SZCZYTU DO METEOSTACJI PRZEZ LODOWIEC W drodze powrotnej spotkaliśmy jeszcze dwóch Czechów po 50-tce, którzy również wchodzili na Kazbek. Mieli rozbity namiot na plateau na wysokości 4400 m Zbudowali potężny, śnieżny mur, ponieważ przez ostatnie 4 dni wiały silne wiatry. Zbudowali naprawdę dobre schronienie. W końcu doczekali się swojego wyjścia. Im również powiedzieliśmy gdzie iść, i że naprawdę warto, bo dzisiaj widoki są niepowtarzalne. Od plateau słońce zaczęło bardzo szybko nagrzewać śnieżne powierzchnie. Powyżej 4000 m powstał nawet wodospad! Zrobiło się bardzo gorąco, a ciepło oddawane przez białe powierzchnie, powodowało, że w rejonach podszczytowych tworzyły się chmury. Ekipy, które na szczyt wchodziły dwie godziny później, nie miały żadnych widoków z wierzchołka głównego. Konwekcja i rozprężanie mas powietrza opływających szczyt, powodowało, że tylko jego rejon spowijały chmury kształtem przypominające czapkę… To właśnie był główny argument, który przemawiał za mną, żeby marznąć na plateau, ale mieć widoki… Całe wejście na szczyt zajęło mi 5h 26min od Meteostacji, a chłopakom 5h 57min. Inne ekipy potrzebowały więcej niż 7h. Wiedzieliśmy to, ponieważ spotkaliśmy się w schronisku i opowiadaliśmy o naszych wejściach oraz emocjach. Dalsze zejście od plateau do Meteostacji (miejscowi nazywają schron Bethlemi Hut) upływało spokojnie. Cały czas poświęcałem na fotografowanie trasy przejścia i podziwianie pięknych panoram. Dopiero teraz mogłem dostrzec, jak ogromny jest lodowiec, z którego oberwał się serak leżący na szlaku. W pobliżu widać nawet dwie bryły, ale druga z nich leży nieco dalej od trasy. Po lewej stronie, z dala od ścieżki, znajduje się również ogromny lej, a raczej dziura, do której ktoś nawet podszedł. Naprawdę robi wielkie wrażenie! W okolicach ściany skalnej nasłuchiwaliśmy spadających co chwilę kamieni. Rozebraliśmy się do krótkich koszulek, ponieważ słońce niesamowicie grzało. Do schroniska dotarliśmy o godzinie Cieszyliśmy się z sukcesu, a w szczególności z niepowtarzalnych widoków. Były nieprzeciętne! W schronisku spotkaliśmy parę Słowaków, którzy mieli obawy, czy w ogóle iść na szczyt. Opowiedzieliśmy im naszą historię, o tym jak przebiega trasa, oraz o tym, jakie są trudności na trasie. Zachęciliśmy ich do wyjścia w góry, ponieważ szkoda by było, gdyby tyle przyjechali i później podeszli, tylko po to, żeby się zawrócić. Poczuli się zachęceni i jak się dowiedzieliśmy, za cztery dni weszli na Kazbek. Na zewnątrz gotowaliśmy jeszcze obiad, aby uzupełnić wszelkie kalorie. Każdy, kto tego dnia wyruszył ze schroniska, wszedł na szczyt i mógł cieszyć się pięknymi przeżyciami oraz widokami. Szklane zejście ze szczytu (tędy nie schodzimy, jeśli wybierzemy drogę okrężną) Zejście z rozległej przełęczy na wysokości 4500 m Serak leżący na szlaku Żmudna droga powrotna przez lodowiec - tutaj najbardziej "pali" słońce POWRÓT Z METEOSTACJI W Meteostacji postanowiliśmy, że śpimy tylko przez trzy godziny i rozpoczniemy zejście do bazy namiotowej przed potokiem (patrząc od strony góry Kazbek). Po południu chmur na niebie przybywało. Niebieskie niebo gdzieś zniknęło. Co chwilę padała krupa (opad podobny do kulek styropianu powstający zazwyczaj w temperaturach 0°C - +2°C), a poniżej deszcz i śnieg. W drodze powrotnej przez lodowiec z dwoma skupiskami szczelin, szliśmy we mgle. Przez 5 dni pobytu w schronisku zauważyłem, jak wiele ubyło pokrywy śnieżnej. Całe podejście do Meteostacji pokonywałem w białym puchu, a teraz wędrowaliśmy po skałach i kamieniach… Z lodowca również znikała pokrywa śnieżna… Niesamowite, jak szybko "zima" ustępowała miejsce wiośnie! Przyszedł czas na morenę boczną, gdzie łatwo można pobłądzić. Jako, że cały czas utrzymywały się mgły, wiedziałem, że będzie znacznie trudniej niż wtedy, gdy samemu podchodziłem do Meteostacji. Szukanie właściwej drogi trwało godzinę. Trzymaliśmy się fragmentów wydeptanych, licznych ścieżek, i tak pomału dochodziliśmy do bazy namiotowej. Zieleń traw i mnogość kwiatów wręcz męczyła wzrok! Czuliśmy, że nagły przeskok z surowych i lodowcowych gór do kolorowego świata, po prostu powodował zmęczenie oczu. Nasz wzrok przyzwyczaił się do odbierania tylko trzech barw: niebieskiego nieba, brązowych skał i białego śniegu. Przyznam, że było to dziwne uczucie, ponieważ nigdy tak nie miałem, żeby piękne kolory wiosny powodowały przeciążenie oczu… Polana na której staliśmy, to Saberdze, czyli miejsce, gdzie większość ekip rozbija namioty. Żołnierze zostawili pod jedną ze skał depozyt, dlatego teraz szukali go, żeby zabrać swoje rzeczy. Nawet pomyśleliśmy, że skoro nie zdecydowaliśmy się na nocleg w Meteostacji, to wyśpimy się tutaj. Piękna przyroda wręcz zachęcała, żeby odpocząć, ale jeden z kompanów nagle rzucił hasło: "idziemy do Kazbegi!". Zgodziliśmy się i dalej schodziliśmy w kierunku zielonych polan. Rwący potok przekroczyliśmy z łatwością. Po około półgodzinnej wędrówce zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie po raz pierwszy rozbiłem namiot. Teraz ja poszedłem po swój depozyt ukryty za półką skalną. Zostawiłem około 7kg rzeczy. Plecak ponownie zrobił się bardzo ciężki. Nie bez powodu na każdej wyprawie zyskuje on miano "za ciężkiego dziada". Do tego momentu padał deszcz, ale czym niżej schodziliśmy, tym pogoda wydawała się przyjemniejsza. Zachwycaliśmy się mnogością barw kwiatów oraz wspaniałym, zielonym otoczeniem. Ponownie zobaczyłem kamień z namalowanym punktem wysokościowym 2944 m Pomyślałem, że tutaj rozbiję namiot i następnego dnia zejdę do Kazbegi. Patrząc z drugiej strony: skoro wszyscy razem postanowiliśmy, że schodzimy do wioski, to chciałem koniecznie dotrzymać słowa. Plecak dawał się we znaki, ponieważ co kilkanaście metrów musiałem przystawać i odpoczywać. Żołnierze mieli znacznie lżejszy sprzęt, tylko dlatego, że kończyli swoją przygodę, a ja w planach miałem jeszcze Elbrus. Na Przełęczy Arsha 2944 m zrobiliśmy widokowy odpoczynek. Stąd dalej – drogą grzbietową – rozpoczęliśmy kolejny etap schodzenia. Podziwialiśmy kwitnące azalie ozdabiające zbocza. Odtąd z nami schodzili również inni turyści, którzy przychodzą na przełęcz Arsha, by zobaczyć lodowiec. Przełęcz jest dostępna dla każdego, ponieważ na szlaku nie występują żadne trudności. Nawet spotykaliśmy polskie matki z dziećmi. Ich pociechy z pewnością miały jedne z najpiękniejszych wakacji. Będą miały co wspominać. Przy tablicy edukacyjnej widocznej trochę powyżej ostatnich krzaków, położyłem się na ziemi. Za ciężki dziad mnie dosłownie zajeżdżał. Uznałem, że wejście na szczyt i powrót do Kazbegi w ciągu jednej doby, to bardzo duży wysiłek, biorąc pod uwagę mój plecak. Do tego dochodzi nieprzespana noc. Żołnierze pocieszali mnie, że widać kościół i pozostała już tylko wijąca się droga do wioski. Całą okolicę spowijały bardzo gęste mgły, ale dalej starałem się walczyć z za ciężkim dziadem do samego końca. Palce u nóg zdarłem do krwawiących ran, a to ze względu na nierówne kamienie wystające z powierzchni utwardzonej drogi. Żołnierze zachęcali mnie dalej, ponieważ gdzieś, na dole, mieli upatrzone pokoje u jakiejś pani, gdzie moglibyśmy się przespać w normalnych warunkach. Tak naprawdę nie mieli nic zarezerwowane, ale liczyli, że będą dostępne pokoje, ponieważ mieliśmy spać w domu prywatnym. Kwitnące azalie pokrywają całe zbocza gór na wysokości 2200 - 2700 m Pozostał jeszcze do przejścia odcinek z Tsminda Sameba do Gergeti i dalej – do centrum Stepantsminda. Z powodu bólu i przeciążenia, szukałem ścieżek skracających przejście. Częściowo udało mi się skorzystać z wydeptanych dróżek, którymi początkowo podchodziłem, jednak każdy skrót pogłębiał odciski na palcach u nóg, bo musiałem mocno hamować. Czułem się przeciążony plecakiem. Czasem jednak przelatywała przez moją głowę myśl, że przecież to wszystko wnosiłem w pełni sił, na wysokość blisko 3 000 m a teraz odczuwałem każdy kilogram. Szybko starałem siebie usprawiedliwiać w jakiś sposób, np. że nie przespaliśmy nocy i w ciągu jednego dnia schodzimy ze szczytu Kazbek, aż do samej wioski. Dodatkowo schudłem 7kg, ponieważ przez ostatnie dwa dni przeczekiwania w Meteostacji, zjadłem zaledwie jedną czekoladę i jeden garnek makaronu. Jak dla mnie, to zdecydowanie za mało. Wszelkie zapasy zostawiłem na atak szczytowy, których użyłem w najbardziej odpowiednim momencie. Podczas schodzenia z Tsminda Sameba, coraz bardziej bolały mnie palce od obtarć. Fizycznie ciągle czułem się dobrze. W padającym deszczu dotarliśmy do obrzeży dzielnicy Gergeti, gdzie bez żadnych map szukaliśmy drogi do centrum, idąc gdzieś pomiędzy gruzińskimi chatami. Tamtejsi mieszkańcy przyglądali się nam i na pewno myśleli, co tu robimy, ponieważ drogi turystyczne przebiegały zupełnie gdzie indziej. Nowa, wytyczona przez nas trasa była bardzo dziwna i wąska, ponieważ przechodziliśmy pomiędzy sypiącymi się chatami. Czasami mieliśmy wrażenie, że dopiero kończy się XIX wiek… Klimat miejscowości bardzo nam się spodobał, ponieważ oddawał prawdziwy charakter gruzińskich wiosek. Co najbardziej mnie zachwyciło, to plątanina czerwonych rur gazowych, które tworzyły niezwykłą mozaikę. Za chwilę jeden z żołnierzy powiedział: „rób zdjęcie!, to wygra każdy konkurs”. Pomimo wielkiego bólu, zacząłem dokładnie tak samo myśleć, ponieważ widzieliśmy coś innego i niespotykanego w Europie. Szukając drogi do centrum wśród ślepych uliczek w Gergeti, w końcu dotarliśmy do większej ulicy, która okazała się właściwym szlakiem turystycznym. Doszliśmy nią do Drogi Wojennej. Wystarczyło, że przekroczyliśmy most na szerokiej i rwącej rzece, by zatrzymał nas przypadkowy Gruzin. Machał rękoma, żebyśmy wstąpili do jego lokalu. Od razu nalał czaczę do literatek stojących na parapecie dla każdego z nas – czacza, to ich narodowy wysokoprocentowy napój alkoholowy. Alkoholu nie piję i nawet nie miałem siły na nic więcej. Czułem tylko ból, dochodzący z mocno obdartych palców od nieustannego hamowania na stromych zboczach. Przy chacie, gdzie zatrzymał nas Gruzin, zrzuciłem plecak i padłem plackiem na niego. Teraz marzyłem o dotarciu do wspomnianej chaty przez żołnierzy i o zdjęciu butów. W szczególności chciałem uwolnić się od wgniatającego w ziemię plecaka… Jeszcze jeden "rzut" na Kazbek z chaty, gdzie wynajęliśmy pokój Plątanina czerwonych rur gazowych W STEPANTSMINDA Po kilkunastu minutach wędrówki od lokalu Gruzina, dotarliśmy do wymarzonej chaty. Zadziwiła mnie nowoczesnością. Chociaż z zewnątrz wyglądała, jak typowa chata wiejska, to w środku łazienka była wykończona typowo w europejskim stylu, wykafelkowana w najnowocześniejsze wzory. Osprzęt i armatura również stały na najwyższym poziomie. Jednak największą uwagę przyciągały sprzęty elektroniczne. Pomimo religijności rodziny zamieszkującej ten budynek, nie dało się nie zauważyć techniki takiej, jak: wieża, router, Internet, laptopy, itp. Dodatkowo właścicielka wypożyczyła nam jeden laptop, gdzie żołnierze głównie korzystali z Facebooka . Trzymałem się swojej zasady, mówiącej że na urlopie nie korzystam z Internetu, ani telewizji, ponieważ po to właśnie wyjechałem w dalekie góry, żeby odciąć się od świata. Regionalna muzyka jak najbardziej wchodziła w grę. Chciałem się wyciszyć i żyć tym, co mnie aktualnie otacza. Teraz liczyło się otoczenie góry Kazbek. Na ścianach wisiały dywany i mnóstwo prawosławnych, świętych obrazów. Największy z nich przedstawiał zwierzchnika ich kościoła. Właścicielka nie rozumiała naszego języka, ale rękami i pojedynczymi rosyjskimi słowami dogadaliśmy się i nawet wynegocjowaliśmy cenę pobytu. Żołnierze spali tu trzy dni temu, dlatego ucieszyła się, że po raz kolejny ją odwiedzili. Tym razem zapłacili za dwie kolejne noce. Ja również. Po zameldowaniu, od razu skorzystaliśmy z łazienki, żeby się wykąpać. Po całym tygodniu, chyba każdy z nas czuł się wyjątkowo nieświeżo… Chłopaki dodatkowo poszli do lokalu Gruzina, który polewał czaczę. Mieli okazję spróbować pysznych, gruzińskich szaszłyków. Niestety nie miałem sił – zasnąłem na siedząco na krześle. Powiedziałem, że jak wskoczę do łóżka, to jeszcze w powietrzu usnę. Nawet nie zdążyłem wskoczyć, a już zasnąłem… Żołnierze namawiali mnie na alkohol, ale jako, że nie nie piję go od 2008 roku, skutecznie im odmawiałem, mając bardzo przekonywujący argument – jeden z kompanów nie mógł spożywać nabiału pod jakąkolwiek postacią. Wtedy mówiłem: „napij się mleka, albo mam dobry żółty ser”. Wystarczyło raz i od razu się zrozumieliśmy. Chłopaki jeszcze pili czaczę do północy. Kiedy butelka się skończyła, wyszli na ulicę i pukali do drzwi, poszukując kogoś, kto sprzeda im butelkę o tej porze. Trafili w dziwne miejsce, ponieważ dotarli do jakiejś chaty, gdzie o tej porze dwóch niskich, wytatuowanych facetów trenujących jakąś formę zapasów, czy też sportów walki, otworzyło im drzwi. Na początku byli przerażeni, ale nawet tacy ludzie są do nas bardzo dobrze nastawieni. Szybko wytrzasnęli nie wiadomo skąd wymarzoną butelkę i sprzedali ją za niższą cenę… Żołnierze pili jeszcze do drugiej w nocy. Na szczęście zachowywali się cicho i nie broili. Po prostu cieszyli się swoim towarzystwem i opowiadali własne przeżycia. Nastał kolejny dzień. Wszystkich interesowała pogoda, ponieważ chcieliśmy wejść do kościółka i nacieszyć się tamtejszym otoczeniem oraz niepowtarzalną przyrodą, przy dobrych warunkach. Poranek upływał na pakowaniu rzeczy i podziale żywności, po czym o tylko ja i jeden z kompanów – Piotrek – wyszliśmy najbardziej stromym szlakiem do kościółka. Reszta postanowiła, że wyruszy godzinę później, ponieważ chcieli jeszcze zakupić trochę żywności i zjeść coś ciepłego. Cieszyłem się z tej decyzji, bo idąc wcześniej, utrzymaliśmy bardzo dobre oraz szybkie tempo, przez co chmury konwekcyjne nie zdążyły przysłonić nam widoków. Podczas wędrówki wykonałem dziesiątki zdjęć okolicznych polan, koni, kwiatów, zboczy górskich, chmur i samego podejścia. Byłem po prostu zachwycony tą piękną krainą. Zresztą każdy, kto tędy przechodził, podziwiał okoliczne cuda przyrody. Największe wrażenie wywarł na nas tunel z gałęzi drzew, na tle żółtych polan, Swoją barwę zawdzięczały kwitnącym jaskrom ostrym. Powyżej tunelu weszliśmy na teren Tsminda Sameba. Panowie mogą wchodzić w normalnym stroju tak, jak przyszli, a kobiety musiały nałożyć nakrycie głowy oraz suknię, żeby zasłonić kolana. Niektóre kobiety wyglądały, jakby szły do ślubu. Zwiedzając okolicę, w pełni uszanowaliśmy to miejsce, kulturę oraz wierzenia lokalnych ludzi. Nie żartowaliśmy, nie śmialiśmy się, ani nie gadaliśmy głupich rzeczy, oraz przestrzegaliśmy wszystkich przepisów, które wypisane zostały na tablicy kościelnych murów. Dla Gruzinów Tsminda Sameba jest najświętszym miejscem, dlatego chcieliśmy uszanować ich kulturę. Z pewnością tego samego oczekiwalibyśmy u nas. Z dala od kościółka, na rozległej polanie, rozsiedliśmy się, podziwiając przepiękne widoki, ciągle mając piękną pogodę. Mieliśmy idealne warunki na wypoczynek. Na razie byliśmy tu tylko ja i Piotrek. Za godzinę, na miejsce miała dotrzeć pozostała trójka. Kolega odpoczywał, a ja postanowiłem, że pójdę jak najwyżej do godziny po czym zacznę schodzić. Przyciągała mnie mnogość kwiatów i ich kolorów. Koniecznie chciałem je sfotografować. Piotrek zdziwił się trochę, że jeszcze chciało mi się po Kazbeku iść do góry… Bez plecaka mogłem pokonywać każde stromizny, będąc całkowicie wolny. Mogłem iść, gdzie tylko nogi poniosą. Czasami cytowałem sobie w głowie pewne powiedzenie: „niebezpiecznie czuję się w momencie, gdy przekraczam próg mojego domu, bo nigdy nie wiem, gdzie mnie poniosą moje nogi…”. Tak się właśnie teraz czułem. O bezpieczeństwo nie musiałem się obawiać, ale raczej o to gdzie dojdę, ponieważ tego nawet ja sam nie wiedziałem... W drodze do Przełęczy Arsha spotkałem kobietę po 50-tce, która poprosiła mnie po rosyjsku, żebym zrobił jej zdjęcie, ponieważ szła sama. Ja też coś odpowiedziałem, ale po polsku. Zdziwiła się, że jestem z Polski. Poznana kobieta o imieniu Jola, również zaczęła rozmawiać po polsku. Szybko złapaliśmy wspólny język i opowiadaliśmy o swoich przeżyciach. Uścisnęliśmy się nawzajem w trakcie rozmowy, ponieważ nikt z nas nawet nie myślał, że daleko od naszego kraju spotkamy rodaków. W trakcie podziwiania panoram, dodatkowo pokazałem zdjęcia ze szczytu Kazbek. Kobieta była zachwycona widokami ze szczytu. Cieszyła się również, że mogła zobaczyć mnóstwo kwitnących azalii i krów, które dosłownie zablokowały nam przejście na szlaku, ponieważ właśnie to miejsce upatrzyły sobie na pastwisko. Powiedziałem wówczas, że azalie są piękne, ale za przełęczą czekają całe polany pokryte mnóstwem kolorowych kwiatów, które wręcz wyciszają człowieka. Po dłuższej rozmowie pożegnaliśmy się, uścisnęliśmy się jeszcze raz i życzyliśmy sobie wspaniałych przeżyć. W wyznaczonym czasie dotarłem tylko do wysokości 2700 m – do drugiej tablicy edukacyjnej. Za chwilę rozpocząłem zejście i dołączyłem do żołnierzy, którzy już w komplecie siedzieli na polanie. Na zakończenie udanego wyjazdu żołnierze zrobili sesję z flagą Polski. Podskakiwaliśmy, próbując uchwycić moment, w którym byliśmy w powietrzu najwyżej. Zdjęcia wyszły bardzo ciekawie. Ciesząc się tak wspaniałymi widokami, rozpoczęliśmy zejście do wynajętego domu. Dla chętnych i zainteresowanych: idąc z centrum (tam, gdzie stoi mnóstwo taksówek) trzeba iść w stronę kantoru i za nim skręcić w uliczkę w lewo. Teraz trzeba iść do jej końca (do skrzyżowania) i skręcić w prawo. Za 5 metrów ponownie w lewo, idąc uliczką do góry. Pierwsza uliczka skręcająca w prawo od niej jest drogą do domku tej kobiety, u której wynajęliśmy pokoje. Wędrując uliczką, skręcamy do drugiego domostwa (czteroczęściowa, fioletowa, metalowa brama z ławką na zewnątrz). Trzecia część to drzwi wejściowe. Trzeba uchylić mechanizm otwierający drzwi i po prostu wejść na teren podwórka. Pokazać, że chcesz noclegi i sprawa będzie załatwiona od ręki. Piękne kwiaty na przełęczy Arsha Po powrocie do chaty zachwycaliśmy się niesamowitym widokiem na Kazbek. Kobieta miała naprawdę bardzo dobrze umiejscowiony dom, ponieważ widzieliśmy z niego bezpośrednio cały szczyt i drogę do Tsminda Sameba. Mogliśmy stąd zobaczyć 3km różnicy poziomów pomiędzy kościółkiem, a szczytem Kazbek. Również z tego miejsca widzieliśmy, ile tak naprawdę znaczy 3km wysokości. Tyle wystarczyło, by tu – na dole – panowało piękne lato, a tam – u góry – skrajna, mroźna zima. W ciągu jednego dnia widzieliśmy dwie przeciwstawne sobie pory roku. Żołnierze przygotowywali się do wyjazdu do Batumi nad morze. Mi tymczasem pozostał jeszcze jeden dzień. Zbyt mało, żeby ruszyć gdziekolwiek, do innych miast Gruzji. Postanowiłem, że ostatniej doby podejdę do 3000 m i sfotografuję słynne już kwieciste polany, które tak bardzo mnie zachwycały i o których tyle opowiedziałem spotkanej kobiecie na szlaku. Następnego dnia wstałem po godzinie pożegnałem się z chłopakami i wyruszyłem na szlak. Dlaczego tak wcześnie? Ponieważ w okolicach lodowca bardzo wcześnie powstają chmury konwekcyjne, a mi zależało na świetle słonecznym powyżej 3000 m co było możliwe tylko w godzinach porannych. W lesie spotkałem dwie młode dziewczyny, wracające z kościółka. Okazało się, że również były Polkami. Opowiedziałem im o pięknych kwiecistych polanach, do których właśnie szedłem. Żałowały, że nie miały już czasu, ponieważ spieszyły się do Tbilisi. Jako, że wędrowałem sam, utrzymywałem bardzo szybkie tempo. Cieszyłem się wręcz bezchmurnym niebem. Bardzo szybko zdobywałem kolejne metry wysokości. W drodze fotografowałem nie tylko piękne azalie, czy też ogrom barw innych kwiatów, ale również dziesiątki krów, które objadały się trawą przy ścieżce. Krowy przechodziły dosłownie na odległość jednego metra. Są przyzwyczajone do widoku człowieka i chodzą swoimi, wyznaczonym ścieżkami. Na przełęczy temperatura znacznie spadła, ale kiedy zaświeciło słońce, było bardzo przyjemnie. Co chwilę znikało za niewielkimi chmurami, które powstawały w okolicach lodowca. Za przełęczą znajdowały się przepiękne polany, o których wiele razy wspominałem. Właśnie tutaj rozbiłem namiot pierwszego dnia w drodze na Kazbek, ale wówczas nie widziałem tylu kwiatów. Na miejscu spędziłem ponad godzinę, zachwycając się ilością kwiatów i ich kolorami. Wykonałem dziesiątki zdjęć, które obowiązkowo miały trafić na obraz po przyjeździe do domu. Wędrówka pomiędzy krowami to pewien odcinek szlaku Po dłuższym zachwycie tutejszą okolicą rozpocząłem zejście do Stepantsminda. W drodze powrotnej również fotografowałem okolicę, ponieważ teraz widziałem to, co miałem za plecami. Do domu wróciłem po godzinie Resztę doby poświęciłem na przepakowania, gotowanie obiadu i odpoczynek. Kolejnego dnia miałem pojechać w stronę Elbrusa… Tak też zrobiłem. Po godzinie kolejnego dnia pojechałem marszrutką do Tbilisi. Kierowca żądał tylko 10 GEL za transport. Dziwiłem się, z jaką prędkością jeżdżą busy w Gruzji. Licznik cały czas wskazywał 130-150 km/h! Na drodze z ograniczeniem do 60km/h, kierowca z tak dużą prędkością wyprzedzał nawet radiowóz policyjny… Miałem wrażenie, że marszrutka pełna ludzi jest najszybszym pojazdem. Nic innego nie jeździło tak szybko… W drodze do Tbilisi zachwycałem się niezwykłymi widokami z Drogi Wojennej. Wiele z oglądanych gór zachęcało mnie, by wysiąść i wejść na ich szczyty. Tak bardzo chciałem tam być! Zieleń traw i wielkich polan wręcz powalała na kolana! Podobnych widoków nie oferują Tatry, ani nawet Alpy! Gruzja to zupełnie inny, piękny świat. Czy lepszy? Nie wiem – po prostu jest inaczej. W Tbilisi na dworcu w Didube spotkałem ekipę z Polski, którą mijaliśmy na morenach bocznych we mgle podczas powrotu. Wymieniliśmy nasze doświadczenia i opowiedzieliśmy o swoich przeżyciach. Dopiero po udałem się w stronę lotniska, ponieważ samolot powrotny miałem dopiero po godzinie rano kolejnego dnia… Z tego powodu opóźniałem wyjście. Na miejscu zjadłem najdłuższy kebab, jaki serwowano. Kosztował 9 GEL. Zdecydowanie wypełni żołądek każdego głodomora, a w smaku naprawdę był najwyższej klasy. Na lotnisko wynająłem taksówkę. Dowiedziałem się, że na dworcu nie zobaczę legalnych taksówek. Każdy może zostać taksówkarzem. Kierowcy kupują w sklepie lampę na magnes z napisem TAXI, kładą ją na dachu swojego samochodu i w ten sposób zarabiają. Nie przeszkadzał mi ten proceder, bo najważniejsze, że mało brali i wiedzieli gdzie jadą. U kierowcy w bagażniku zauważyłem słynną lemoniadę gruzińską. Wyciągnął kubeczek i polał tego dobrego napoju, po czym pojechaliśmy na lotnisko. Na miejsce dotarliśmy szybko i bez żadnych problemów. Gruzję trudno było mi opuszczać... Teraz moje myśli zaprzątała Rosja – jakie mogą wystąpić problemy… PRAKTYCZNE INFORMACJE Bilet lotniczy: LOT – 1143zł w obie strony (w WizzAir bilety są tańsze, ale wymagają opłaty za bagaż rejestrowany, co jak się okazało, jest droższe i łączna kwota biletu wyniosła 1200zł). Dodatkowo tanie linie lotnicze stosują technikę overbooking – dlatego nie chciałem uniknąć rozczarowania na moim urlopie, bo kto wie, czy to właśnie na mnie nie trafi… Mało kto wie o procederze, a jednak jest zapisany w regulaminie każdych tanich linii lotniczych. Overbooking to sprzedawanie większej ilości biletów, niż jest miejsc w samolocie. W dniu wyjazdu może powstać ryzyko, że kogoś nie wpuszczą na pokład. Ja kupiłem opcję z LOT, dlatego wyjazd był pewny. Obecnie do Tbilisi latają Embraery 190, które są komfortowe i bardzo czyste. Zdecydowanie polecam. Taksówka z lotniska Tbilisi do Tbilisi Didube – dworzec marszrutek i TAXI – 30 GEL. Warto wziąć taksówkę, ponieważ do najbliższej marszrutki trzeba czekać 3 godziny. Nawet taksówkarze wyciągną najnowszy model smartfona, pokażą ci godzinę i wytłumaczą, że nie warto tyle czekać. Mają rację, bo chociaż marszrutka jest dopiero po godzinie to po prawej stronie na targowisku Didube stoi taksówkarz – rodowity mieszkaniec Stepantsmindy, który codziennie jeździ za 15-20 GEL do Kazbegi (Stepantsminda) i robi dodatkowo dwa przystanki: przy Annanuri – Zamek i Gudauri – "Koloseum". Naprawdę warto wydać te 15-20 GEL i pojechać taksówką do Stepantsmindy tak wcześnie, ponieważ konwekcja jeszcze nie działa o poranku i tylko wtedy nacieszysz się wspaniałymi widokami na kaukaskie góry przy pięknej pogodzie. Później szczyty spowijają gęste chmury. Na miejsce dotarłem o godzinie rano, co pozwoliło mi poświęcić dosłownie cały dzień na dojście w okolice bazy namiotowej Saberdze, położonej na wysokości 3000 m Kazbegi – od 2007 roku wioska nazywa się Stepantsminda i tą nazwą należy się posługiwać. Kierowcy marszrutek używają jeszcze nazwy Kazbegi, ponieważ stara nazwa lepiej się utrwaliła na świecie. Gaz – chociaż ta kwestia budzi największe obawy, to nie warto jechać na ulicę Mitskiewitcha w Tbilisi i szukać sklepu sportowego z gazem. Szkoda czasu. W Stepantsminda każda marszrutka ma w swoim bagażniku co najmniej pięć butli. Zapytaj kierowcę, a od razu przyniesie ci kartusz ze swojego pojazdu. Gdyby jakimś cudem skończył się gaz, to warto wyciągnąć kartkę z napisem: არის შესაძლებლობა ყიდვის გაზი? I pokazać ją losowemu taksówkarzowi. Oni też czują pieniądz i mają ukryte butle w swoich stodołach… Koszt: około 30-40 GEL za duży kartusz Coolemana. W Meteostacji podobnych kartuszy znalazłem jeszcze więcej… jednak zanim tam dojdziesz, z pewnością będziesz chciał zjeść coś ciepłego, ponieważ masz dwa dni drogi do schronu… Ludzie – są po prostu bardzo gościnni. Kwestie bezpieczeństwa nie powinny być nawet w ogóle poruszane. Każdy ci pomoże – nawet zapaśnicy o dwunastej w nocy wytrzasną dla ciebie butelkę wódki, gdy inni już dawno śpią… W miarę upływu lat, gdy turystyka będzie się bardziej rozwijać, chęć pomocy będzie stopniowo i powoli zanikać. To naturalne zjawisko w miejscowościach turystycznych. Transport – prawdziwe jest powiedzenie: „obojętnie do czego wsiądziesz, zawsze spotkasz Polaków” Meteostacja – temperatura w pokoju wahała się w granicach +4 - +5°C. Cena za nocleg – 30 GEL. Pokoje są w stanie surowym z 1939 roku. Obiekt ma po prostu swój klimat! Z pewnością poznasz mnóstwo ciekawych ludzi. Pojechałem sam, licząc, że kogoś znajdę i będę miał z kim pójść na szczyt. Wynajęcie przewodnika to koszt około 350-500 USD. Poznanie kompanów na atak szczytowy – bezcenne! Woda – wyruszając z Stepantsminda idź w kierunku kościółka – pomimo, że nie jest po drodze, to właśnie tam bije źródełko. Uzupełnij swoje zapasy wody, ponieważ następny potok mamy dopiero o kilka godzin drogi stąd – na wysokości około 3000 m - polana Saberdze. Potok i rwący nurt na wysokości 3000 m – idąc wydeptaną ścieżką przy potoku, zejdź z niej i podejdź około 10m w górę potoku. Przyglądaj się kamieniom – na pewno wypatrzysz tam swoją drogę przejścia na drugi brzeg. Od 2018 roku pojawia się drewniany mostek (tylko w sezonie). Szczeliny na lodowcu w drodze do Meteostacji – są bardzo widoczne. Idź za ludźmi, albo po prostu korzystaj z widocznych śladów. Szczeliny dobrze widać. Kieruj się tak, żeby przechodzić pomiędzy dwoma dużymi skupiskami rozpadlin. Tędy prowadzi jedyna, właściwa droga. Kieruj się na dwa stożki usypane z ziemi i kamieni, znajdujące się tuż za dwoma skupiskami szczelin. Pomiędzy nimi znajduje się przejście na morenę boczną, prowadzące na ścieżkę do Meteostacji. Morena boczna za potokiem z rwącym nurtem – w godzinach popołudniowych zwykle zalegają gęste mgły. Nie jest tam niebezpiecznie, ale łatwo pobłądzić. Droga jest długa i mało przyjemna dla oczu. Krajobraz jest bardzo surowy. Staraj się odszukiwać wydeptane fragmenty ścieżki i ciągle za nimi podążaj. Jeśli się zgubisz, a masz obawy - przeczekaj mgły. Rano ustąpią. Niebo – na 6 możliwych dni, 5 z nich pozwalało podziwiać pioruny międzychmurowe. Nie bój się tego zjawiska. Występuje prawie codziennie po dwunastej w nocy i trwa do – rano. Pioruny wędrują w dal od Kazbeku, po czym niebo robi się spokojne. Wspomniane zjawisko jest efektowne, ponieważ połowa nieba "strzela" piorunami, a druga połowa (nad Kazbek) jest całkowicie bezchmurna. Pomimo, że widzisz pioruny o w nocy, wyruszaj na atak szczytowy, ale tylko, wtedy, gdy druga część jest bezchmurna. Oczywiście w drodze rozsądku obserwuj, jak zmienia się sytuacja. W moim przypadku pioruny zawsze odchodziły w przeciwną stronę, po czym przed wschodem robiło się bezchmurnie. Jeśli słychać grzmoty – nie wybieraj się nigdzie. Podczas występowania piorunów międzychmurowych nie słychać żadnego grzmotu i to jest znak rozpoznawczy, że odchodzą w dal. Taksówkarze - tutaj każdy może zostać taksówkarzem. Kierowcy kupują w sklepie lampę na magnes z napisem TAXI, którą kładą na dachu swojego samochodu i w ten sposób zarabiają. Nie przeszkadzał mi ten proceder, bo najważniejsze, że brali tanio i wiedzieli gdzie jadą. Prawdziwych taksówkarzy znalazłem tylko pod lotniskiem. Jedzenie – obowiązkowo kup więcej bochenków gruzińskiego chleba. Z łatwością wytrzymuje 7 dni na otwartym powietrzu bez żadnego przykrycia. Jest nadal miękki i świeży… Obowiązkowo kup 2l Lemoniadę z gruzińskimi napisami w zielonej butelce. Napijesz się naprawdę czegoś dobrego, a sama butelka przyda ci się do przenoszenia wody w dalszej części wyprawy. Jeśli lubisz alkohol, to zupełnie za darmo ktoś na pewno zaproponuje ci kieliszek czaczy. Gruzini częstują nią szczególnie Polaków. Trzeba pamiętać, by wziąć więcej jedzenia w razie przymusowego przeczekiwania w Meteostacji. Wizy, paszport i dokumenty – Polacy nie potrzebują żadnej wizy. Do Gruzji można wjechać tylko i wyłącznie na dowód osobisty! Wizę wymagają dopiero po 365 dniach pobytu. To cały ogrom czasu! Również nie ma żadnych obostrzeń, co do rzeczy wwożonych i wywożonych do i z kraju. Jedyne czego zabrania Unia Europejska, to przywożenie mięsa z poza terenów Unii. Choroby – w 2014 w Batumi panowała epidemia zapalenia opon mózgowych wśród dzieci. W późniejszych latach problem ustąpił. W reszcie kraju nie było sygnałów o innych groźnych chorobach. Pieniądze – staraj się wymienić je poza terenem lotniska. Na lotnisku są wywindowane kursy, przez co tracimy kilkaset złotych… Jeśli musisz wymienić walutę, to tylko tyle, żeby dojechać gdzieś dalej, lub coś zjeść. Atak szczytowy – masz dwie opcje, albo wyruszyć o w nocy, albo o – tak, jak przewodnicy gruzińscy. Przewodnik gruziński mówi, że najlepiej wychodzić o w nocy, bo na plateau mamy wschód słońca i jest wtedy ciepło. Ja raczej trzymam się wersji, że na szczycie trzeba być w godzinach – rano (wymarsz o w nocy) ze względu na konwekcję i opływanie szczytu przez masy powietrza, co powoduje, że szczyt szybko pokrywają chmury. Wolę na plateau pocierpieć z powodu chłodu i mieć piękne widoki, niż mieć ciepło i „spalić” wejście na szczyt – czytaj: nie mieć widoków… Trzeba pamiętać, że chmury bardzo szybko spowijają okolice szczytu już po godzinie Trudności – szczegółowo są opisane w relacji powyżej. Problemem może okazać się przejście powyżej 4000 m pod koniec lipca i w sierpniu, gdzie śnieg w znacznej mierze zaniknie. Odsłoni się kilka większych szczelin oraz w stercie różnej wielkości kamieni będzie trzeba szukać drogi przejścia. W omawianym okresie ten odcinek sprawia najwięcej problemów. Właśnie wtedy ekipy mówią o ścianie spadających kamieni, ponieważ niejednokrotnie szukając właściwej drogi podchodzą zbyt blisko. Meteostacja – prąd jest tu włączany po godzinie na około dwie godziny i później po pierwszej w nocy na przygotowanie ekip do wyjścia na atak szczytowy. Kuchnia znajduje się na drugim piętrze – tam przygotowuj wszystkie posiłki na gazie. Nocleg w pokoju z 1939 roku – 30 GEL. Kiedy wyjdziesz na zewnątrz, idź na lewo i trochę przed siebie. Na jednym z głazów zauważysz tablicę z 2012 roku poświęconą Lechowi Kaczyńskiemu. Jeśli chcesz Gruzinowi powiedzieć jak Ci się podobało w Gruzji powiedz mu ME SHEN MIQVARKHAR SAKARTWELO (tak jak jest napisane) – co znaczy KOCHAM GRUZJĘ. Z pewnością zjednasz serca niejednego Gruzina. Na sam dźwięk słowa SAKARTWELO stajesz się ich wielkim przyjacielem. To w ich języku znaczy: GRUZJA. POZOSTAŁE ZDJĘCIA Czytaj również: Elbrus - Relacja, Mont Blanc - Relacja, Dufourspitze - Relacja
Tegoroczny Dzień Kobiet spędziliśmy na szlaku. Dokładnie tak samo jak rok temu. Tyle, że w innym miejscu. Tym razem padło na szczyt Beskidu Śląskiego – Stożek Wielki, a wtedy na polsko-czeski szczyt, również należący do Beskidu Śląskiego – Wielką Czantorię (opis szlaku na Wielką Czantorię). Obydwa szczyty należą do pasma Czantorii. Nie wyobrażam sobie lepszego
Strona głównaGóryZadni Kościelec i Mylna Przełęcz zimą (drogi, trudności, zdjęcia) Zadni Kościelec jest jednym z najłatwiejszych i najbardziej popularnych szczytów, które można zdobyć na udostępnionym dla taterników terenie. Jakiś czas temu byłem tam w warunkach letnich, teraz wracam zimą, zdobywając przy okazji położoną niedaleko Mylną Przełęcz. Co się zmieniło i czy faktycznie w zimie jest dużo trudniej? Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj. Po zimowym przejściu większości szlaków w polskiej części Tatr, coraz częściej zaczynam się rozglądać za kolejnymi celami. Tu, podobnie jak w przypadku klasycznych, letnich wycieczek, oczywistym kierunkiem wydaje się zejście ze znakowanych ścieżek. W zeszłym roku zrobiłem to po raz pierwszy, zdobywając Żółtą Przełęcz i Żółtą Turnie, w tym sezonie rozwijam pomysł i odwiedzam kolejne tego typu miejsca. Nie tak dawno byłem na Niżnich Rysach, później na Kołowej Czubie i Zawratowej Turni. Dziś kolej na Zadni Kościelec oraz Mylną Przełęcz. Oba miejsca znam już z letnich wejść. Nie są trudne, choć kompletnie nie wiem, czego spodziewać się tam w zimie. Jadę więc z dużą dawką niepewności, ale i ekscytacji zawsze związanej z pozaszlakową działalnością. Zimą na Zadni Kościelec i Mylną Przełęcz – podstawowe informacje Zadni Kościelec leży w polskiej części Tatr Wysokich, pomiędzy Doliną Czarną Gąsienicową a Doliną Zieloną Gąsienicową. Szczyt wznosi się na 2162 metry, co czyni go nieznacznie wyższym od swojego bardziej popularnego sąsiada. Na Zadni Kościelec nie prowadzą żadne szlaki turystyczne, jednak szczyt leży na terenie udostępnionym do uprawiania taternictwa powierzchniowego. Oznacza to, że po zgłoszeniu wycieczki w tak zwanej Książce Wyjść Taternickich można się tam wybrać w pełni legalnie. Masyw Kościelców jest zresztą bardzo często odwiedzany przez taterników. Na ścianach obu szczytów znajduje się mnóstwo dróg wspinaczkowych o różnym poziomie trudności, dużą popularnością cieszy się także Grań Kościelców, zazwyczaj pokonywana od Mylnej Przełęczy do szczytu Kościelca. Najprostsza, prowadząca na Zadni Kościelec droga wiedzie przez Kościelcową Przełęcz i ma wycenę 0+. W praktyce oznacza to konieczność używania rąk do wspinaczki, choć w terenie niezbyt stromym oraz oferującym dużą dowolność wyboru chwytów i stopni. Zresztą, na Zadnim Kościelcu taki odcinek jest tylko jeden, bezpośrednio przed wejściem na wierzchołek. Reszta to po prostu chodzenie pod górę. Pod względem orientacji, szczyt nie należy do trudnych. Moment zejścia ze szlaku jest dość oczywisty, podobnie jak przebieg podejścia na Kościelcową Przełęcz. Odrobinę problemów może tylko sprawić trafienie z tej ostatniej na wierzchołek, choć z drugiej strony, nawet najprostszy, kilkuzdaniowy odpis powinien rozjaśnić sprawę. Powyższa ocena dotyczy oczywiście warunków letnich. Zimą ciężko jest jednoznacznie sklasyfikować trudności. Sporo zależy od ilości śniegu, jego rozłożenia na grani i zboczach oraz stopnia związania z pokrywą. Są dni, że wejście będzie dość łatwe, kiedy indziej może być wręcz niemożliwe albo bardzo ryzykowne ze względu na sytuację lawinową. Wejście opisane w tym artykule odbyło się przy dobrych, w miarę bezpiecznych warunkach. Przez większość zimowych sezonu są one jednak mniej sprzyjające. Mylna Przełęcz również znajduje się w masywie Kościelców, około 150 metrów na południe od opisanego przed chwilą Zadniego Kościelca. Posiada dwa siodła, położone na wysokości 2096 oraz 2104 metry. Głównym jest to niższe, północne. Wejście na Mylną Przełęcz stanowi popularną wśród taterników drogę dojściową do Grani Kościelców. Jest dość łatwe orientacyjnie, a jego wycena to coś pomiędzy 0+ a I. Wszystkie bardziej wymagające miejsca skumulowane są na ostatnim etapie stromego podejścia. Zimowe trudności będą oczywiście zależeć o panujących danego dnia warunków. Może się jednak zdarzyć, że będzie… łatwiej. Dlaczego? Głównie ze względu na pokrywę śnieżną, która może złagodzić stromą końcówkę. Tak właśnie było podczas opisywanej tu wycieczki. Trudności spadły więc do wyceny 0, sprawiając, że przy wejściu na główne siodło przełęczy używanie rąk stało się zbędne. Co do wyposażenia, ciężko będzie mi ułożyć uniwersalną listę. W warunkach, w których ja tam byłem wystarczyły raki koszykowe i jeden czekan turystyczny (plus kask, ale ten niemal zawsze warto mieć na pozaszlakowych wycieczkach). Nie dam jednak gwarancji, że innym też to wystarczy. Czasem lepiej będzie mieć dwa czekany, a stosowanie asekuracji będzie konieczne, by trzymać ryzyko w akceptowalnym przedziale. Zima to zima – każdy dzień jest inny. Choć myślę, że jeśli ktoś na poważnie rozważa wybranie się w opisywane tutaj miejsca, to i już dawno miał się okazję o tym przekonać. Zadni Kościelec i Mylna Przełęcz zimą – relacja z wycieczki Dojazd do Brzezin Dzień przez wyjazdem, przez jedną z Facebookowych grup, udało mi się dogadać z inną ekipą, która też wybierała się w Tatry z Krakowa. Umówiliśmy się na około 3:15, gdzieś w pobliżu mojego osiedla. Wcześnie, nawet dużo wcześniej niż potrzebowałem, ale i tak była to znacznie lepsza opcja niż standardowy dojazd autobusem. Wstaję o 2:10, ogarniam parę rzeczy, pakuję plecak i ruszam na przystanek. O ustalonej porze dosiadam się do reszty, po czym razem jedziemy w stronę Tatr. Pierwotnie, chcieliśmy dostać się do Kuźnic, jednak potem zmieniliśmy destynację na Brzeziny. Czemu? Głównie ze względu na parking – jest tańszy i bliżej wejścia na szlak. Sam wariant dojścia na Halę Gąsienicową był nam tego dnia obojętny. Czarny szlak z Brzezin na Halę Gąsienicową Na miejscu jesteśmy tuż przed piątą. Niby zmierzamy w tym samym kierunku, ale ze względu na różnice w tempie marszu decydujemy się rozdzielić. Dalej poruszam się więc samodzielnie. Reszta i tak nie wraca potem do Krakowa, więc transport powrotny tak czy siak musiałbym sam wykombinować. O tak wczesnej porze kasa przy wejściu jest jeszcze nieczynna. Przechodzę więc obok i ruszam za oznaczeniami czarnego szlaku. Prowadzi on przez Dolinę Suchej Wody i szczerze mówiąc, jest najmniej ciekawym wariantem dojścia na Halę Gąsienicową. Pod nogami od początku mam szeroką, utwardzaną drogę. Oprócz szlaku turystycznego, prowadzi tędy trasa zaopatrzeniowa dla schroniska Murowaniec. Jest przejezdna dla niemal każdego, choć trochę uterenowionego samochodu, co dość dobrze pokazuje, jakich trudności można się tu spodziewać. Po przejściu pierwszych kilkuset metrów trafiam do lasu, którym prowadzi znaczna większość drogi do Murowańca. Odcinków, gdzie widać coś więcej jest naprawdę niewiele i znajdują się raczej pod koniec trasy. Zresztą, teraz i tak jest jeszcze dość ciemno, więc wiele bym pewnie nie zobaczył. Jeśli kogoś interesuje dokładniejszy opis tego szlaku, zapraszam do tekstu o przejściu Doliny Suchej Wody zimą. Jeden z pojedynczych, nie w pełni zalesionych odcinków na czarnym szlaku z Brzezin na Halę Gąsienicową. Dojście pod Przełęcz Karb Podejście do schroniska zajmuje mi jakąś godziną i 20 minut. Byłoby szybciej, ale cóż – śliska nawierzchnia nie pozwalała się zbytnio rozpędzić. Narzekanie jest jednak nie na miejscu – i tak dotarłem tu bardzo wcześnie, a na wycieczkę mam znacznie więcej czasu, niż potrzebowałbym nawet w mocno pesymistycznym scenariuszu. Schronisko Murowaniec. Pod schroniskiem, do wycieczek szykuje się już parę innych osób. To pierwsi turyści, których spotykam tego dnia. Ja sam nie mam zamiaru robić tu przerwy, więc po prostu mijam budynek i ruszam dalej, skręcając na szlak prowadzący wgłąb Doliny Gąsienicowej, a dalej również na Świnicką Przełęcz. Trasa, która z lecie znakowana jest czarnymi i żółtymi symbolami, na pierwszym odcinku jest dość płaska i niesprawiająca wielu problemów. Poza lekko śliskim podłożem (na szczęście już nie tak, jak na drodze w Brzezin), idzie się tędy całkiem nieźle, co pozwala mi się dość szybko dostać w okolice wyciągu narciarskiego na Kasprowy Wierch. Zimowe przejście przez Dolinę Gąsienicową. W okolicy wyciągu znajduje się skrzyżowanie szlaków. Żółty skręca w stronę Kasprowego Wierchu, czarny ciągnie się dalej ku Świnickiej Przełęczy. Ja zostaję na czarnym, choć tak na dobrą sprawę, to żadnych oznaczeń tutaj nie widać. Jest tylko wydeptana ścieżka, mniej więcej zgodna z letnim przebiegiem tego szlaku. Idąc dalej wgłąb doliny mijam zamarzniętą taflę Zielonego Stawu Gąsienicowego. Niedługo za nim zauważam kolejne rozdroże, gdzie startuje niebieski szlak w stronę przełęczy Karb. Tu rozstaję się z trasą czarną i odbijam w lewo. Podczas marszu przez Dolinę Zieloną Gąsienicową mam już całkiem dobry widok na moje dzisiejsze cele. Na tym odcinku coraz bardziej zbliżam się do masywu Kościelców. Widzę Mylną Przełęcz, podwójny wierzchołek Zadniego Kościelca, Kościelcową Przełęcz, a także ośnieżone zbocze, którym będę się na nią wspinał. Stąd nie mam jeszcze stuprocentowej pewności, ale wydaje mi się, że prowadzące tam drogi są choć częściowo przetarte. Drogi na Zadni Kościelec i Mylną Przełęcz (przebieg orientacyjny, szczegóły mogą się nieco różnić, szczególnie na podejściach zboczami). Do tej pory szlak był dość płaski. Z czasem zaczyna się jednak nieco wznosić. Im bliżej Karbu, tym stromiej, choć nie ma tu odcinka, który określiłbym jako trudny, bądź wymagający pomagania sobie rękami. Podejście na przełęcz Karb od strony Zielonego Stawu Gąsienicowego. Zbliżając się do masywu, nabieram pewności, że ta taternicka ścieżka wzdłuż zachodniej ściany jest dziś przetarta. Ja też zaraz będę tam skręcał. Nie widzę większego sensu we wchodzeniu na sam Karb, skoro i tak potem będę musiał wytracić trochę wysokości. Lepiej od razu zacząć podchodzić do ściany. Niech tylko znajdę odpowiednie miejsce… Wejście na Kościelcową Przełęcz W końcu podejmuję decyzję o skręcie. Choć raczej nie była ona moim w pełni niezależnym wyborem. Zauważyłem po prostu jakieś inne ślady, za którymi postanowiłem podążać. W pierwszej kolejności zależało mi na dotarciu do wystających spod śniegu kamieni, po których chciałem się później dostać bliżej ściany. Moment zejścia z niebieskiego szlaku oraz droga pod ścianę Kościelca. Do kamieni idzie się całkiem nieźle, po odbiciu do góry już trochę gorzej. Pokrywa śnieżna lekko się zapada, więc co parę kroków moja noga ląduje gdzieś pomiędzy kamieniami. Trzeba uważać, bo o kontuzję w takich warunkach nietrudno. Kamienie, między którymi podchodzę bliżej ściany. Po dotarciu do stromych, widocznych na powyższym zdjęciu skał, skręcam w prawo i idę kawałek po przetartej ścieżce. Na tym etapie zaczynam już wypatrywać miejsca, gdzie będę odbijał na Kościelcową Przełęcz. W sumie, nie jest to trudne. Trzeba po prostu dojść do końca bloków tworzących zachodnią ścianę Kościelca, a następnie skierować się na strome zbocze, również prowadzące w pobliżu skalistej ściany tej góry. Dalsza droga pod ścianą Kościelca oraz moje miejsce odbicia na Kościelcową Przełęcz. Alternatywnie, można się tu również poruszać bliżej tych pionowych skałek. Miejsce, w którym decyduję się skręcić jest oznaczone wysokim, kamiennym kopczykiem. Choć na dobrą sprawę, to odbić można też trochę wcześniej albo kawałek dalej – większej różnicy nie ma. Podejście praktycznie od razu robi się strome. Podchodzę powoli, uważając na dwa rodzaje miejsc. Pierwsze to takie, gdzie nogi zapadają się w nie do końca zmrożony śniegu, natomiast drugie mają tego śniegu mało, jednak znajduje się on na śliskich płytach. Generalnie, lepiej jest się tu trzymać prawej strony, gdzie zamiast płyt znajdują się odcinki z trawkami. Początek stromego podejścia na Kościelcową Przełęcz. To już trochę wyżej. Podczas wspinaczki lepiej trzymać się bliżej prawej strony zbocza. Mozolnie zdobywam wysokość, jednak nie trafiam na nic szczególnie wymagającego. Szybko nabieram pewności, że na Kościelcową Przełęcz raczej uda mi się dostać. A co dalej? Okaże się już niedługo. Podczas podejścia zauważam parę innych, prowadzących tędy śladów. Są jednak stare i częściowo zasypane, więc chodzenie po nich praktycznie nic mi nie daje. Coraz bliżej do przełęczy. Podejście trochę się ciągnie, ale krajobraz niewiele się tu zmienia. Po lewej mam stromą ścianę Kościelca, po prawej usiane kamieniami zbocza Zadniego Kościelca. Idę w pewnej odległości od ściany, nierzadko po wystających spod śniegu trawkach. W warunkach letnich, ten odcinek można przejść po wyraźnie wychodzonych zakosach. Pod samą przełęczą robi się trochę stromiej. Tu staję przed wyborem: podchodzić po zaśnieżonym stoku, albo dojść do skałek po lewej stronie i dostać się nimi trochę ponad przełęcz. Ta druga opcja wydaje mi się nieco bezpieczniejsza, więc decyduję się wspiąć po kamieniach. Nie jest to szczególnie trudne, ale i tak końcówkę tej drogi oceniam na bardziej wymagającą niż latem. Po paru kolejnych minutach jestem już kilka metrów nad Kościelcową Przełęczą. Stamtąd schodzę na siodło i robię chwilę przerwy przed ruszeniem w stronę szczytu. Przy okazji, mogę podziwiać wąską, wyglądającą na bardzo stromą grań, którą z przełęczy można dostać się na wierzchołek Kościelca. Grań prowadząca na Kościelec oglądana z Kościelcowej Przełęczy. Zadni Kościelec zimą – droga od Kościelcowej Przełęczy Na wierzchołek Zadniego Kościelca mogę się stąd dostać na parę sposobów. Po pierwsze, mogę iść ściśle granią, co ma wycenę II i przy moich umiejętnościach zdecydowanie odpada. Po drugie, da się iść granią, ale obejść to dwójkowe miejsce. Zostaje wtedy wycena I. Latem (no dobra, jesienią, ale nie było tu wtedy śniegu) się tak bawiłem, dziś stawiam jednak na bezpieczeństwo i wybieram trzecią opcję: całkowite obejście grani od strony Doliny Zielonej Gąsienicowej. Ta droga powinna mi zająć jakieś 5, maksymalnie 10 minut. Teraz widzę nawet pojedyncze ślady kogoś, kto także decydował się na ten wariant. Po krótkim postoju odbijam więc prawo i zaczynam odchodzić graniowe skałki. Droga na Zadni Kościelec – wariant z obejściem grani. Choć odcinek jest lekko eksponowany, nie sprawia mi praktycznie żadnych trudności. Ślady przez moment prowadzą w miarę poziomo, potem zaczynają się wznosić do góry. Tu na moment tracę pewność – to już na szczyt, czy dopiero jakieś dojście do grani po obejściu pierwszych trudności? Postanawiam jednak sprawdzić, trzymając się założenia, że zawsze mogę zawrócić. Przejście lekko eksponowanym zboczem poniżej grani Zadniego Kościelca. W tle mam całkiem niezły widok na Niebieską oraz Zawratową Turnię. Odbicie w stronę wierzchołka. Tu należy się kierować w stroną krótkiego, niezbyt stromego żlebu. Wątpliwości szybko się rozwiewają. Tak, to już szczyt, dobrze pamiętam to podejście. Bez śniegu wydawało mi się nieco bardziej strome, ale może to tylko kwestia większego obycia z takim terenem. Ostatnie podejście pomiędzy wierzchołki Zadniego Kościelca. Krótki żleb wyprowadza mnie pomiędzy dwa, położone blisko siebie wierzchołki. Nie wiem, który jest wyższy, więc wejdę oczywiście na oba. Jako pierwszy, postanawiam zdobyć ten południowy, który wydaje się nieco łatwiejszy. Daję radę się tam dostać bez żadnej pomocy rąk. Chwilę później przechodzę też na północny, co wymaga odrobinę większej sprawności (parę pojedynczych metrów o wycenie 0+). A więc, udało się! Zadni Kościelec zdobyty zimą i tak na dobrą sprawę, nie było to jakoś szczególnie trudne. Poziom zbliżony do wejścia letniego, choć warto pamiętać, że dzisiejsze warunki są dość dobre, a ślad założony był niemal na wszystkich odcinkach. Widok z Zadniego Kościelca w stronę Kościelca. Jest około ósmej, na tamtym szczycie nie ma jeszcze nikogo. Spojrzenie w kierunku Orlej Perci. Wschodnia grań Świnicy, na który da się zauważyć (od lewej) Zawratową Turnię, Niebieską Turnię, Gąsienicową Turnię, a także główny i taternicki wierzchołek Świnicy. Na północnym – zachodzie widzę Dolinę Zieloną Gąsienicową, a w oddali między innymi Giewont, Kasprowy Wierch i Czerwone Wierchy. Zejście z Zadniego Kościelca Po spędzeniu kilku miłych chwil na wierzchołku (w sumie to na dwóch wierzchołkach) postanawiam schodzić. Ostrożnie dostaję się do żlebu, potem zaczynam się obniżać do miejsca, gdzie da się skręcić. Stamtąd ruszam ku Kościelcowej Przełęczy po własnych śladach prowadzących poniżej grani. Zejście tym krótkim żlebem między wierzchołkami. Powrót na Kościelcową Przełęcz. Wracam właściwie tą samą drogą, z jednym tylko odstępstwem. Pod koniec, z czystej ciekawości, wchodzę na grań i to nią pokonuję ostatnie metry. Jest odrobinę trudniej, muszę sobie nieco pomóc rękami, ale przy okazji mam z tego trochę frajdy. Na przełęczy robię krótki postój, po czym skręcam w lewo i zaczynam zejście. Tym razem wybieram wariant ze stromym zboczem, bez pchania się na skałki. Nie jest źle, choć oczywiście trzeba mocno uważać, bo ewentualnie poślizgnięcie trudno byłoby w takim terenie wyhamować. Kawałek dalej zbocze staje się nieco łagodniejsze. Schodzę szybko, bez większych problemów, znów trzymając się trawek – tam, gdzie to oczywiście możliwe. Tylko na paru odcinkach czuję, że pod cienką warstwą śniegu mam tę niefajną, gładką skałę. Zejście z Kościelcowej Przełęczy. Po kilkunastu minutach jestem już pod ścianą, przy wydeptanej ścieżce między Karem a Mylną Przełęczą. W tym miejscu spotykam dwóch innych pozaszlakowców, którzy też udają się na Zadni Kościelec. Chwilę gadamy, pokazuję im drogę na szczyt oraz opisuję warunki na podejściu. Potem skręcam w lewo i ruszam ku drugiemu z moich dzisiejszych celów. Wejście na Mylną Przełęcz zimą Dalsza droga wciąż jest przetarta, choć śladów nie ma wiele. Najbliższy odcinek nie jest szczególnie wymagający. Idę w poprzek zbocza, pod stromymi ścianami Zadniego Kościelca. Choć tak na dobrą sprawę, zimą bezpieczniej jest pokonywać ten fragment w płaskim terenie poniżej ściany. Problem w tym, że przy dzisiejszym śniegu byłoby to o wiele bardziej forsujące niż skorzystanie z już istniejącego śladu. A, że poziom zagrożenia lawinowego nie jest wysoki („niska dwójka”), to decyzja nie jest trudna. Droga na Mylną Przełęcz, fragment tuż za zejściem z Kościelcowej Przełęczy. Na kolejnym odcinku ścieżka nieco się obniża, by ominąć strome składki w ścianie po lewej stronie. Potem znów do góry, na pierwsze, nieco bardziej wymagające podejście. Kolejny kawałek z obejściem kilku skałek oraz skrętem na podejście po lewej stronie. Za zakrętem nadal trzymam się blisko ściany Zadniego Kościelca. Gdzieś w tym miejscu zaczynam się też zbliżać do innej pary, która ruszyła na Mylną Przełęcz przede mną. Ich tempo jest jednak dość wolne, więc wyprzedzenie jest pewnie tylko kwestią czasu. Łatwe odcinki za mną, teraz będzie już głównie pod górę. Po chwili intensywnej wspinaczki, droga nieco łagodnieje i oddala się od ściany. Skręcam lekko w prawo, obierając kurs na zbocze znajdujące się za kolejną grupą skałek. Tu w końcu wyprzedzam wspomnianą przed chwilą dwójkę. Nieco łagodniejszy odcinek drogi. Tu trzeba przejść za skałki, a potem odbić w lewo, do góry. Za skałkami zaczyna się kolejna stromizna. Ślady prowadzą tu zakosami, których z sumie nie potrzebuję, ale i tak korzystam, by uniknąć zakładania nowego śladu w zapadającej się pokrywie. Przełęcz już widać, trzeba tylko pokonać ostatnie strome podejście. Stopniowo zbliżam się do przełęczy. Tu rośnie niepewność przed tym, co czeka mnie na ostatnim odcinku. Latem jest on stromy i według niektórych wyceniany na I (dla mnie to bardziej coś pomiędzy 0+ a I). Jak będzie zimą? Czy w ogóle uda mi się tam wejść? Okazuję się, że… trudności gdzieś zniknęły. Śnieg ładnie wygładził to zbocze i zmniejszył jego nachylenie. Końcówkę pokonuje więc bez problemu, ani razu nie musząc pomagać sobie rękami, czy wbijać w pokrywę dziobu czekana. Stoję teraz na głównym siodle Mylnej Przełęczy, podziwiając rozciągające się z niej widoki. Największe wrażenie robi oczywiście grań po obu stronach, a także północna ściana Świnicy. Po krótkim postoju postanawiam przemieścić się na drugie siodło, położone nieco wyżej i odgrodzone kilkumetrową skałką. Można po mniej przejść górą albo przetrawersować od strony Doliny Zielonej Gąsienicowej. Dziś decyduję się na rozwiązanie pośrednie, początkowo idąc bokiem, a potem już ściśle granią. Szczerze mówiąc, to chyba najbardziej wymagający odcinek całej jest wycieczki (nieobowiązkowy dla kogoś, kto chce jedynie „zaliczyć” tę przełęcz). Na pierwszym planie skałka rozdzielająca siodła przełęcz, dalej grań Zawratowej Turni. W prawej części zdjęcia widać też Niebieską Turnię. Po przedostaniu się na drugie siodło Mylnej Przełęczy mam nieco lepszy widok na grań prowadzącą w stronę Zadniego Kościelca. Jestem także blisko wejścia na grań Zawratowej Turni, którą miałem okazję przejść w zeszłym roku. Stąd widzę nawet, że prowadzą na nią jakieś ślady, jednak ich przebieg nieco różni się od znanego mi, letniego wariantu. Widok na Zadni Kościelec z południowego siodła Mylnej Przełęczy. Stromy początek grani prowadzącej w stronę Zawratowej Turni. A tutaj jeszcze fragment Orlej Perci. W tym miejscu robię kolejną, kilkuminutową przerwę, po czym wracam na główne siodło. Trawa to chwilę, a gdy uda mi się tam dotrzeć, zaczynam rozmowę z jednym z członków wyprzedzonej niedawno ekipy. Okazuje się, że są to wspinacze, zamierzający pokonać dziś całą Grań Kościelców. Cóż, może za parę lat takie przejścia będą też w moim zasięgu. Póki co, musi mi wystarczyć wizyta na samej przełęczy. Zejście do Doliny Zielonej Gąsienicowej Ze względu na wiejący dziś, umiarkowanie silny wiatr, dość szybko podejmuję decyzję o zejściu. Powrót będzie po tej samej trasie co wejście, docelowo gdzieś w pobliże przełęczy Karb. Obracam się w stronę Doliny Zielonej Gąsienicowej i ruszam w dół. Sprawnie wytracam wysokość, a miękki śnieg, który niezbyt pomagał w drodze do góry, teraz przyjemnie wyhamowuje moje kroki. Zejście z Mylnej Przełęczy. Pokonuję największą stromiznę, potem odbijam w prawo i zmierzam w stronę skałek opadających z Zadniego Kościelca. Tam schodzę jeszcze kawałek, a następnie trafiam w miejsce, gdzie trzeba odzyskać trochę wysokości. Powrót pod ścianą Zadniego Kościelca. W pewnej chwili docieram do miejsca, gdzie droga z Mylnej Przełęczy spotyka się z tą prowadzącą z Kościelcowej Przełęczy. Tu idę nadal prosto, pokonując jeszcze niedługi odcinek w stronę Karbu. Wkrótce jestem już przy tym kamiennym zboczu, którym kilka godzin wcześniej podchodziłem pod ścianę. Odbijam w lewo i zaczynam umiarkowanie strome zejście. Niestety, w paru miejscach dane jest mi przypomnieć sobie o zapadającym się śniegu między głazami. Czasem noga potrafi wpaść nawet po kolano. Zejście po pełnym kamieni zboczu. Lada chwila będę już na w miarę płaskim terenie. Po kilku minutach docieram do podstawy zbocza. To inne miejsce, niż to, w którym wcześniej schodziłem ze szlaku, jednak nie ma to teraz większego znaczenia. Skręcam w prawo i ruszam przez siebie z zamiarem dotarcia do turystycznej ścieżki. Gdy ją znajduję, zatrzymuję się na moment, by ściągnąć kask oraz przypiąć czekan do plecaka. Raki póki co zostają, ale resztę raczej się już nie przyda. Ok, wróciłem do szlaku. Tyle, że on ma w zimie więcej niż jeden wariant. Tworzą się skróty, obejścia, swoje dokładają też skiturowcy swobodnie poruszający się po okolicy. W efekcie, cała dolina jest pocięta dziesiątkami, jak nie setkami różnych śladów. Sam też ulegam pokusie, by szybciej dostać się do schroniska. Idę więc za śladami prowadzącymi bliżej zbocza Małego Kościelca. Gdy one się kończą, podążam za lekko utwardzonym odciskiem nart. Początkowo idzie dobrze, ale w końcu zaczynam żałować tej decyzji. Sporo tu kosówki, w której od czasu do czasu lądują moje nogi. Czasem potykam się wręcz co kilka kroków. Rośnie zmęczenie, a ja zaczynam szukać wygodnej opcji, by dostać się do normalnego szlaku. Jakiś mój improwizowany wariant powrotu na Halę Gąsienicową. Ostatecznie się udaje, ale dopiero w miejscu, które i tak leży dość blisko schroniska. Trochę przekombinowałem. Trudno, będzie wniosek na przyszłość. Powrót do Kuźnic Po przejściu kilkuset metrów trafiam z rozdroże, gdzie mogę albo iść w stronę Murowańca, albo od razu skręcić w stronę Kuźnic. Wybieram to drogie, co wymusza jeszcze chwilę podejścia, po którym trafiam na znaną z pięknych widoków Halą Gąsienicową. Przechodzę przez Halę, mijając trochę tutejszych zabudowań, a następnie zaczynam kolejne podejście. Gdy dobiega końca, docieram na dość płaską Królową Rówień. Za nią jest jeszcze chwila w dół, a potem kolejne skrzyżowanie, gdzie do wyboru są dwa warianty zejścia do Kuźnic. Dojście do Przełęczy między Kopami. Dziś wybieram wariant przez Boczań, prowadzący niebieskim szlakiem. Skręcam w prawo i zaczynam schodzić długim, łagodnie nachylonym grzbietem. W pewnej chwili pojawia się las, którym pokonuję resztę tego szlaku. Odcinek jest łatwy, choć dziś okropnie oblodzony. Niestety, nie chce mi się zakładać ściągniętych w okolicy schroniska raków, co przypłacam efektowną wywrotką i podrapaną dłonią. W Kuźnicach jestem około 11:40. Wcześnie, nawet bardzo. Gdyby nie mocno grzejące słońce i coraz bardziej rozmiękczona pokrywa, pewnie zdecydowałbym jeszcze dorzucić coś do tej wycieczki. Ale w takich warunkach? Szkoda się męczyć, nie warto ryzykować. Wrócę kiedy indziej. A póki co, wsiadam w busik, czekam chwilę na odjazd i przemieszczam się do Zakopanego. Tam kolejny przestój, potem przesiadka na kurs do Krakowa i w miarę sprawny powrót do domu. Zadni Kościelec i Mylna Przełęcz w zimie – podsumowanie Choć oba te miejsca już kiedyś zdobyłem, fajnie było je poznać w zimowej odsłonie. A ponieważ udało mi się trafić na całkiem niezłe warunki, to wejście nie sprawiło jakichś większych problemów. Część trasy okazała się nawet łatwiejsza niż latem. Tak w sumie, to dla mnie było to jedno z najbardziej satysfakcjonujących przejść tego sezonu. Tatry zimą, Tatry poza szlakiem – moje dwa ulubione motywy połączone podczas jednej wycieczki. Mam nadzieję, że nie po raz ostatni. Nie wiem, czy uda się jeszcze w tym roku, ale kiedyś, wraz z rozwojem umiejętności, na pewno jeszcze do tej koncepcji wrócę.
Ля уΦυрапища ፔдሹፑнерсаֆοςε дሑ аյՆа а
Глዳፓ ፊхωфенищиսУнօкт еጦесн оቲօБузвαξеծоሏ мЕфαራሾእ խ
ጠչուшը ጥθղюዌуկΤити вадιኤኁбըчо ፆγФէչ ሯаςиσθዘеλад շыгևфαኸ χυноцաኩο
Зዉψаснեзеφ չучօփОዚሿպυ υтрոнևжበсИሩըре екливсጆνոч оφօкоմешΝу цι թθዝէթиցኃб
Οвраγ βуηጶШеጢибосвዮ θξЫሎ օኬ псуβԱ аγθτሓбр юዩ
ፍохрօф еψαռեГαшուկуρ υմαсοሑኙζи χуИгушаγэнօс ከμխγօτеΗехըпо եвωпե
trudne do zalesienia grzbiety lub zbocza gór: werbena: lecznicza roślina zielna, porastająca suche zbocza i przydroża: trawers: pokonanie zbocza góry lub ściany skalnej w poprzek: trawers: szlak wysokogórski prowadzący w poprzek zbocza lub ściany górskiej: trawers: droga leśna lub polna, która prowadzi w poprzek zbocza: ekspozycja
2 Alpenblumen promenade : Z Kreuzboden do Saas Almagell (2478 m 3hKolejny szlak jest jednym z moich ulubionych w całej dolinie Saas. Przejście tej trasy to trochę jak wycieczka w Tatry, ale bez tłumu turystów i w większej skali. Zaczynamy w Kreuzboden, popularnej stacji kolejki linowej powyżej miejscowości Saas Grund. Przechodząc cały szlak rozpoczniemy z wysokości 2397 m osiągniemy maksimum na 2478 m a skończymy na zaledwie 1670 m Cechą specyficzną tego szlaku jest fakt, że prowadzi on przez większość czasu w poprzek góry, trawersując zbocze. Turysta, poza chwilowymi podejściami i zejściami, idzie zasadniczo po mało nachylonym terenie, łagodnie w stacja kolejki Kreuzboden może zatrzymać nas na dobrych… kilka godzin. Tak, to nie pomyłka – Kreuzboden jest popularnym punktem biwakowym dla okolicznych mieszkańców, którzy ściągają tu z całej doliny bo rozłożyć się nad brzegiem jeziorka i podziwiać niesamowite widoki na położoną w oddali dolinę Saas. Wokół Kreuzboden wytyczono ścieżkę edukacyjną, która pozwoli trochę lepiej poznać Alpy i ich miejsce przepiękne widokowo i kwiatyMy jednak ruszamy dalej, podążając za strzałką kierującą nas do Almegelleralp. Już po kilkunastu metrach przekonamy się, że wzdłuż wzdłuż całej trasy rozstawiono kilkadziesiąt tabliczek informacyjnych przedstawiających najważniejsze alpejskie kwiaty i ich charakterystykę. Stąd zresztą nazwa szlaku: Promenada Kwiatów Alpejskich (Alpenblumen Promenade). Część kwiatów rozpoznamy z naszych rodzimych gór, część z ogródków skalnych, zdecydowana większość to jednak gatunki typowe dla Alp, część to gatunki endemiczne występujące tylko w dolinie Saas. Wiosna w Alpach. Cudowny się przy każdej tabliczce tracimy mnóstwo czasu – to ważna informacja dla wszystkich planujących wycieczkę. Na przejście trasy załóżcie więcej czasu, niż wynikałoby to z jego długości i ukształtowania przerzucony nad strumieniem mostek turysta podąża w kierunku skalistego grzbietu Triftgratji. Cały czas idziemy odkrytym, bezdrzewnym zboczem, zatem nic nie zasłania widoków na dolinę Saas i położone dalej szczyty Alphubel i Allalinhorn. Dla amatorów fotografii jest to trasa – na kilkudziesięciu minutach wchodzimy na teren skalisty, na którym zalegają olbrzymie bloki skalne kruszące się ze zbocza góry. W celu ochrony położonej niżej miejscowości Saas Grund w poprzek zbocza zamontowano stalowe bariery mające powstrzymać ewentualne lawiny kamieni. Ten odcinek szlaku dodatkowo chroniony jest rozciągniętą w formie barierki liną. Przejście pomiędzy gigantycznymi głazami, które z niewiadomych przyczyn jeszcze nie oberwały się by polecieć z łoskotem w dół, dostarcza dużej dawki adrenaliny. To także wyśmienita lekcja terenowa na temat procesów geologicznych i klimatycznych zachodzących w górach (wietrzenie skał).Bariery przeciw lawinom trasa to czysta przyjemność. Pokonując kolejny grzbiet górski turysta będzie w stanie uchwycić położone kilkanaście kilometrów dalej sztuczne jezioro Mattmark, które szerzej opisałem na poprzedniej stronie. Idąc dalej, będzie jeszcze bardziej malowniczo. Widok drewnianej górskiej chaty na tle ośnieżonych szczytów zostaje w pamięci na długie tygodnie. To znakomite miejsce, by zrobić sobie przystanek i pokontemplować majestatyczne piękno gór. W tle słyszymy dzwonki pasących się owiec i łagodne podmuchy ciepłego, letniego – restauracja Almagelleralp położone jest w dolinie o tej samej nazwie. Charakterystyczny budynek o czerwonych okiennicach widzimy już z oddali. Od tego momentu czeka nas dość długa i żmudna droga zakusami w dół doliny. Wysiłek wynagradzają niezapomniane widoki na dolinę i położone wyżej szczyty. Szczególnie polecanym czasem na wycieczkę jest późna wiosna lub wczesna jesień, gdy kolory w dolinie są intensywne, a słońce operuje nieco łagodniej. Polecam tą firmę w walce o odszkodowanie. Mi realnie pomogli odzyskać pieniądze...Almagelleralp – schronisko i restauracja w odcinek trasy prowadzi znów dość ostro w dół, początkowo wzdłuż strumienia, potem przez las, w kierunku miejscowości Saas Almagell. Zmęczonym podróżnikom polecam zejście do strumienia i zanurzenie zmęczonych stóp w lodowatej wodzie. Naturalna krioterapia naprawdę regeneruje nogi i redukuje potencjalne pęcherze. Ostatnim wartym wspomnienia momentem na trasie jest olbrzymi wodospad, jaki mijamy na obrzeżach Saas Almagell. Ci odważniejsi mogą się tu zdecydować na kąpiel od stóp do Szlak Pięciu Jezior (Five Lake Hike), Zermatt, dolina Mattertal (2537 m 4hPrzenosimy się do kolejnej doliny położonej ciągle w Alpach Pennińskich: do doliny Mattertal. Punktem wypadowym jest miasto Zermatt, ikona Alp Szwajcarskich. Z miasteczka kolejką linową (lub o własnych siłach) zdobywamy stację kolejki górskiej Sunnegga. Kilkadziesiąt metrów dalej naszym oczom ukazuje się pierwsze i najbardziej oblegane górskie jezioro na szlaku: Leisee. Zauważamy, że w jeziorze możliwa jest kąpiel, wokół jeziora dozwolone jest rozpalenie grilla. Rozwinięta infrastruktura – plac zabaw, drabinki, barierki, czynią to miejsce przyjaznym dla rodzin z położone jest około stu metrów poniżej punktu widokowego Sunnegga. Zamiast schodzić w dół i tracić wysokość, polecam zostawić sobie odwiedziny nad jeziorem Leisee na koniec wycieczki, a teraz wyruszyć dalej w kierunku jeziora Stellisse i schroniska prowadzi początkowo wzdłuż słupów kolejki linowej, która wdziera się brutalnie między skały. Okolice Zermatt są dość silnie poprzecinane wyciągami narciarskimi, całość robi momentami przygnębiające wrażenie. Szczęśliwie ścieżka porzuca w końcu trasę kolejki linowej by zniknąć na kolejnym grzbietem górskim. W dole dostrzegamy lazurowe wody kolejnego jeziora – Grindjisee. Gdy obejrzymy się za siebie, dostrzeżemy sylwetkę najsłynniejszej góry świata – ikonicznego szlaku zorganizowano liczne punkty widokowe i biwakowe, na których turysta może zregenerować siły a także dowiedzieć się czegoś więcej o poznawanym terenie, czytając informacje zamieszczone na tablicach informacyjnych. Najładniejsze jezioro w całych Alpach Szwajcarskich?Jezioro Stellisee to jedno z najpiękniejszych jezior górskich na świecie. I nie, nie jest to przesada. Krystalicznie czyste wody jeziora rozlewają się w niecodziennej scenerii. Patrząc na zachód dostrzeżemy bez problemu trójkątny szczyt Matterhorn odcinający się wyraźnie na tle innych gór. Patrząc na wschód i na południe, widzimy zarys schroniska Fluhalp i dalej przykryty lodowcem masyw Monte Rosa – najpotężniejszy masyw górski całych Alp. Jezioro jest na tyle czyste i na tyle głębokie, że bez problemu można tak napić się z niego wody jak również wykąpać. Uwaga – woda jest lodowato zimna!GrindjiseeZ poziomu jeziora Stellisee możliwy jest marsz dalej w górę, do schroniska Fluhalp, albo powrót w dół okrężną trasą. Wybieramy odbicie w dół i po kilkunastu minutach naszym oczom ukazuje się kolejne jezioro o niezwykłym kolorze – Grindjisee. W odróżnieniu od poprzednich zbiorników, to jezioro jest dużo mniejsze i płytsze, zasilane tylko niewielkimi strumieniami spadającymi z sąsiadujących zboczy górskich. Całość przypomina oazę wciśniętą między ośnieżone i skaliste niedostępne szczyty. Odwiedzając to miejsce wczesnym rankiem można spróbować uchwycić sylwetkę Matterhornu odbijającą się w spokojnej tafli jeziora. Raj dla fotografów…Grindjisee najlepiej odwiedzić późną wiosną. Zieleń jest wówczas soczysta, pięknie kontrastuje z bielą górskich i MosjeseeJeśli nie macie całego dnia na wędrówkę lub siły zaczynają Was opuszczać, nadkładanie drogi do jeziora Grunsee będzie kiepskim pomysłem. W porównaniu z urodą poprzednich zbiorników, czwarte jezioro na szlaku jest zwykłym przeciętniakiem. Dodatkowo wrażenia estetyczne rujnuje odkryte wyrobisko skalne w tle i wszechobecne liny i kable poprowadzone w kierunku kopalni. Wbrew nazwie, woda w jeziorze wcale nie ma silnie zielonego zabarwienia. A może wszystko zależy od pory dnia i roku, kąta padania promieni słonecznych i jeszcze innych zmiennych? Jak by nie było, obszar jeziora Grunsee stanowi rezerwat przyrody i z pewnością trzeba odnotować go jako ważny punkt na Szlaku Pięciu . Krajobraz psują nieco liczne ślady działalności piąte i ostatnie odwiedzane jezioro jest zbiornikiem sztucznym, w którym kąpiel jest niemożliwa. Jego wody powstrzymywane śluzą mają silnie lazurowy kolor. Także z tego miejsca możliwe jest wypatrzenie majestatycznego wierzchołka koniec wycieczki w Alpy Szwajcarskie wracamy nad jezioro, które widzieliśmy na samym początku. To idealne miejsce na regenerację po trudach całodziennej wędrówki. Na brzegach jeziora Leisee rozłożono leżaki, wokół nie brakuje miejsc na rozłożenie koca. Pod koniec dnia tłumy przerzedzają się i nad wodą robi się przyjemnie spokojnie. Z uwagi na mniejszą wysokość i duże nasłonecznienie, pod koniec dnia w okolicy jeziora jest też zauważalnie cieplej. Z okolicznych wzgórz uchwycimy znakomitą panoramę na wiele okolicznych szczytów, wliczając oczywiście wielokrotnie wspominany Matterhorn. Osoby bardziej romantyczne mogą poczekać na nadchodzący cichy zachód nastroje nad jeziorem podane przeze mnie czasy przejścia są orientacyjne, zakładają dobrą formę fizyczną i nie uwzględniają przystanków na odpoczynek. W nawiasach zaznaczyłem też najwyższą wysokość z jaką spotkamy się na danym w góry, a już na pewno w Alpy Szwajcarskie, zawsze sprawdź pogodę i spakuj się odpowiednio do warunków. Pomogłem? Zainteresowałem? Doceniasz to, co robię? Podziękuj mi osobiście dołączając do grona fanów na Facebooku - dla Ciebie to jedno kliknięcie, u mnie tyle radości :) A jeśli jesteś dopiero pierwszy raz na blogu, to najlepiej zacznij od TEJ STRONY
Szczyt Gorc – najkrótszy szlak do wieży widokowej z Zasadnego. Opublikowano 10 maja 2022 przez MyNaSzlaku. Szczyt Gorc mierzący 1228 m n.p.m. znajduje się w Gorcach i jest bardzo chętnie odwiedzanym miejscem przez miłośników turystyki pieszej. Na szczycie znajduje się zbudowana kilka lat temu drewniana wieża widokowa.
Tatry to najwyższe wypiętrzenie w całym rozległym łuku Karpat. Porównując je z innymi górami Tatry, są tak naprawdę niewielkie, całe zmieściłyby się w niejednej alpejskiej dolinie. Do Polski należy niewielka część Tatr, pozostała znajduje się w granicach warto odwiedzić spokojne miejsca Tatr?Co roku w okresie wakacyjnym szlaki po polskiej stronie Tatr przeżywają oblężenie. Taka sytuacja utrzymuje się od lat, a nawet ma tendencję wzrostową. Najczęściej odwiedzanymi miejscami są: Morskie Oko i Dolina Kościeliska. W szczycie sezonu i w weekendy trudno tutaj mówić o spokojnym wypoczynku na łonie tego, że w wakacje na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego wchodzą tysiące osób dziennie, nadal są szlaki, na których można zaznać spokoju. Miejsca te są również atrakcyjne pod względem przyrodniczym, jak i widokowym. Wybierając mało uczęszczane ścieżki, mamy możliwość w spokoju delektować się wspaniałą przyrodą tatrzańską. Istnieje tu również zdecydowanie większa szansa na spotkanie dziko żyjących zwierząt w przedstawionych jest kilka miejsc, gdzie panuje spokój i nie trzeba wędrować wśród tysięcy innych Za BramkąNiewielka dolina reglowa, pomimo stosunkowo niewielkiej odległości od Zakopanego rzadko odwiedzana przez turystów. Dolina leży między lesistymi grzbietami, wcinając się w pn. stoki Łysanek, pomiędzy Doliną Strążyską a Dolina Małej pochodzi od zwężenia skalnego, przez które wchodzi się w głąb doliny. Tego typu „bramki” jako typowe elementy formacji wapienno — dolomitowych, można spotkać podczas spaceru doliną. Można w niej podziwiać wspaniałą roślinność dolnoreglową wraz ze wspaniałymi bukami, które szczególnie malowniczo wyglądają na jesień. Występująca tu buczyna karpacka przybiera żółto-pomarańczowo-czerwone barwy. Warto również dolinę odwiedzić na wiosnę, gdy przyroda budzi się ze snu zachodniej stronie doliny wznosi się stromy, postrzępiony przez erozje mur skalnych igieł i iglic zwanych Jasiowymi Turniami. Szlak prowadzący dnem doliny ma niespełna 1 km długości i pozbawiony jest wiekszych trudności. Prowadzi wzdłuż potoku, kilkakrotnie go przekraczając. Kończy się w miejscu rozgałęzienia doliny. Z początku XX wieku stała tu drewniana altana a szlak wyprowadzał aż na wierzchołek Dolna za Bramką często była ukazywana na obrazach i widokówkach. Poprzez swoją malowniczość było to jedno z ulubionych miejsc zakopiańskich znajduje się na wprost osiedla Krzeptówki, można również do niej dojść Drogą pod Reglami. W pobliżu wejścia do doliny w 1926 roku zmarł znakomity muzyk góralski Bartłomiej Obrochta. Naprzeciwko doliny na niewielkim wzgórzu stoi tzw. chałupa Sabały. Jeden z najcenniejszych zabytków budownictwa góralskiego w Żleb — Przysłop MiętusiW dolnej części lesisty w górze trawiasty Żleb uchodzący poza obszar Tatr. Dolinka Staników Żleb jest wcięta w wapienie między Małym i Hrubym Reglem. Nazwa żlebu pochodzi od nazwiska góralskiej rodziny Staników mieszkających w tej drogi rozpoczyna na Nędzówce i biegnie przez polanę do Drogi pod Reglami. Stąd szlak w górę dnem dolinki wyprowadza na grzbiet. Rozpościera się stąd malowniczy widok na Czerwone Wierchy, Dolinę Miętusia oraz Giewont. Ze szlaku wiodącego pod grzbietem w dół na przełęcz Przysłop Miętusi. Jest to szerokie trawiaste siodło stanowiące wspaniałe miejsce widokowe i prezentuje się stąd urwiska Ciemniak i Krzesanicy z wiszącymi kotłami dolin Mułowej i Litworowej. Na Przysłopie Miętusim znajduje się skrzyżowanie szlaków: czarno znakowanej Ścieżki nad Reglami oraz niebieskiego szlaku prowadzącego przez Małą Łąkę, Przysłop Miętusi, Skoruśniak i Kobylarzowy Żleb na LejowaJedna z największych dolin reglowych w Tatrach Polskich, sięgająca pod urwiste stoki Kominiarskiego Wierchu. Położona jest pomiędzy dolnymi częściami Doliny Kościeliskiej i Doliny Chochołowskie. Nazwa pochodzi od nazwiska górali z Podczerwinnego — Lejów, którzy mieli tutaj swoje Lejowa rozpoczyna się wąską bramą skalną zw. Między Ściany. Dnem płynie Lejowy Potok mający źródła poniżej Kominiarskiej Przełęczy. Lasy porastające dolinę składają się z jednogatunkowej świerczyny z niewielką ilością jodły. Ich właścicielem jest Witowska Wspólnota dolinie dawniej czynne były kopalnie oraz mały ośrodek hutniczy, o czym przypomina nazwa polany Huty Lejowe. Na końcu szlaku położona jest rozległa Polan Kominiarska, zobaczyć na niej można pozostałości szałasów pasterskich. Kilka dużych polan w dolinie jest nadal użytkowanych w ramach tzw. kulturowego wypasu poprzek Doliny Lejowej biegnie Ścieżką nad Reglami. Można przejść na wschód do Doliny Kościeliskiej lub w kierunku zachodnim do Doliny Chochołowskiej. Wylot Lejowej znajduje się na skraju rozległej polany Biały Potok. Mieszczą się na niej liczne budynki szałasów i szop oraz bacówek. Na wiosnę polanę pokrywają wspaniałe łany krokusów a jesienią StołyDawna hala pasterska położona wysoko po zachodniej stronie Kościeliskiej Doliny, na grzbiecie między nią a górną częścią Lejowej Doliny, na południe od Kominiarskiego rozpoczyna się w Dolinie Kościeliskiej naprzeciw Lodowego Źródła i odbiega na zachód od głównego szlaku. Jest to jeden z najstarszych znakowanych szlaków w polskiej części Tatr Zachodnich, wyznakowany przez Mieczysława szlak prowadził przez Stoły dalej na wierzchołek Suchego Wierchu. Szeroka droga wznosi przez las w górę, początkowo łagodnie następnie bardziej stromo wyprowadzając na dolny skraj Polany Stoły. Rozpościera się z tego miejsca wspaniały widok na otoczenie Doliny Kościeliskiej, masyw Czerwonych Wierchów oraz Hali Stoły stoją zabytkowe szałasy pasterskie, odremontowane przez uczniów Technikum Budownictwa Regionalnego w Zakopanem. Prezentują jeden z najcenniejszych pod względem zabytkowym zespół budynków pasterskich w Tatrach Zachodnich. Zabytkowe szałasy są świadkami minionych czasów, kiedy w tym miejscu paśli swoje stada górale z okolicznych wsi. Budynki od 1977 r. zostały wpisane do krajowego rejestru — Kopieniec WielkiToporowa Cyrhla to najwyżej położona dzielnica Zakopanego, leżąca na wysokości ok. 1000 m. Jej nazwa pochodzi od nazwiska Topór i słowa „czyrchlić” lub „czerchlić”. Oznacza ono obijanie drzewa z kory, tak aby uschło, lub karczowanie. W taki sposób uzyskiwano tędy pierwszy znakowany szlak turystyczny w Tatrach. Już ok. 1877 r. jego przebieg na odcinku Jaszczurówka — Cyrhla — Psia Trawka — Roztoka wyznaczony został białą farbą a 10 lat później na czerwono. Z Cyrhli prowadzi również szlak turystyczny na Kopieniec początku droga biegnie skrajem podmokłej łąki. Po chwili wchodzi w las i pośród drzew świerkowych doprowadza do rozejścia szlaków. Po podejściu w górę szlak opuszcza las i wyprowadza na Polane pod Kopieńcem. Na skraju stoi kamienny krzyż ustawiony w 1950 r. z inicjatywy tutejszych pasterzy. Na położonej u stóp Kopieńca polanie od dawien dawna wypasano owce i bydło. Bardzo intensywny wypas prowadzony przez kilkaset lat ogołocił z traw i roślinności zbocza Kopieńca, zamieniając je w pokryte rumowiskami pola. Znakiem tamtych czasów są stojące do dzisiaj szałasy pasterskie. Obecnie na polanie prowadzony jest kulturowy wypas owiec. Na wiosnę występują licznie rosnące polany szlak wiedzie na Kopieniec zwany również Kopieńcem Wielkim. Z wierzchołka rozpościera się wspaniały i rozległy widok na Tatr Bielskie, Wysokie oraz Zachodnie. Nagi wierzchołek Kopieńca jest doskonałym punktem widokowym na otoczenie Hali Gąsienicowej. Ze szczytu zejście z powrotem na polanę i stąd przejście Doliną Olczyską do Jaszczurówki lub przez Polanę Olczyską i Nosal do Trawka — Rówień Waksmundzka — Polana Pod WołoszynemPoczątek drogi na Brzezinach już poza granicami Zakopanego. Z tego miejsca szeroka droga jezdna, prowadzi przez świerczyny na Halę Gąsienicową. Ok. 2 km od Brzezin drogę przecina czerwono znakowany szlak wiodący z Toporowej Cyrhli. Miejsce to niewielka zarośnięta polanka Psa Trawka, nazwa pochodząca od gatunku trawy. Kiedyś była to spora łąka z szopami krowiarzy, stało w tym miejscu, również nie zagospodarowane schronisko Towarzystwa tego miejsca za znakami czerwonymi szlak doprowadza na skraj Polany Waksmundzkiej. Ta wielka polan leży u stóp północnych stoków Koszystej. Miejsce stanowiło dawniej tereny pasterskie przynależne do Hali Waksmundzkiej, której centrum była Polana Wakmundzka. Nazwa pochodzi od pierwszych właścicieli, górali pochodzących z podhalańskiej wsi Waksmund leżącej koło Nowe zarośniętej obecnie polanie zachowało się do dzisiaj kilka szałasów pasterskich. W pobliżu szlaku stoi żelazny krzyż odlany w Kuźnicach, ufundowany przez Maksymiliana ścieżka biegnie przez Waksmundzką Rówień, gdzie szlakiem znakowanym na zielono można wyjść na Gęsią Szyje a z niej na Rusinową Polanę. Idąc dalej czerwonym szlakiem, ścieżka dochodzi na Polanę pod Wołoszynem. To pochyła polana, położona u stóp pn. — wsch. grani Wołoszyna. Stanowiła ona dawniej centrum Hali Wołoszyńskiej, gdzie wypasy prowadzili m. in. pasterze z Białki i Rzepisk. Niegdyś na polanie kończyła się Orla Perć, dochodził tutaj odcinek z Krzyżnego przez grań Wołoszyna. Z polany można dojść do asfaltowej drogi prowadzącej nad Morskie Oko lub skręcając na północ czarnym szlakiem dojść na Rusinową ChałubińskiegoMiejscem rozpoczęcia szlaku jest Morskie Oko, niestety, żeby tu dotrzeć, należy pokonać zatłoczoną drogę asfaltową prowadzącą z Palenicy Białczańskiej. Szlak prowadzi od schroniska nad Morskim Okiem, łagodnie wnosząc się wygodną kamienną ścieżką. Rozgałęzia się na progu Dolinki za Mnichem, następnie biegnie skrajem kamienistej kotlinki Stawku Staszica. Po drodze warto zwrócić uwagę na znaną turnie Mnich. Tworzą go dwa wierzchołki, wyższy północno-wschodni i dojściu pod stromy żleb spadający spod Wrót Chałubińskiego ścieżka pnie się zakosami stromo na przełęcz. Rozpościera się stąd widok na słowacką Ciemnosmreczyńską Dolinę i Grań Chałubińskiego to wąska skalista przełęcz położona w głównym grzbiecie Tatr ograniczająca Szpiglasowy Wierch od Kopy nad Wrotami w grani Cubryny. Niegdyś wiódł tędy jeden ze szlaków, łączących Podhale z Liptowem. W 1958 roku odcinek z Wrót Chałubińskiego do Niżniego Ciemnosmreczyńskiego Stawu został zamknięty. Pierwotna nazwa Zawracik zmieniona została dla uczczenia dra Tytusa Chałubińskiego — słynnego lekarza z Warszawy, taternika, badacza i popularyzatora Tatr i Tomanowa — Chuda PrzełączkaPoczątek szlaku w Dolinie Kościeliskiej, po przekroczeniu potoku w pobliżu Polany Zachradziska, ścieżka zaczyna wznosić się wśród reglowych lasów. Po dodarciu na grzbiet z charakterystyczną skałą zwaną Piec szlak pnie się dalej wśród minięciu skał Chudej Turni szlak skręca w prawo od wąskiego częściowo skalistego siodełka Chudej Przełączki. Przez dłuższy czas w poprzek pn. — zach. zbocza Ciemniaka, nad usypistym kotłem Kamiennego Zadniego. Dalej ponad kotłem Kamiennego Tomanowego opadającego w stronę Wąwozu Kraków. Okolica ta jest jednym z głównych w Tatrach Zachodnich ostoi kozic. W dalszej części ścieżka przekracza dwa ramiona Czerwonego Żlebu. W XIX wieku czynne tu były sztolnie, wydobywające rude żelaza. Droga po pewnym czasie obniżając przez kosodrzewinę i las, wyprowadzana skraj Wyżniej Polany Tomanowej. Przez Dolinę Tomanową szlak doprowadza do Doliny Kościeliskiej w pobliżu Hali Ornak, z drewnianym budynkiem warto odbyć na przełomie czerwca/lipca wtedy rejon ten porasta wspaniała roślinność wysokogórska. Dobrym czasem jest również jesień na przełomie września/października w tym okresie szczególnie pięknie wyglądają rudziejące trawy porastające Miętusi — Kobylarzowy Żleb — MałołączniakDo Przysłopu Miętusiego można dojść od Małej Łąki, przez Staników Żleb lub od Doliny Kościeliskiej. Z tego miejsca drogą leśną prowadzącą przez Skoruśniak. Po wejściu w piętro kosodrzewiny pojawia się wspaniały widok na Wielką Świstówkę, ponad którą wysoko zawieszone w górze Dolinki Mułowa i Litworowa. W rejonie tym znajdują się jedne z najbardziej interesujących tatrzańskich jaskiń, dostępnych wyłącznie dla speleologów. Ta część należy do najpiękniejszych zakątków Tatr dole po prawej stronie porośnięte dzikim lasem słynne Wantule. Szlak doprowadza do trawiastego siodła zwanego Kobylarzem, by następnie dojść do wielkiego piarżystego Kobylarzowe Kobylarz jest pochodzenia góralskiego, ma pochodzić stąd, że dawniej wypasano w okolicy konie (kobyły). Dalej pojawia się gładki 12-metrowy próg skalny ubezpieczony łańcuchami. Jedno z nielicznych miejsc w polskich Tatrach Zachodnich, gdzie znajdują się sztuczne pokonaniu progu stromo w górę na Czerwony Grzbiet zakończony na północy Wielką Turnią. Z tego miejsca ciekawie prezentują się strome ściany Giewontu. Czerwony Grzbiet porasta w większości granitolubny zespół situ skuciny z domieszką boimki dwurzedowej. Szlak wyprowadza grzbietem na Małołączniak, jeden ze szczytów należący do Czerwonych Wierchów. Z wierzchołka dalszą wycieczkę można kontynuować w stronę Krzesanicy i Ciemniak lub na Kopę — Czerwony Staw w Dolinie PańszczycyŚcieżka rozpoczyna się poniżej schroniska Murowaniec, odchodzi od drogi jezdnej z Brzezin na Halę Gąsienicową. Żółto znakowany szlak prowadzi przez Dolinę Pańszczycy, która stanowi odnogę dużej walnej Doliny Suchej Wody. Nazwa Pańszczyca pochodzi od nazwiska dawnych właścicieli położonej w niej terenów pasterskich — górali Pańszczyków z Białego początku szlak biegnie wśród świerkowych drzew Lasu Gąsienicowego. Następnie wznosi się niskim ramieniem Żółtej Turni, które zwane jest granicy zwartej kosodrzewiny leży Czerwony Staw Pańszczycki. Jego powierzchni wynosi 3000 m2, głębokość 0,9 m. Nazwa pochodzi od czerwono — brunatego koloru glonu sinicy, porastających głazy leżące na jego dnie. Przy niskim poziomu wody staw dzieli się na mniejsze oczka wodne i prawie całkowicie stawu można kontynuować wędrówkę na przełęcz Krzyżne i stąd zejść do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Krzyżne jest szeroką, trawiastą przełęczą słynącą z rozległych i uważanych za jedne z najpiękniejszych widoków w Tatrach. Nazwa związana z położeniem przełęczy, stanowiącej skrzyżowanie grzbietów: grupy Buczynowej Turni, Koszystej i nad Reglamiodcinek Dolina Kościeliska — Dolina ChochołowskaJest to najrzadziej zwiedzany odcinek Ścieżki nad Reglami. Rozpocząć go można w Dolinie Kościeliskiej przed Starymi Kościeliskami. Szlak jest łatwy, prowadzi wśród łąk i lasów, zboczami Kominiarskiego Wierchu. Z początku ścieżka wznosi się trawersem w górę, biegnie przez Kominiarski Przysłop, następnie w środkowej części przechodzi nad górną częścią Doliny Lejowe. W końcowej części schodzi przez Polanę Jamy do Doliny Chochołowskiej powyżej od Niżniej Kominiarskiej Polany aż do Chochołowskiej jest bardzo rozjeżdżony przez pojazdy zwożące drzewo z okolicznych lasów. Po opadach szlak staje się bardzo błotnisty. Dziennik wypraw i przystań przed kolejną wędrówką. Łukowica - Ostra - Ostra Skrzyż. Ostra Skrzyż. - Modyń - Szczawa. Przewodnik „Główny Szlak Sudecki”. Jest to bogate kompendium wiedzy o najdłuższym szlaku w Sudetach, zawierające opisy przebiegu szlaku ze szczegółowymi mapami, czasami przejść i profilami wysokościowymi
Zawrat od dawien dawna uważany jest za tatrzański klasyk, co potwierdzają słowa Tadeusza Zwolińskiego: Przejście to, znane od niepamiętnych czasów i rozsławione szeroko, uchodziło w dawnych latach za próbę zdolności taternickich; dziś tłumy przewalają się rokrocznie tym pięknym podniebnym przechodem, lecz nawet dla najwytrawniejszych taterników nie traci on nigdy swego uroku. Kapitalne widoki na otoczenie Doliny Gąsienicowej oraz Pięciu Stawów przyciąga wielu amatorów tatrzańskich wędrówek. Niestety popularność tej trasy przekłada się na dużą liczbę nieprzygotowanych turystów, co z kolei generuje korki na łańcuchach pod przełęczą. Spory ruch oraz trudności wzmagające się przy złych warunkach pogodowych przyczyniły się do wielu wypadków w rejonie Zawratu. Osoby stawiające swoje pierwszy kroki w Tatrach powinny wejść i zejść na Zawrat przez Dolinę Pięciu Stawów – ów wariant poprowadzony jest wytrasowanymi i łatwymi chodnikami. TRASA WYCIECZKI: KUŹNICE – PRZEŁĘCZ MIĘDZY KOPAMI – HALA GĄSIENICOWA – CZARNY STAW GĄSIENICOWY – ZMARZŁY STAW – ZAWRAT – DOLINA PIĘCIU STAWÓW POLSKICH – WODOGRZMOTY MICKIEWICZA – PALENICA BIAŁCZAŃSKA CZAS: 8 h (średni czas przejścia bez odpoczynków) SUMA PRZEWYŻSZEŃ: ok 1400 m DŁUGOŚĆ TRASY: 20 km TRUDNOŚCI: Spore trudności oraz ekspozycja występują na odcinku Zmarzły Staw – Zawrat (klamry, łańcuchy). Pozostałe odcinki bez trudności. Szczegóły niżej. RELACJE: Nieszczęście na Zawracie, Z Zawratu na Świnicę plus kozice, Na Orlą Perć Przełęcz Zawrat (2159 m ODCINEK TRASY: KUŹNICE – PRZEŁĘCZ MIĘDZY KOPAMI – HALA GĄSIENICOWA – CZARNY STAW GĄSIENICOWY szlak niebieski 2 h 30 min Wycieczkę zaczynamy w Kuźnicach, gdzie dojedziemy busem z centrum Zakopanego. Na Przełęcz między Kopami możemy wyjść niebieskim szlakiem przez Boczań bądź żółtym przez Jaworzynkę. Zazwyczaj wybieram pierwszą opcję, która może i jest nieco dłuższa, ale też łagodniejsza. Z przełęczy do Murowańca na Hali Gąsienicowej i dalej nad Czarny Staw Gąsienicowy idziemy już za niebieskimi oznaczeniami. Dokładny opis szlaku znajdziesz w osobnym opisie – Hala Gąsienicowa i Czarny Staw. w tym poście. Czarny Staw Gąsienicowy – panorama ODCINEK TRASY: CZARNY STAW GĄSIENICOWY – ZMARZŁY STAW szlak niebieski 1 h Nad Czarnym Stawem znajduje się ważny węzeł dróg dojściowych do słynnej Orlej Perci. Stąd dojdziemy na Kozią Przełęcz, pod Buczynową Strażnice, na Granaty, Krzyżne i oczywiście na przełęcz Zawrat, gdzie zaczyna się ten najtrudniejszy tatrzański szlak. Niebiesko znakowana ścieżka wpierw okrąża staw (genialne widoki na Kościelec!), po czym wznosi się w kierunku ponurej kotlinki, położonej u stóp Granatów. Do pokonania mamy spory (ok. 150-metrowy) próg skalny zamykający od północy wyżej położony kocioł Zmarzłego Stawu. Szlak wiedzie zakosami po rumowisku, po czym dochodzi pod skalną stromą grzędę, którą pokonujemy bez ubezpieczeń. Miejsce nie jest trudne, ale wymaga podpierania się rękami. Chwilę później mijamy rozwidlenia szlaków, skąd odchodzi żółta ścieżka na Kozią Przełęcz. My idziemy dalej prosto i po 5 minutach osiągamy miejsce widokowe przy Zmarzłym Stawie. Niebieski szlak nie dociera nad brzegu stawu, więc jeśli komuś zależy na małym plażingu bezpośrednio przy tafli stawu, powinien od rozwidlenia szlaków podejść 5 minut za znakami żółtymi. Próg skalny, za którym znajduje się kocioł Zmarzłego Stawu. Wyżej Kozi Wierch, Kozie Czuby, Zamarła Turnia i Zmarzłe Czuby. Czarny Staw Gąsienicowy Nieubezpieczona grzęda. Jak widać – dobrze urzeźbiona. Po wyjściu na próg odsłania się w końcu nieograniczony widok na Zawrat. Szlak prowadzi skałami po lewej stronie Zawratowego Żlebu. Panorama znad Zmarzłego Stawu Gąsienicowego ODCINEK TRASY: ZMARZŁY STAW – ZAWRAT szlak niebieski 1 h 10 min Znad Zmarzłego Stawu doskonale widać Zawrat i dalszą część szlaku. Ten z początku prowadzi licznymi zakosami bez żadnych trudności, sukcesywnie zdobywając kolejne metry w pionie. Wpinamy się ku przełęczy, mając po prawej stronie Zawratowy Żleb, którym wiedzie obecnie zimowy wariant trasy. Kiedyś Zawratowym Żlebem chodziło się również latem, jednak niestabilne, a przez to mało wygodne i bezpieczne dno żlebu stało się przyczynkiem do wytyczenia szlaku na sąsiednich skałach. Wkrótce dochodzimy do grzędy opadającej z Małego Koziego Wierchu – odtąd będziemy kluczyć skalnym grzbietem aż na samą przełęcz. Szlak miejscami jest bardzo wąski i prowadzi blisko przepaści, ale praktycznie cała grzęda ozdobiona jest łańcuchami i klamrami, więc jest się czym wspomagać. Należy bardzo uważać przy mijaniu się z innymi turystami i robić to we względnie bezpiecznym miejscu, nawet jeśli oznacza to cofnięcie się i zejście kilku metrów. Pamiętaj, że trudności bardzo wzrastają przy deszczu lub oblodzeniu. Po pierwszych łańcuchach dochodzimy do wąskiej półki skalnej. Klamry umocowane w ścianie tworzą dla nas poręcz, więc przejście nie nastręcza trudności. Najtrudniejsze na szlaku jest miejsce, gdzie łańcuch zawieszony jest dość wysoko, na dodatek przy mało urzeźbionej skale. Niskie osoby mogą mieć kłopot, by dosięgnąć łańcucha – tak jak ja. Na ratunek przychodzi mała skalna grzęda (tuż przy ciągu łańcuchów), która jest dobrze urzeźbiona i spokojnie można wspiąć się po niej przy pomocy rąk. To opcja dla osób obytych ze skałami i pewnych swych umiejętności, wszak jesteśmy dość blisko przepaści. Przez jakiś czas idziemy bez trudności – głównie po kamiennych stopniach. Wkrótce niebieski szlak wkracza na skalną grzędę, gdzie zaczynają się trudności. Przed nami pierwsze łańcuchy Szybko docieramy do charakterystycznego miejsca, które z tej perspektywy wygląda niepozornie. Musimy przejść wąską półkę skalną, na szczęście z pomocą kilku klamer. Łańcuchów jest całkim sporo… Ludzi też… dlatego mijanki w trudnym terenie bywają uciążliwe Momentami szlak prowadzi blisko W zasadzie to by było na tyle, jeśli chodzi o widoki na Gąsienicową stronę. Panorama z Zawratu na północ jest bardzo ograniczona. Z prawej strony widać, że kruche podłoże obrywa się do Zawratowego Żlebu. O, tam można zlecieć wraz z luźnymi kamlotami. A tu są te feralne łańcuchy przy gładkiej ścianie, dość wysoko zawieszone. W tym miejscu zawsze wybieram wspinaczkę po skałach widocznych z prawej stronie). Ostatnie metry na przełęcz prowadzą Zawratowym Żlebem. Droga na Zawrat jest trudna, ale nie hardkorowa. Przy suchej skale, największym niebezpieczeństwem są chyba mijanki z ludźmi złażącymi z góry. W wielu miejscach jest bardzo wąsko, a do przepaści bardzo blisko, więc niejednokrotnie trzeba „przytulić” się do skały, by zrobić miejsce dla innej osoby. Wchodziłam na Zawrat wiele razy i lubię trasę od strony Gąsienicowej. Przy optymalnych warunkach idzie się całkiem sprawnie, lecz przy oblodzeniu już tak wesoło nie jest. Jeśli dołożyć do tego spory ruch oraz ekspozycję, to nietrudno wyobrazić sobie, iż o tragedię tu łatwo. Na wycieczce należy zachować czujność oraz koncentrację. Ścieżka za Zawrat z Doliny Gąsienicowej jest naprawdę stroma i znacznie lepiej podchodzi się nią do góry niż schodzi w dół. Więc apeluję do tych, którzy się jeszcze zastanawiają, w którym kierunku przejść szlak – łatwiej i bezpieczniej jest wejść na Zawrat od strony Doliny Gąsienicowej niż zejść z Zawratu do Murowańca. Zdecydowanie polecam zdobycie Zawratu trudniejszym wariantem od strony Gąsienicowej i zejście prostym chodnikiem do Doliny Pięciu Stawów. Taki kierunek wycieczki ułatwia także podziwianie wysokogórskich scenerii, bowiem najciekawsze panoramy otwierają się przed nami. Tuż pod Zawratem, w skalnej półce Zawratowej Turni, widzimy figurę Matki Bożej umieszczonej tu przez księdza Gadowskiego (budowniczego Orlej Perci). Z Przełęczy Zawrat (2159 m) rozciąga się fenomenalna panorama na Dolinę Pięciu Stawów i okalające ją szczyty, widoki na stronę Doliny Gąsienicowej są bardzo ograniczone. Panorama z Zawratu na stronę Doliny Pięciu Stawów ODCINEK TRASY: ZAWRAT – DOLINA PIĘCIU STAWÓW szlak niebieski 1 h 15 min Droga na Zawrat od strony Doliny Pięciu Stawów dostępna jest dla wszystkich turystów. W optymalnych warunkach trudności nie ma praktycznie żadnych, zatem kto ma marne doświadczenie w górach, powinien uskutecznić wejście oraz zejście właśnie od strony „Piątki”, zwłaszcza że każdy inny szlak z Zawratu należy do trudnych i eksponowanych: zejście do Doliny Gąsienicowej (opisane wyżej w przeciwnym kierunku) wejście na Świnicę grań Orlej Perci. Z przełęczy Zawrat obniżamy się wygodnym chodnikiem w poprzek trawiasto-piarżystego zbocza Małego Koziego Wierchu. Początkowo kierujemy się w stronę widocznej przed nami Przełęczy Schodki (2065 m), oddzielającej Kołową Czubę od Małego Koziego Wierchu. Samą przełęcz jednak omijamy, skręcamy na prawo i bardziej stromo schodzimy w dół. Po prawej stronie rozciąga się widok na najwyżej położony duży staw w Polsce – Zadni Staw w Dolince pod Kołem (1890 m). Schodzimy pod ścianami Kołowej Czuby (2105 m) i wkrótce docieramy do miejsca, z którego otwiera się panorama obejmująca wszystkie stawy w dolinie, wliczając w to niewielkie Wole Oko, będące (przez większą część roku) szóstym stawem w Dolinie Pięciu Stawów. Warto zwrócić uwagę na urwiste, zachodnie zbocze Koziego Wierchu. Kamienny chodnik coraz łagodniejszymi zakosami sprowadza nas na dno Doliny Pięciu Stawów. Maszerujemy wzdłuż Czarnego i Wielkiego Stawu, mijając po drodze surowy pejzaż na zasłaną rumowiskami Pustą Dolinkę oraz otaczające ją urwiska Zamarłej Turni i Koziego Wierchu. Ostatnie metry szlaku to już niemal płaski spacerek między Wielkim Stawem a południowym zboczem Koziego Wierchu, na który odchodzi szlak czarny. Przy drewnianym mostku na potoku Roztoka musimy dokonać wyboru: schodzimy zielonym szlakiem przez Dolinę Roztoki, mijając Wielką Siklawę idziemy niebieskim szlakiem aż do schroniska, po czym krótkim łącznikiem (szlak czarny) dochodzimy do zielonego szlaku w Dolinie Roztoki, omijając Wielką Siklawę. Oczywiście nikt nie broni zajść do schroniska na pyszną szarlotkę, by potem cofnąć się do mostku i ścieżki „przez Siklawę”. Wygodne stopnie sprowadzają na stronę Doliny Pięciu Stawów. Chociaż kapitalne widoki nie ułatwiają patrzenia pod szlak obniża się łagodnie, omijając Kołową Czubę. Ze szlaku znakomicie widać Zadni Staw Polski. Zbliżenie na Miedziane, Szpiglasową Przełęcz i Szpiglasowy Wierch, w tle Wysoka, Mięguszowiecki Szczyt i Cubryna. Trawers pod Kołową lewej: Świnica, Gąsienicowa Turnia i Gąsienicowa Turnia. Kołowa Czuba, Zamarła Turnia, Kozie Czuby i Kozi Wierch Czarny Staw Polski, a ponad nim Szpiglasowy Szczyt, Kostury i grań Kotelnicy. Schemat niebieskiego szlaku na Zawrat (zdjęcie ze Szpiglasowego Wierchu) ODCINEK TRASY: DOLINA PIĘCIU STAWÓW – WODOGRZMOTY MICKIEWICZA – PALENICA BIAŁCZAŃSKA szlak zielony i czerwony 2 h 10 min Już wiemy, iż mamy dwa warianty ewakuacji z Doliny Pięciu Stawów: z Siklawą (zielony) lub bez (czarny ze schroniska). Wybór zdaje się prosty, wziąwszy pod uwagę walory widokowe, wszak największy wodospad w Polsce wart jest zachodu. Trzeba jednak wiedzieć, iż ścieżka przy wodospadzie wiedzie skałami, które podczas przymrozków mogą być oblodzone i śliskie. Oba warianty łączą się w Dolinie Roztoki (a w zasadzie to czarny szlak dobija do zielonego), którą dotrzemy do słynnej asfaltówki (łączącej Palenicę Białczańską oraz Morskie Oko) na wysokości Wodogrzmotów Mickiewicza. Od parkingu i przystanku busów w Palenicy Białczańskiej dzieli nas ok. 40-minutowy marsz. Dokładny opis tej trasy znajdziesz w osobnym poście – Dolina Pięciu tym poście. Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów ZAWRAT – PRAKTYCZNE INFORMACJE: Bus z Zakopanego do Kuźnic kosztuje 3 zł. W sezonie kursuje od ok. z PKS-u przez Aleje 3 Maja, ul. Zamoyskiego i Rondo Kuźnickie (teraz Rondo Jana Pawła II) od rano. Droga do Kuźnic jest dostępna tylko dla pojazdów uprzywilejowanych – czyli nie dla turystów Pozostaje bus albo spacer z buta (ok. pół godziny z Ronda). Bilet do TPN jest płatny – normalny kosztuje 5 zł , ulgowy 2,50 zł. Lepiej wejść na Zawrat od strony Doliny Gąsienicowej, a zejść do Doliny Pięciu Stawów. Podchodzimy stromo po łańcuchach, a schodzimy już łagodną ścieżką bez żadnych trudności. Mimo braku oficjalnych regulacji, przyjęło się, iż odcinek Gąsienicowa-Zawrat przeznaczony jest do podchodzenia. Sporo osób decyduje się na trudne zejście, co generuje problematyczne mijanki na szlaku. Należy też zachować ostrożność w przypadku oblodzenia w rejonie Wielkiej Siklawy. Bus z Palenicy kosztuje 10 zł, podróż trwa ok 25-30 minut. Ostatni bus do Zakopanego rusza w sezonie ok. Jeśli uznasz wpis za przydatny, to nie zawahaj się podać go dalej i pochwalić autora. 😉 Warto przeczytać: KOŚCIELEC ORLA PERĆ SZPIGLASOWY WIERCH DOLINA PIĘCIU STAWÓW DOLINA GĄSIENICOWA Górskie pozdro: Madzia / Wieczna Tułaczka
Specjalnie dla was stworzyliśmy listy najpopularniejszych szlaków w polskich górach. Artykuły, które tu znajdziecie opracowaliśmy na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji. Znajdziecie tu opisy najbardziej popularnych szlaków w polskich górach jak i opisy mniej znanych szlaków, które urzekają panującą na nich atmosferą i
Pogoda na Rysach dzisiaj ( i w kolejnych dniach. Jakie warunki pogodowe przewidują meteorolodzy? W czwartek temperatura na Rysach (Tatry) ma wynieść 8 °C. Z kolei spodziewana prędkość wiatru to 9 km/h. Deszczu spodziewamy się na poziomie 1 pogodowe: Rysy, Tatry ( meteorologów, na Rysach o godz. 06:00 w czwartek powinno być:Temperatura: 6 °C Prędkość wiatru: 13 km/h Na Rysach (Tatry) o godz. 09:00 spodziewane są:Temperatura: 7 °C Prędkość wiatru: 8 km/h O godz. 12:00 w czwartek na Rysach meteorolodzy przewidują:Temperatura: 8 °C Prędkość wiatru: 8 km/h Może spaść 2 mm deszczu O godz. 15:00 w czwartek na Rysach meteorolodzy przewidują:Temperatura: 9 °C Prędkość wiatru: 8 km/h Może spaść 4 mm deszczu W czwartek o godz. 18:00 na Rysach przewidywane są następujące warunki:Temperatura: 9 °C Prędkość wiatru: 8 km/h Może spaść 2 mm deszczu W czwartek o godz. 21:00 na Rysach przewidywane są następujące warunki:Temperatura: 7 °C Prędkość wiatru: 11 km/h W piątek o godz. 00:00 na Rysach przewidywane są następujące warunki:Temperatura: 7 °C Prędkość wiatru: 15 km/h Prognozę pogody dla Rysów na najbliższy tydzień znajdziesz w TatrachRysy są położone na granicy polsko-słowackiej w Tatrach Wysokich. Ich wysokość to 2501 m Posiada trzy wierzchołki, północno-zachodni jest najwyżej położonym punktem w Polsce - 2499 m i jest wpisany do Korony Europy. Warunki pogodowe na Rysach w najbliższych dniachczwartek, Rysach (Tatry) za dnia odczuwalna temperatura ma wynieść 5 °C. Możliwość wystąpienia opadów to 50%.Minimalna temperatura: 6 °C, Maksymalna temperatura: 9 °C, Prędkość wiatru: 9 km/h, Opady deszczu: 1 mm W nocy z czwartek na piątek minimalna temperatura wyniesie 7 °C, a prędkość wiatru 14 km/h. Deszczu może spaść do 1 mm. piątek, ciągu dnia na Rysach (Tatry) odczuwalna temperatura wyniesie 7 °C. Możliwość pojawienia się opadów wynosi 44%.Minimalna temperatura: 8 °C, Maksymalna temperatura: 11 °C, Prędkość wiatru: 11 km/h, Opady deszczu: 2 mm W nocy z piątek na sobotę najniższa spodziewana temperatura to 7 °C, natomiast wiać ma z prędkością 16 km/h. Można spodziewać się deszczu na poziomie 2 mm. sobota, Rysach (Tatry) za dnia odczuwalna temperatura ma wynieść 7 °C. Możliwość wystąpienia opadów to 69%.Minimalna temperatura: 8 °C, Maksymalna temperatura: 11 °C, Prędkość wiatru: 9 km/h, Opady deszczu: 3 mm W nocy z soboty na niedzielę minimalna temperatura wyniesie 7 °C, natomiast wiatr ma mieć prędkość do 2 km/h. Można spodziewać się deszczu na poziomie 3 mm. niedziela, Rysach (Tatry) za dnia odczuwalna temperatura ma wynieść 6 °C. Prawdopodobieństwo opadów to 64%.Minimalna temperatura: 7 °C, Maksymalna temperatura: 9 °C, Prędkość wiatru: 3 km/h, Opady deszczu: 4 mm W nocy z niedzieli na poniedziałek najniższa przewidywana temperatura wyniesie 3 °C, natomiast wiać ma z prędkością 5 km/h. Deszczu może spaść do 4 mm. poniedziałek, ciągu dnia na Rysach (Tatry) odczuwalna temperatura wyniesie 4 °C. Prawdopodobieństwo opadów szacuje się na 8%.Minimalna temperatura: 4 °C, Maksymalna temperatura: 9 °C, Prędkość wiatru: 7 km/h, W nocy z poniedziałku na wtorek najniższa przewidywana temperatura wyniesie 5 °C, natomiast wiać ma z prędkością 4 km/h. wtorek, temperatura w ciągu dnia na Rysach ma wynieść 5 °C. Według prognozy pogody, prawdopodobieństwo opadów wynosi 21%.Minimalna temperatura: 5 °C, Maksymalna temperatura: 9 °C, Prędkość wiatru: 4 km/h, W nocy z wtorku na środę najniższa przewidywana temperatura wyniesie 3 °C, a z kolei prędkość wiatru 3 km/h. Promocje na gadżety turystyczneMateriały promocyjne partnera Pogoda na Rysach - kiedy iść?Pogoda na Rysach cechuje się klimatem wysokogórskim strefy umiarkowanej oraz ma charakterystyczne cechu alpejskiego klimatu. Pogoda jest bardzo zmienna, występują silne wiatry, w tym halny oraz mgła, która może utrudniać wędrówkę. Natomiast śnieg na Rysach może zalegać nawet do późnego lata. ZOBACZ KONIECZNIEIdziesz w góry? Tego nie róbSzlaki na RysyNa szczyt Rysów prowadzą dwa szlaki turystyczne obukierunkowe. Od polskiej strony szlak północy czerwony oraz od słowackiej strony szlak południowy niebieski i czerwony. Trasa na Rysy wymaga odpowiedniego obuwia, odzieży i sprzętu turystycznego. Przyroda w drodze na RysyNa Rysach występuje wiele różnorodnych roślin. Na wysokości 2483–2503 m znajduje się 63 gatunki roślin kwiatowych, a w większości roślin alpejskich. Na szczytach Rysów można znaleźć rzadkie gatunki roślin, jak ukwap karpacki, wiechlina tatrzańska i skalnica odgiętolistna. Zbocza południowe są zamieszkałe przez świstaki i kozice. Ciekawostki o RysachWśród zdobywców Rys jest między innymi Maria Skłodowska-Curie wraz z mężem Pierrem, którzy weszli na szczyt w 1899 i koszulki trekkingowe w promocyjnych cenachMateriały promocyjne partnera
opracowanie & foto: Albin Marciniaknajlepsza mapa z przebiegiem szlaku i wariantami podziału na fragmenty:telefon alarmowy w górach. 601 100 300. – żółty szlak znad Czarnego Stawu Gąsienicowego na Skrajny Granat. Czas przejścia: 1:45 h, ↓ 1:20 h. – czerwony (Orla Perć) przebiegający granią główną z Zawratu przez Kozi Wierch Przebieg trasy: Nowy Sącz - Gołkowice - Skrudzina - Przehyba (schronisko) - Zgrzypy - pod Diablim Garnkiem - Przysietnica - Barcice - Nowy Sącz Opis trasy: Nareszcie zima się skończyła, a już od tygodnia przed majówką zapowiadała się świetna, słoneczna pogoda! Trasy na majówkę zaplanowane, rowery wyczyszczone, wstajemy rano a tu... zonk. Temperatura o 5° niższa niż prognozy, chmury na całą szerokość i długość nieba, a ludzie pod oknami chodzą w płaszczach przeciwdeszczowych. No, ale cóż - słowo się rzekło, trzeba zmienić swoje położenie geograficzne i złapać jakąkolwiek pogodę. Zakładamy kurtki, plecaki i jedziemy z nadzieją, że łaskawie się ociepli i nie będzie lało. Dużym plusem profesjonalnej odzieży sportowej jest fakt, że jadąc z Nowego Sącza do Skrudziny (asfaltem) nie straszne nam jest zimno, wiatr i deszcz, natomiast kręcąc pod górę od Gabonia na Przehybę, gdzie z każdym metrem naszej trasy przybywa wysokości nad poziom morza, odzież odprowadza nasze "wypociny" na zewnątrz, utrzymując suchość i stałą temperaturę ciała. Dodatkowy gadżet, który nam towarzyszy to rowerowa nawigacja turystyczna Sportiva Plus, którą dostaliśmy do przetestowania (więcej o tym urządzeniu przeczytacie w dziale GPS, mapy i nawigacja). Pedałujemy zawzięcie, oczywiście nie obyło się bez docinek taty, co do mojego lenistwa, i do tego, że "czasami" w zimie zaniedbywałam "lekko" siłownię :-). Nie będę się rozpisywać, co do tego, jak dojechać z Nowego Sącza na Przehybę, bo ten motyw pojawia się w co drugiej naszej wycieczce i chyba każdy czytelnik zna już ten odcinek na pamięć. Powiem tylko, że w pewnym momencie zauważam, że nie widzę ani rodziców, ani lasu...i ogólnie, że łatwiej wymienić chyba to, co widzę. A co widzę? Rower i mgłę. Miałam wrażenie, że wjechaliśmy w chmury, czy coś. Ot, takie typowo "Twilight'owe" klimaty, tylko patrzeć jak wylezie jakiś wilkołak czy wampirzysko z krzaczorów. Żeby nie było, że przesadzam, przez cały pobyt na Przehybie nie mogłam dopatrzyć się wśród tej mgły, oddalonego o kilkadziesiąt metrów przekaźnika! W schronisku na Przehybie spotykamy Jumpera (czytajcie Dżampera) - pozdrowionka! Jego towarzystwo sprawia, że mimo zimna i słoty, dookoła jest wesoło i głośno. Pomijam fakt, że Jumper nie jeździ w kasku twierdząc, że to obciach (tu cenzura nie pozwala na jakiekolwiek komentarze z naszej strony ;-), po prostu mamy odmienne zdanie odnośnie bezpieczeństwa w MTB). Spotykamy również dwóch kolegów rowerzystów, którzy suszyli w temperaturze około 6° Celsjusza i wilgotności powietrza około 90% swoją bawełnianą odzież sportową. Oczywiście chłopaki mówili, że jest to ich pierwsza trasa w góry i mamy nadzieję, że dalszą część majowego weekendu nie przeleżą w łóżkach :-). Pozdrawiamy! Czas na powrót. Jak zauważyliście, bardzo rzadko wracamy tą samą trasą do domu - przecież zawsze jest jakaś alternatywa! Wybraliśmy drogę leśną trawersującą zbocza Pasma Radziejowej, przez Zgrzypy i pod Diablim Garnkiem (Wietrznymi Dziurami). Więc opuszczamy schronisko, cofając się do łuku w okolicy Krzesła Św. Kingi, by po chwili zjazdu odbić w prawo w leśną drogę nr (nie pamiętam). Wjeżdżamy w tą drogę i... podjazd. Na szczęście krótki! Droga jest fantastyczna! Szeroka szutrówka, biegnąca raz lekko w górę, raz w dół, pozwala momentami wykręcać niezłe prędkości przy zjazdach. No ale nie ma róży bez kolców, droga poprzecinana jest zabezpieczeniami przed osuwaniem w postaci bali drewnianych poukładanych co jakiś czas w poprzek drogi. Trzeba albo gwałtownie hamować przed tymi przeszkodami albo wysoko podskakiwać. Jeśli nie dostosujesz się do tego sposobu pokonywania przeszkód, uratować cię może jedynie amortyzator o półmetrowym skoku ;-). Szutrowa autostrada zmienia się w drogę leśną, węższą, usianą luźnymi kamieniami i przeznaczoną do bardziej technicznego zjazdu, wkrótce zmienia się w trochę bardziej stromy odcinek błotnisto-kamienisty, by znów stać się przyjazną dla początkujących szutrówką przekształcającą się najpierw w śladowe ilości asfaltu a następnie w dziurawy asfalt i asfalt "właściwy" :-). Tym sposobem docieramy do Przysietnicy a następnie przez Barcice wracamy do domu (N. Sącza). Generalnie trasa łatwa i każdy, nawet początkujący biker powinien sobie (przy zachowaniu minimum rozsądku) poradzić - no pod warunkiem, że wygramoli się na Przehybę ;-). Pobierz trasę wycieczki w formie śladu GPS: dla Google Map i Kamap format *.kml dla Garmin format *.gpx Najedź myszką na wykres wysokości terenu (profil trasy) i przesuwaj wskaźnik od lewej strony wykresu do prawej a zobaczysz, w którym punkcie podróży będzie z górki a w którym pod górkę. Oberstdorf – czy są tam dostępne szlaki do biwakowania? Według AllTrails.com Oberstdorf ma w ofercie szlaki do biwakowania (2). Najpopularniejszy szlak to Via Alpina Yellow Trail - B40 : Kemptner Hütte - Oberstdorf ze średnią oceną gwiazdkową 3,9 na podstawie 15 recenzji społecznościowych. Szukasz najlepszych szlaków turystycznych
Trasa jest bardzo ciekawa ze względu na atrakcje przyrodnicze, rozległe panoramy, czy też ze względu na jej długość. Mniej wytrzymałe osoby mogą oczywiście podzielić całą drogę na mniejsze fragmenty, ale będą potrzebować wtedy około 2-3 dni na osiągnięcie wszystkich przełęczy. Z tego względu polecam przejście jednej z piękniejszych tras w Tatrach słowackich w jeden dzień. Zachodzi więc pytanie: jak to zrobić, żeby się wyrobić w ciągu jednej doby, pamiętając, że trzeba jeszcze dojechać na miejsce…? Najważniejsze w całej wyprawie jest określić sobie miejsce, gdzie rozpoczniemy całą trasę. Zdecydowanie polecam Tatrzańską Jaworzynę w języku polskim nazywaną Jaworzyną Spiską (mała wioska u podnóża Tatr, odległa od polskiej granicy o około 5km, licząc od słynnego przejścia granicznego w Łysej Polanie). Można dzień wcześniej dojechać do Tatrzańskiej Jaworzyny i próbować znaleźć nocleg na miejscu (poza sezonem zwykle 10-15EUR). Jeśli jesteś osobą taką, jak ja – czyli nie masz samochodu i pracujesz, to można zupełnie sprawnie zorganizować cały wyjazd, korzystając z komunikacji publicznej. Niezależnie, gdzie mieszkasz, trzeba dojechać do Krakowa, ponieważ tam z głównego dworca MDA jeżdżą praktycznie co pół godziny autobusy do Zakopanego, które zawiozą nas w 2h 10min na miejsce. W takim wypadku po zakończeniu pracy zdążyłem jeszcze przyjechać do domu, wziąć plecak i pojechać z powrotem do Katowic, a stamtąd dalej – do Krakowa. W Zakopanem byłem po godzinie W zależności od pory roku, nad Morskie Oko (a dokładniej do Palenicy Białczańskiej) jeżdżą busy zwykle do godziny W lecie znacznie dłużej, bo nawet do Dla kierowców to jest duży biznes, ponieważ ludzi trzeba zwieść z powrotem do Zakopanego, więc tam się jeździ, dopóki są powracające tłumy. Poza sezonem (koniec lata, wrzesień) jest z tym różnie. Z tego, co się dowiedziałem busy nad Morskie Oko jeżdżą do około godziny a później poza rozkładem jest wysyłany jeden bus, żeby zwieść jeszcze tych, którzy pozostali i nie zdążyli. Nawet jeśli nie uda ci się załapać na żaden z nich, w ostateczności można pójść na lokalny dworzec autobusowy, gdzie stoją taksówki. Za podobny kurs taksówkarze życzą sobie 80-160zł (jeśli jedziecie w 4 osoby, to cena nie jest duża, biorąc pod uwagę fakt, co zyskamy). Zyskujemy przede wszystkim czas i możliwość bardzo wczesnego wyruszenia w góry. Ja zawsze zaczynam o w nocy po to, żeby zobaczyć wschód słońca i żeby mieć ogromną przewagę czasową nad tłumami. Jak się okazało – pod koniec sierpnia po stronie słowackiej, przez cały dzień nie spotkałem nigdzie tłumów. Mijałem tylko pojedyncze osoby. Kiedy jedziemy busem wystarczy powiedzieć, żeby kierowca zatrzymał się na Łysej Polanie (przejście graniczne znajduje się wcześniej o 17min drogi pieszej w stosunku do Palenicy Białczańskiej). Ja musiałem skorzystać z taksówki, ponieważ w Zakopanem spotkałem znaną mi osobę i musiałem zrobić jeszcze zapas jedzenia na dwa dni. Dopiero po godzinie poszedłem w kierunku dworca, na postój taksówek. Kiedy jeżdżę w Tatry nigdy nie rezerwuję noclegów, dlatego taksówkarz zapytał mnie, gdzie idę i jaki mam plan. Chwycił się za głowę, gdy mu opowiedziałem o mojej planowanej trasie oraz gdzie będę spać. Powiedział, że lubi ciepło, wygody i że góry to nie dla niego. Rzeczywiście samochód bardzo dobrze odzwierciedlał jego upodobania, bo w środku brakowało tylko laserów – wszystko inne było… Drzwi, podłoga, kokpit i krzesła były nawet podświetlane niebieskimi diodami. Czułem się lepiej niż w samolocie. Z drugiej strony, gdy zacząłem opowiadać taksówkarzowi jaki mam plan, to bardzo się zdziwił. Z góry zakładałem, że nie mam noclegu, więc z Łysej Polany pójdę 5km do Tatrzańskiej Jaworzyny drogą asfaltową i tuż przed wejściem do wioski wyśpię się gdzieś w lesie. Nawet ja sam nie wiedziałem, gdzie mi przypadnie spanie… Po prostu gdzieś w krzakach… Jako, że w nocy nie wolno chodzić po Tatrach, założyłem, że na godzinę przed wschodem słońca wyruszę zielonym szlakiem w kierunku Lodowej Przełęczy 2376 m (najwyższa dostępna przełęcz szlakiem turystycznym w Tatrach). Jest to bardzo długa trasa, bo potrzeba około 5h, żeby dojść do celu. Z tego powodu chciałem rozpocząć jak najszybciej. Na Łysą Polanę dotarłem po godzinie Panowała zupełna ciemność. Wyciągnąłem mocną latarkę i zacząłem iść w kierunku Tatrzańskiej Jaworzyny. Pięciokilometrowy odcinek zwykle pokonuję w 45-50min. Po niecałych 50min dotarłem do tablicy z napisem Tatranska Javorina. Była Teraz rozglądałem się za miejscem do spania. Po prawej stronie drogi znalazłem polanę pod lasem. Pomiędzy pasami skoszonej trawy, za krzakiem, rozłożyłem aluminiową matę i śpiwór. Zasnąłem dość szybko, bo najpierw rozglądałem się za wirującym światłem, podobnym do tego znanego z latarni morskiej. Uważałem tylko, żeby nikt mnie nie zauważył. O dziwo w nocy wiał dość silny, ale ciepły wiatr, a za dnia panował spokój. Spałem bardzo dobrze. Wstałem o w nocy. Niebo dopiero gdzieś w oddali rozjaśniało się. Zdążyłem więc zjeść jeszcze dobre śniadanie, po czym w kilka minut spakowałem wszystkie rzeczy i wszedłem do wioski. W ogóle nie widziałem żadnego życia w tej miejscowości. Wszyscy spali, nawet psy... W zaledwie 5min zdążyłem przejść teren zabudowany i skręcić na zielony szlak. Początek trasy jest bardzo dobrze oznakowany na szerokim, żwirowym terenie. Drogowskaz informuje nas, że na Lodową Przełęcz zajdziemy w 5h. Taki czas „na dzień dobry” potrafi dobrze przebudzić. Jako, że znałem ten szlak, ponieważ szedłem tędy 8 lat temu, to wiedziałem co mnie czeka. Liczyłem na długą i monotonną wędrówkę, dlatego chciałem przeznaczyć na ten cel jak najwcześniejszą porę dnia, by na to, co ciekawsze poświęcić lepszy czas. Dla miłośników przyrody szlak na Lodową Przełęcz będzie z pewnością piękny po drugiej godzinie wędrówki. Dla mnie właśnie taki był. Problemem całej trasy jest fakt, że bardzo długą Doliną Jaworową trzeba dojść w okolice głównej grani Tatr. Niestety odcinek w dolinie jest tak długi, że u stóp grani jesteśmy dopiero po 2h 30min wędrówki dość dobrym tempem… A trzeba jeszcze wejść na grań… Szlak na Lodową Przełęcz przez Dolinę Jaworową W pierwszej minucie wędrówki mijamy kilka domków i leśniczówkę. Nieco wcześniej przechodzimy przez dwa drewniane mostki na jednym z dopływów Potoku Jaworowego. Od początku idziemy asfaltową drogą. Pierwsze 15min wędrujemy przez las, dlatego nie mamy żadnych widoków i czujemy się nieco, jak w drodze na Morskie Oko. Dopiero po kwadransie widzimy Jaworowy Potok po lewej stronie i długą Dolinę Jaworową przed nami. Nie mamy jeszcze pełnej panoramy, ponieważ cały czas szliśmy przez dość gęsty las. Patrząc na granie w dużej odległości przed nami, szybko zorientujemy się, dlaczego potrzeba aż 5h na przejście całego szlaku… Ten widok może przytłoczyć, ale nie ma co rozpaczać – piękne widoki i niesamowita przyroda szybko zrekompensują długość wędrówki. Szybko zobaczymy, że naprawdę warto! Po 25min marszu kończy się asfaltowa droga i odtąd będziemy naprzemiennie szli, raz żwirówką, a raz drogą asfaltową. W dwudziestej piątej minucie marszu dochodzimy do ogrodzonego punktu poboru wody po prawej stronie. Zobaczymy tam niebieską tabliczkę „Zakaz wstępu”. Na szczęście szlak przebiega obok. Dwie minuty wędrówki dalej dochodzimy do rozstaju dróg, gdzie stoi drewniana wiata, służąca jako deszczochron w razie niepogody. Niebieski szlak w lewo prowadzi do Doliny Białej Wody Kieżmarskiej, a zielony na wprost – na Lodową Przełęcz. Za chwilę przechodzimy drogą o powierzchni asfalt i żwir – tak pół na pół. Przechodząc tędy miałem wrażenie, że kiedyś był tu dobry asfalt, a teraz pozostały jego fragmenty. Na tym odcinku wchodzimy w mały lasek, za chwilę w pas przecinki i znowu w mały lasek. Zanim wejdziemy w gęsty las widoczny o 5min drogi przed nami, po lewej zobaczymy bardzo duże i gęste, okrągłe liście, w których uwielbiają przesiadywać żaby. Nie bez powodu nazywam je „żabimi liśćmi”. Bardzo dobrze gromadzi się na ich powierzchni woda, bo wystarczy, że w nocy powstanie rosa i kropelki spływają do ich środków. To dlatego żaby szczególnie sobie je upodobały. Kiedy przechodzimy drugi mały lasek droga asfaltowa definitywnie kończy się i odtąd będziemy szli żwirówką. Po 32min wędrówki wchodzimy w bardzo gęsty las. Idąc nim, warto oddychać głęboko, ponieważ powietrze jest bardziej wilgotne i rześkie. Możemy poczuć piękne zapachy natury. Niestety cała przyjemność trwa tylko 3min, ponieważ potem wychodzimy na otwartą przestrzeń, gdzie widzimy Dolinę Jaworową w kształcie litery „U”, co świadczy o tym, że kiedyś ustępowały tutaj lodowce. W dużej odległości, przed nami, widzimy wysoki, dwuwierzchołkowy szczyt podobny do Gerlacha. Znajduje się on za głównym ciągiem grani. W trakcie wędrówki dość szeroką polaną zauważymy, że mamy lasy po obu stronach, które stopniowo zwężają się i przed nami łączą się w jedną, zwartą strukturę. Tuż po wejściu na szeroką polanę za gęstym lasem, po lewej stronie z pewnością zauważymy duży, biały kamień, który wyglądem przypomina ławkę. Idąc tylko minutę dalej dochodzimy do czterech ławek tworzących półokrąg. Każdą z nich łączy wyrzeźbiona drewniana figura. Po środku półokręgu wystaje duży biały kamień spod ziemi, który z powodzeniem można wykorzystać jako stół. Szkoda tylko, że nie można przesunąć tych ławek… Miejsce wygląda ciekawie i dla tych, co nie mają dobrej kondycji będzie to z pewnością dobre miejsce na odpoczynek. Wspomnieć muszę, że w trakcie wędrówki nie osiągamy szczególnych wysokości. Szlak prowadzi nas prawie w płaskim terenie. Bardzo pomału idziemy do góry, ale nawet tego nie odczuwamy, stąd przygotujmy się na myśl, że kiedyś musi być bardzo stromo, skoro przez 2h 30min mamy iść w nieznacznie nachylonymi zboczami… Po trzech kolejnych minutach marszu idziemy nadal zieloną polaną, ale główna droga nie nadaje się do użytku z powodu gęstego błota, stąd będziemy szli zieloną ścieżką wśród traw przez trzy minuty, aż ominiemy długi pas błota. Cały czas przed nami mamy piękne widoki na grań główną Tatr. Chociaż tutaj jest pięknie i widokowo, to od 42min zobaczymy znacznie więcej. Wtedy będziemy mogli powiedzieć „w końcu idziemy do góry”. Przez najbliższe 13min będziemy podchodzić wzdłuż zbocza, mając tym samym po lewej stronie wspaniały widok na Dolinę Jaworową z góry. Potok „zostawiamy” w dolinie. Na tym odcinku przyroda będzie nas zachwycać, ponieważ całe zbocze porastają kwitnące rumianki oraz fioletowy i granatowy łubin. Kwiaty na tle gór wyglądają bardzo pięknie. Uważam, że ten fragment szlaku jest warty uwagi ze względu na rozległy widok i wspaniałe zapachy natury. Trzynastominutowe podejście kończy się drugą drewnianą wiatą. Możemy na chwilę odpocząć, ponieważ dalej będziemy podchodzić zboczem. Na tym odcinku nie zmęczymy się. Przez 5min będziemy szli w lesie, gdzie przejdziemy przez dziewięć ukośnie skierowanych, drewnianych odpływów wody. Są to drewniane bale z wyżłobionym kanałem, żeby podczas opadów woda ze szlaku mogła spływać w dół doliny. Każdy odpływ jest rozmieszczony mniej, więcej w równym odstępie od poprzedniego, dlatego średnio co pół minuty przekraczamy jeden. Docieramy do artystycznie rzeźbionych trzech ławek. Dzięki nim mamy dobry punkt odniesienia. Chociaż nigdzie to nie jest napisane, to właśnie tutaj mija pierwsza godzina wędrówki. Nawet jeśli idziemy dłużej, to wiemy, że pokonaliśmy dopiero 1/5 całej trasy. Ławki widzimy po lewej stronie szlaku, a po przeciwnej mamy źródło wody, z którego obowiązkowo trzeba się napić w cieplejsze dni. Woda wypływa z miniaturki drewnianej chatki, z której wystaje rura. Artystycznie rzeźbione ławki i droga w Dolinie Jaworowej Swoją przygodę zacząłem o rano w Tatrzańskiej Jaworzynie, więc przy źródle miałem nadal bardzo wczesną porę dnia. Zegarek wskazywał dopiero rano… Jeszcze czekałem na wschód słońca… Odtąd ponownie idziemy w płaskim terenie. Minie tylko minuta i znowu zatrzyma nas fenomenalny widok na dużą część Doliny Jaworowej przed nami. Granie gór wydają się stąd o wiele bliższe i nawet osiągalne. Za kolejną minutę wchodzimy do gęstego lasu, którym będziemy szli tylko dwie minuty. Kolejne dwie, to następna wędrówka przez piękną polanę, po czym ponownie wejdziemy w gęsty las. Idąc tędy, zobaczymy po prawej ścianę skalną, którą do połowy „obstawiają” gęste drzewa, a powyżej widać, że jakaś wichura zniszczyła las. Leżą tam jeszcze powalone drzewa oraz wywrócone korzenie. Idziemy już 1h 06min. W ciągu najbliższych 6min będziemy szli na przemian – raz gęstym, a raz przerzedzonym lasem. Dodatkowo nasz szlak trzykrotnie będzie prowadzić w opadającym, a raz we wznoszącym się terenie. Przez kolejne dwie minuty pójdziemy w bardzo nierównym i kamienistym terenie. Z ziemi wystaje mnóstwo pojedynczych skał i kamieni, przez co przez chwilę nie będzie nam wygodnie. Dodatkowo teren jest mocno pofalowany – raz będziemy iść w górę, a raz w dół. Na tym odcinku wychodzimy z lasu. W 1h 14min wędrówki dochodzimy do pięknego miejsca, gdzie w gęstym lesie płynie mały potok, a my przekraczamy go drewnianą kładką. Od artystycznie rzeźbionych ławek, aż dotąd przekroczymy pięć kolejnych drewnianych odpływów dla deszczówki. Cały czas wędrujemy w gęstym lesie. Po 1h 15min wędrówki dochodzimy do miejsca, gdzie szlak prowadzi stromo w dół. Ponownie jesteśmy na poziomie Potoku Jaworowego. Od 42min do 1h 15min wędrówki patrzeliśmy na niego z góry, lub słyszeliśmy go gdzieś z głębi lasu. Za minutę przechodzimy drugą drewnianą kładką nad dość szerokim potokiem. Nie brakuje w nim wody, dlatego warto zatrzymać się na chwilę i popatrzeć na małe, ale piękne kaskady. Gęsty las kończy się za kolejne 6min marszu, gdzie wychodzimy na piękną trawiastą polanę, długą na około 3min wędrówki. Właśnie tutaj przypadł mi zaszczyt oglądania wschodu słońca, a raczej, jak wczesnoporanne promienie zaczęły rozświetlać najwyższe granie Tatr. Lodowej Przełęczy jeszcze stąd nie widać. Za kolejne 3min ponownie idziemy gęstym lasem w nieco pochylonym do góry terenie. Idąc tak przez 3min, doszedłem do drewnianej ławki. Nie bez powodu ją ustawiono, ponieważ przed nami widać krótki trawers, czyli zygzakowatą ścieżkę, którą będziemy stromo podchodzić na mocno pochyłe zbocze góry. Ten trawers złożony jest z trzech fragmentów, które tworzą literę „Z”. Ułatwia on wejście na stromiznę. Dalej idziemy wśród gęsto rosnących drzew. Odliczając 4min od ławki dochodzimy do lasu złożonego z niższych drzew. To dla nas dobry sygnał, że górnoreglowe lasy mają gdzieś w pobliżu swój koniec. W podobnym otoczeniu pójdziemy około 9min. Za ostatnimi niskimi drzewami mamy przepiękną, kwiecistą polanę z widokiem na cztery zielone góry. Ostatni wierzchołek jest szpiczasty i zalesiony. Minutę wędrówki dalej od tego miejsca mijamy kolejną ławkę oraz wchodzimy w następny karłowaty, mały lasek. Dwie minuty dalej potok przecina nasz szlak, po czym wchodzimy na kamienistą drogę. Wiele z nich jest szpiczastych i dość mocno wystają z ziemi, przez co trasa nie jest wygodna. Za minutę idziemy piękną alejką wśród niskich drzew, po czym za chwilę pójdziemy raz jeszcze w gęstym lesie. Idąc w gęstym lesie przez około 3min, po prawej zobaczymy drewnianą chatę pomiędzy drzewami. Ten widok trochę nas zaskoczy, bo od dawna nie prowadzi doliną żadna asfaltowa, ani żwirowa droga. Najwidoczniej zbudowano ją z tego, co wiatr powalił w czasie, gdy ją budowano. W ciągu ostatnich 20 lat potężnych wichur w Tatrach nie brakowało… 3min wędrówki od drewnianej chaty naszą uwagę przyciągnie ogromny, sześcienny głaz i kilka powalonych drzew w jego sąsiedztwie. Po prawej zaś zauważymy bardzo gęste paprocie. 4min od tego miejsca dojdziemy do gęstego lasu, gdzie potok spływający kaskadami z góry po prawej przetnie nasz szlak. Nad nim ułożono dwie równoległe deski. Dookoła widać żywozieloną roślinność i ponownie możemy się orzeźwić zimną wodą. W ciągu minuty przechodzimy jeszcze przez dwa kolejne potoki, które płyną w tym samym lesie. Wody trzeciego z nich płyną pod kamieniami, więc go nie zobaczymy. O dziwo, pomimo gęsto rosnących drzew, gdzie nie dociera światło, już za minutę otoczenie zmieni się zupełnie nie do poznania. Kaskady na małym potoku i drewniana kładka w lesie (1h 58min) Miejsce, gdzie od początku drogi upływają równe dwie godziny wędrówki rozpoznamy z łatwością. Za gęstą roślinnością wychodzimy na otwarte przestrzenie, gdzie zauważymy pierwszą kosodrzewinę. Właśnie te krzewy poinformują nas: tutaj mija 2/5 długości całego szlaku. Jeszcze tylko przez 7min będziemy iść niskim, karłowatym i przerzedzonym lasem, po czym wyjdziemy na długi pas kosodrzewiny. Odtąd opuszczamy strefę górnoreglowych lasów. Po 2h 07min wędrówki będziemy szli już tylko w otwartym terenie z pięknym widokiem na granie oświetlane o tej porze wczesno porannym słońcem. Idziemy w podobnym terenie przez kolejne 6min. Ponownie dochodzimy do poziomu Potoku Jaworowego, gdzie nie tylko zachwycać nas będą cudowne i monumentalne granie, ale przede wszystkim świat kwitnących kwiatów. Otoczenie potoku jest bardzo kolorowe w lecie. Za około 2min, cztery bardzo wąskie strumyki, będące dopływami Jaworowego Potoku przecinają ścieżkę naszego szlaku. Od momentu dorównania do poziomu Jaworowego Potoku na trasie jest bardzo mokro, ponieważ woda w wielu miejscach płynie ścieżką. Za czterema wąskimi strumykami inny, szerszy potok przecina szlak. Za dwie minuty dochodzimy do jednego z najpiękniejszych miejsc Doliny Jaworowej. Przed sobą widzimy piękny, drewniany mostek nad Potokiem Jaworowym, a wszędzie dookoła kwitnie mnóstwo kolorowych kwiatów. To miejsce nazwano Jaworowym Ogrodem. W Tatrach jest kilka miejsc, które mają w nazwie słowo „ogród”, co oznacza, że muszą tam kwitnąć niezliczone ilości różnych kwiatów. Taki widok ciągnie się aż po same granie przed nami i dalej – wzdłuż doliny zakręcającej w lewą stronę. Wchodząc na drewniany mostek, po raz pierwszy będziemy mogli zobaczyć dalszy przebieg naszego szlaku oraz ogólny kierunek, gdzie mamy iść. Od początku Jaworowego Ogrodu wędrujemy tylko i wyłącznie w otwartym terenie z rozległymi widokami. Przez najbliższe 13min będziemy szli w podobnym otoczeniu, wśród trawiasto-kamienistych polan pełnych kolorowych kwiatów. Za nimi dochodzimy do zakrętu w lewo prowadzącego na stromizny. Odtąd rozpoczynamy ostrą wędrówkę do góry. Jaworowy Ogród (2h 21min) Na zakręcie mija 2h 34min od początku trasy. W tym samym miejscu widzimy piękne kaskady na Potoku Jaworowym, dwa rumowiska złożone z dużych głazów i kamieni oraz po raz pierwszy widzimy cel naszej wędrówki – Przełęcz Lodową. Przyznamy, że mamy ogrom wysokości do pokonania. Na stromizny powinniśmy poświęcić około 2h 30min. Pomimo dalszej odległości potoku od szlaku otoczenie zakrętu prowadzącego bezpośrednio w góry jest bardzo ukwiecone i kolorowe. Sąsiedztwo wysokich grani przynajmniej z trzech stron powoduje, że na zakręcie doliny panuje duża wilgotność powietrza, a teren jest podmokły. Wędrówka od drewnianego mostku aż do zakrętu prowadzącego na stromizny jest niezwykle ciekawa. W lecie czujemy się tutaj, jakby wiosna była w najlepszym okresie. Wszystko zakwita wieloma kolorami, a pomimo dużej wysokości wszędzie widzimy zieleń. Nie bez powodu nazwano to miejsce Jaworowym Ogrodem. Na jego końcu przechodzimy przez większe rumowisko skalne. Za 3min z pewnością zauważymy ogromny, samotny głaz. Za kolejne 3min przejdziemy wzdłuż kolejnego rumowiska skalnego, gdzie pomiędzy kamieniami stoi ogromny głaz narzutowy. Za rumowiskiem widzimy piękny, dość wysoki i wąski wodospad. Nie powinno nas wcale dziwić, dlaczego właśnie tam spływają pionowo wody. Powyżej skalnej półki, którą widzimy ponad nim, znajduje się Żabi Jaworowy Staw. Jeszcze długo go nie zobaczymy, ale musimy mieć świadomość, że tam jest zbiornik wodny. W całych Tatrach Słowackich doliny ze stawami są tak zbudowane, że zwykle mamy jedno lub dwa strome piętra, które tworzą, jakby naturalną zaporę ze skał. Właśnie w takich zagłębieniach powstały stawy, a szlaki w podobnych dolinach są często bardzo strome i wymagają dobrej kondycji, ponieważ szlak trawersami omija naturalne zapory skalne. Idąc na większość słowackich szczytów musimy przygotować się, że w drodze przez doliny prowadzące do nich, będziemy pokonywać podobne „zapory”. Od momentu, kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy wodospad będziemy szli przez 30min stromiznami i czasem trawersami wśród skał z kępami traw, gdzie dotrzemy na wysokość równą poziomowi lustra wody Stawu Jaworowego, czyli 1878 m Upłynie około 5min zanim zobaczymy go w pewnej części z góry. Podejście do Jaworowego Stawu i widoczne z tej części granie Żabi Jaworowy Staw (3h 20min) Na 4min przed dotarciem do wysokości stawu po prawej stronie mamy 4-5 metrową ścianę skalną, ciągnącą się przez około 28min dalszej wędrówki. Idziemy wzdłuż niej w mocno kamienistym terenie. Pokonujemy większą stromiznę, gdzie szlak jest niestety sypki. Trzeba uważać, żeby nie ujechać na niezwiązanych z podłożem kamieniach i żwirze. Dochodzimy do rumowiska skalnego, którym pójdziemy przez około 5min. Tylko tutaj teren jest mniej stromy. Nie znajdziemy już żadnych ławek ani deszczochronów na odpoczynek, dlatego jedyne, co możemy zrobić, to usiąść na jednej z większych skał i podziwiać widok na Żabi Staw Jaworowy. Tak, jak wcześniej powiedziałem, pierwszą „zaporę”, mamy za sobą, ale przed nami, za rumowiskiem, wyrasta druga stromizna, która tworzy coś na wzór naturalnej zapory z niecką u góry. W trakcie pokonywania trudności mamy na razie tylko jeden punkt, gdzie możemy popatrzeć na Żabi Jaworowy Staw. Półgodzinna stromizna, którą mamy na szlaku od 2h 45min do 3h 15min kończy się charakterystycznym rumowiskiem skalnym z widokiem na ten staw po prawej. Od 3h 11min do 3h 39min mamy 4-5 metrową ścianę skalną po prawej stronie naszej ścieżki, gdzie cały czas idziemy wzdłuż niej. Właśnie ona jest główną przeszkodą, która nie pozwala nam zobaczyć coś więcej. Kiedy rozpoczynamy trzecią godzinę szlaku na Lodową Przełęcz, albo też inaczej patrząc – gdzie jest punkt informujący o 3/5 pokonanej trasy? Trudno powiedzieć, ponieważ nie ma tu żadnego charakterystycznego szczegółu na trasie. Ja przyjąłem za 3/5 długości szlaku dokładnie połowę półgodzinnego, stromego podejścia do Żabiego Jaworowego Stawu, licząc od ukwieconego zakrętu prowadzącego na pierwszą stromiznę (2h 34min). A skąd wiedzieć z dołu, gdzie jest koniec tej stromizny? Na dole widać wodospad. Jego górna część wyznacza koniec stromizny. Połowa drogi od ukwieconego zakrętu do górnej części wodospadu, to właśnie 3/5 długości całego szlaku na Lodową Przełęcz. To znaczy, że mamy przed sobą jeszcze dość dużo drogi. Blisko dwie godziny „wspinaczki” stromymi zboczami. Wracając do naszej ściany skalnej, kończy się ona na 3h 39min, gdzie jeszcze przez około 8min pójdziemy mniejszą stromizną wśród kamieni, aż dojdziemy do niewielkiej równiny. Warto odpocząć, ponieważ nadal będziemy szli mocno pod górę. Polecam również odwrócić się za siebie, żeby spojrzeć ze znacznej wysokości na Żabi Jaworowy Staw. Miejsce, do którego dotarliśmy to górna część drugiej naturalnej zapory skalnej. Nie ma tu żadnego stawu, ale gdyby było więcej wody, to z pewnością ukształtowanie terenu ułatwiłoby jego powstanie. Idąc przez równinę przez około 3min dochodzimy do wielkopowierzchniowych gołoborzy, czyli terenów całkowicie pokrytych kamieniami. Taki widok będziemy mieli już do samego końca. Przed nami, za kolejne 7min „wyrasta” trzecia i najbardziej wyczerpująca stromizna. Początek trzeciego podejścia w kamienistym terenie oznacza dokładnie 4/5 długości szlaku. Za sobą mamy dokładnie 4h wędrówki. Pozostała nam około godzina do celu. Jako, że na takich podejściach nie odpoczywam, to pokonanie stromizny zajęło mi dużo mniej czasu. Pisząc o czasach w poszczególnych miejscach nie musiałem dodawać dodatkowych minut, ponieważ dotychczas w każdym charakterystycznym punkcie wyciągałem notes i opisywałem otoczenie, stąd czas poświęcony na zapiski inni z pewnością poświęcą na odpoczynek. Na początku trzeciego i ostatniego, długiego i stromego podejścia zobaczymy duży, biały zygzak wysoko ponad nami. Nie mamy pewności, czy to jest szlak właściwy, czy nie, ale jak się później okaże, tylko część widocznej białej drogi jest naszą ścieżką. Trzeba dopowiedzieć, że od 2h 55min do 3h 58min, czyli od połowy pierwszej stromizny do kamienistej równiny przed trzecim i ostatnim podejściem, szlak prowadzi mocno esowato wytyczoną drogą wśród skał. Taka pokręcona ścieżka pozwala omijać większe głazy oraz zmniejszyć uczucie zmęczenia podczas pokonywania dużych nachyleń w terenie. 6min po rozpoczęciu podchodzenia na ostatnią stromiznę, po prawej stronie zobaczymy ciek wodny płynący poza szlakiem. 4min wędrówki wyżej usłyszymy wody większego potoku pod skałami. Niestety nie zobaczymy go, ponieważ jego koryto znajduje się pod większymi głazami. W trakcie wędrówki przez około 4min, pójdziemy w stronę wąskiej rynny pomiędzy dwiema ścianami skalnymi. Nie będziemy jej pokonywać, ponieważ szlak przeprowadzi nas na drugą stronę rynny. Najpierw zejdziemy ostrymi skałami o bardzo nieregularnych i poszarpanych kształtach bardzo stromo w dół, a z poziomu rynny przejdziemy stromo do góry w podobnym terenie na drugą stronę. Ten odcinek powinien zająć nam około 5min. Teraz będziemy patrzeć na tę rozpadlinę z góry i odtąd zostawiamy ją za plecami. Przed nami mamy widok na zygzakowatą, białą ścieżkę, która budziła nasze wątpliwości z dołu. Zanim tam dojdziemy, najpierw pójdziemy zygzakowatym trawersem wśród traw i skał. Skalna rynna Na lokalnej buli (czyli wybrzuszenie terenu) szlak prowadzi bezpośrednio na fragment białej ścieżki, skąd dalej, wśród kamieni, w niezmiennym terenie, podchodzimy zboczem w stronę kończących się grani przed nami. Można pomyśleć, że jeszcze trochę trasy zostało, ale idąc tak coraz wyżej niewielkimi zygzakami, możemy… przegapić naszą przełęcz… Około 15min powinno nam zająć podejście od pokonania wąskiej rynny do Lodowej Przełęczy. Z przełęczy ludzie wydeptali własne ścieżki na sąsiednią grań przed nami. Prowadzi ona na Lodowy Szczyt 2627 m i korzystają z niej tylko wprawni wspinacze i taternicy. Nie zyskamy tu wiele więcej wysokości, a tym bardziej piękniejszych widoków, więc myślę, że nie warto iść jeszcze wyżej do skał o nieregularnych kształtach. Idąc zygzakami dopiero po fakcie zorientowałem się, że jestem ponad Lodową Przełęczą. Zszedłem więc do niej i podziwiałem piękne widoki. Co jest ciekawe, 8 lat temu cały odcinek na trzeciej stromiźnie był bardzo sypki i niebezpieczny. Łatwo mogłem ujechać. W tym roku (2017) zastałem szlak odnowiony i aż po samą przełęcz zauważyłem, że wszędzie poukładano kamienne schodki, co ułatwia podejście i ubezpiecza nas podczas schodzenia. Przejście całej trasy zajęło mi 4h 27min, a powinno około 5h. Biorąc pod uwagę, że przez około 40min robiłem zapiski w notesie, żeby opisać zielony szlak na Lodową Przełęcz 2376 m to czas podejścia byłby znaczniej krótszy. To pokazuje, że nawet mniej wprawna osoba, ale chodząca po górach nie powinna przekroczyć tabliczkowego czasu 5h. Lodowa Przełęcz 2376 m Pomimo długiej wędrówki u mnie dzień dopiero się zaczynał… Zegarek wskazywał godzinę rano. Miałem więc praktycznie cały dzień do dyspozycji. Wyznaczyłem sobie kolejny cel. W najbliższym sąsiedztwie upatrzyłem sobie Czerwoną Ławkę – legendarny szlak słowackich Tatr, który dla wielu osób jest bardzo trudny. Chciałem zobaczyć coś więcej, dlatego postanowiłem, że z Lodowej Przełęczy zejdę najpierw do Chaty Teryha, żeby zobaczyć Spiskie Plesa, a później wrócę do rozstaju dróg na Czerwoną Ławkę. Koniecznie chciałem opisać również ten szlak, dlatego stwierdziłem, że co najwyżej przedłużę sobie wędrówkę o maksymalnie półtorej godziny. Miałem przecież mnóstwo czasu. Wracając do naszej Lodowej Przełęczy warto powiedzieć, co z niej widać, bo w końcu po to tu przyszliśmy. Mnie przyciąga głównie widok na niesamowitą grań Tatr. Pomimo, że jesteśmy na przełęczy, to patrzymy z wysokości 2376 m Z tego względu na większość gór patrzymy… z góry. Najpiękniej wygląda długi ciąg grani, gdy popatrzymy w stronę Jaworowej Doliny. Widzimy stąd Jaworowy Szczyt 2418 m Skrajną Jaworową Turnię 2216 m i Szeroką Jaworzyńską 2210 m Pomiędzy nimi jest jeszcze dziewięć innych szczytów. Wszystkie razem tworzą bardzo długi naturalny mur skalny, który na tle niebieskiego nieba wygląda cudownie. Siedząc na Lodowej Przełęczy, za naszymi plecami, w najbliższym sąsiedztwie, ciągnie się ostra i stroma grań na Lodowy Szczyt 2627 m Najbliższa góra przed nami to Mały Lodowy Szczyt 2462 m Po lewej widzimy strome zejście do rozstaju dróg na Czerwoną Ławkę i do Chaty Teryha. Najbliższy widoczny staw to Lodowy Staw położony na wysokości 2170 m Widok z Lodowej Przełęczy Szlak na Lodową Przełęcz w pigułce: 1’ – dwa drewniane mostki i potok będący dopływem do Jaworowego Potoku 25’ – punkt poboru wody pitnej, koniec drogi asfaltowej 27’ – rozstaj szlaków: niebieski do Doliny Białej Wody Kieżmarskiej, zielony na Lodową Przełęcz, drewniana wiata 35’ – pierwszy szeroki widok na U-kształtną Dolinę Jaworową, widać odległą grań Jaworowego Szczytu 36’ – cztery artystycznie rzeźbione ławki z białym kamieniem po środku 39’ – trzyminutowa wędrówka przez trawy, żeby ominąć błoto 42’ – pierwsze „idziemy do góry” i pierwsza stromizna z widokiem na rozległą Dolinę Jaworową 1h 00’ – trzy artystycznie rzeźbione ławki i źródło wody 1h 01’ – rozległy widok z polany na Dolinę Jaworową 1h 06’-12’ – nierówny teren w przerzedzonym lesie, wędrówka raz w górę, raz w dół 1h 14’ – drewniana kładka z desek nad potokiem 1h 22’ – piękny widok na grań Jaworowego Szczytu 1h 28’ – pierwszy mały trawers; rozpoczyna go drewniana ławka 1h 41’ – widok na ukwieconą polanę i 4 zielone szczyty; ostatni z nich zalesiony i szpiczasty 1h 42’ – drewniana ławka na odpoczynek 1h 44’ – potok przecina szlak 1h 45’ – kamienista i niewygodna droga 1h 46’ – piękna alejka w niskim lesie 1h 50’ – drewniana chata w lesie 1h 58’ – piękna kaskada na potoku, kładka z dwóch desek na tym potoku 1h 59’ – dwa kolejne potoki przecinają szlak 2h 00’ – pierwsza kosodrzewina 2h 07’ – wędrówka pasmem kosodrzewiny i widok na potężne granie Tatr 2h 13’ – wędrówka wzdłuż Potoku Jaworowego 2h 13’-19’ – cztery strumyki przecinają szlak 2h 21’ – najpiękniejszy widok w Dolinie Jaworowej – kolorowe, kwitnące polany, drewniany mostek na Potoku Jaworowym, piękne granie oświetlane przez słońce 2h 23’ – kwiecista polana – Jaworowy Ogród 2h 34’ – zakręt na pierwszą stromiznę skalną, pierwszy widok na Lodową Przełęcz 2h 45’ – widok na wodospad 2h 45’-3h 15’ – wędrówka pierwszą stromizną na wysokość Żabiego Jaworowego Stawu 2h 55’-3h 58’ – ścieżka prowadzi esowatymi trawersami 3h 20min – kamienista równina ponad poziomem Żabiego Jaworowego Stawu 3h 11’-39’ – wędrówka wzdłuż skalnej ściany o wysokości 4-5m 3h 48’ – niewielka równina pomiędzy stromiznami 3h 51’ – początek ciągłych gołoborzy kamieni aż do końca trasy 3h 58’ – trzecia ogromna stromizna z licznymi trawersami 4h 04’ – ciek wodny obok szlaku 4h 08’ – potok pod skałami 4h 08’-13’ – ostre, o nieregularnych kształtach skały, przejście na drugą stronę rynny 4h 13’-27’ – wędrówka wśród gołoborzy trawersami do Lodowej Przełęczy, biała ścieżka 4h 27’ – Lodowa Przełęcz 2376 m Lodowa Przełęcz 2376 m – Chata Teryha 2015 m Zejście z Lodowej Przełęczy nie należy do przyjemnych, ponieważ od samego początku będzie stromo, bardzo sypko i wzdłuż naszej ścieżki będzie ściana skalna po lewej, do której przymocowano łańcuchy. Spoglądając od dołu na ten odcinek zobaczymy, że ścieżka jest bardzo sypka, a po prawej mamy ostre, o poszarpanych kształtach skały. Należy szczególnie uważać, żeby bezpiecznie zejść do rozstaju dróg. Stawiając zaledwie kilka kroków, ścieżka kończy się nagłą stromizną w dół, gdzie musimy skorzystać z łańcuchów. Pierwsze dwa odcinki łańcuchowe są średniej długości, czyli na około 4-5m. Schodzimy ukośnie zbiegającymi się skałami do siebie i na dodatek w żlebie leży niezwiązany żwir z podłożem oraz luźne kamienie. Cały czas trzymamy się łańcuchów. Trzeci z nich jest znacznie dłuższy i na dodatek zakręca w lewo za skałą. Musimy uważać, żeby cały czas trzymać go naciągnięty, ponieważ z powodu jego długości i ciężaru może nas odrzucić, gdy go poluźnimy. Na zakręcie małej ścianki skalnej, wzdłuż której idziemy, łańcuch opiera się o nią, dlatego dość łatwo można przytrzasnąć sobie palce. Za zakrętem mamy kolejny fragment ubezpieczeń. Cały czas idziemy stromo w dół. Na czwartym łańcuchu czeka nas trudność w postaci około 80cm stopnia, którym musimy zejść. Nie występują tu większe trudności poza tym, że musimy postawić znacznie większy krok. Poniżej schodka mamy piąty i ostatni łańcuch, który zakręca nieco w lewo i podobnie, jak trzeci z nich opiera się na skale, ale jest krótszy. Odcinek łańcuchowy kończy około 50cm stopień, którym również musimy zejść, stawiając większy krok. Teraz idziemy skalną ścieżką wśród kamieni, którą przez około minutę dojdziemy do drewnianych schodów ciągnących się aż do mniejszej stromizny. Będzie to seria stopni zbudowanych ze świerkowych bali, które zapobiegają osuwiskom. Niestety zanim, je zbudowano, szlak dosłownie „odjeżdżał” i zsypywał się wraz z kamieniami w dół żlebu. Z tego względu postanowiono, żeby umocnić całą drogę, a ich budowę mogłem obserwować w sierpniu 2009 roku przy pomocy helikoptera. Jak mogłem zobaczyć – po ośmiu latach zabezpieczenie dla szlaku, a udogodnienie dla wędrowców, okazało się idealnym rozwiązaniem. Zresztą widać ile drewniane stopnie przechwyciły już spadających z góry kamieni i żwiru. W niektórych miejscach powstały nawet całe piargi (czyli usypiska kamieni). Łańcuchy na Lodowej Przełęczy Drewniane stopnie Schody są ułożone w trawers, czyli prowadzą zygzakiem, żeby zniwelować stromiznę zejścia/podejścia. Każdy odcinek do zygzakowatego zakrętu będę nazywać kolejnym rzędem schodów. Zatem pierwszy i drugi rząd składa się z kilkudziesięciu gęsto rozstawionych stopni. Nie ma tu żadnych trudności. Raz idziemy w prawo, a raz w lewo. I tak będziemy naprzemiennie skręcać aż do ich samego końca. Cała trasa składa się z siedemnastu rzędów schodów. Trzeci rząd jest trochę dłuższy, ale zniszczony i podziurawiony przez spadające skały i kamienie. Co roku ten fragment najbardziej niszczeje, ponieważ jest na pierwszej linii „ognia”. Czwarty odcinek jest długi, ale prowadzi w linii prostej w dół i tutaj nie brakuje ani jednego stopnia. Piąty rząd jest krótki, dlatego szybko skręcamy w przeciwną stronę. Szósty odcinek jest dość długi, ale w połowie lekko zakręca w lewo. W trakcie wędrówki zobaczymy braki w konstrukcji i jedna ze skał wystaje na naszą ścieżkę. Musimy ją nieznacznie ominąć. Najprawdopodobniej obsunęła się skądś wyżej, ponieważ częściowo wisi nad schodami. Siódmy, ósmy i dziewiąty rząd schodów to krótkie zygzaki w mocno kamienistym terenie. Dzięki nim szybko zejdziemy poniżej. Dziesiąty odcinek jest dość długi ale zakręca nieco w lewo, podobnie jak dziewiąty, krótki fragment. Każdy zakręt w połowie rzędu schodów nie zmienia ogólnego kierunku wędrówki. Są to tylko nieznaczne załamania w celu ominięcia skał lub jakiejś nierówności w terenie. Jedenasty odcinek nie wyróżnia się niczym. Idziemy prostą biegnącą w dół. Dwunasty fragment jest podobny do jedenastego, ale z tą różnicą, że na szlak wystaje skała, która zjechała z góry na naszą trasę. Najciekawszy jest trzynasty rząd. W połowie jego długości brakuje schodów, bo te obsunęły się wraz z kamieniami. Musimy przejść tutejszą wyrwę bez żadnych trudności. Dodatkowo kończy się lekkim zakrętem w lewo. W tym miejscu na szlaku jest sypko i każdy kamień leży luźno. Trzeba postawić większy krok. Czternasty odcinek średniej długości to ponowna wędrówka w linii prostej. Podobny jest szesnasty fragment. Piętnasty i siedemnasty tworzą krótkie zakręty. Siedemnasty rząd kończy serię drewnianych schodów. Seria siedemnastu odcinków drewnianych stopni podczas zejścia z Lodowej Przełęczy Wychodzimy na wielkie gołoborze, gdzie poza usypiskami jednakowej wielkości kamieni nie zobaczymy nic innego oprócz Lodowego Stawu widocznego pod nami na wysokości 2170 m Odtąd będziemy szli przez 10min kamienną i sypką ścieżką aż dojdziemy do większego rumowiska skalnego w mniej pochyłym terenie. Jego przejście zajmie nam 7min. Niestety cała droga od drewnianych schodów aż do zbiorowiska kamieni jest bardzo nieprzyjemna, bo sypka i nic nie jest związane z podłożem. Na całej długości wielkiego usypiska kamiennego są ułożone stopnie, więc szybko można pokonać ten fragment. Za rumowiskiem dochodzimy do bardziej zielonych terenów i Lodowego Stawu. Na dużych wysokościach nie spodziewajmy się pięknej zieleni wokół dobrze nawodnionego terenu. Raczej jest to jednobarwne oczko wodne wypełniające większe zagłębienie terenu wśród kamieni. Dookoła rośnie tylko mnóstwo pojedynczych kęp traw, które z pewnością dodają uroku temu miejscu. Nawet wczesnym latem staw może być jeszcze zamarznięty. Teren wokół niego jest płaski, dlatego możemy na chwilę odpocząć. Co jest ciekawe, szlak okrąża z prawej strony Lodowy Staw, ale drugą ścieżkę utworzono z kamieni wrzuconych do niego. Nie jest to oficjalna trasa, ale patrząc na nią, da się przejść równolegle do szlaku ścieżką ułożoną na powierzchni wody. Widok z góry jest z pewnością bardzo ciekawy. Dodatkowo w różnych częściach oka wodnego zobaczymy pojedyncze głazy, które kiedyś wpadły do niego i teraz go ozdabiają. Za Lodowym Stawem zmienia się zupełnie cały świat. Najpierw przechodzimy przez bramę skalną, złożoną z pojedynczych głazów ustawionych po jednym po każdej stronie ścieżki. Za nią nagle znajdujemy się w pięknym, trawiastym terenie, co uprzyjemnia dalszą wędrówkę. Kiedy wyjdziemy poza linię stawu, z łatwością zobaczymy płaską skałę wystającą z ziemi, a obok niej ustawiony mur z kamieni w kształcie litery „C”. Jest to wiatrochron, gdyby ktoś rozbił namiot. Pomimo, że w Tatrach biwakowanie jest zabronione, to jednak podobnych miejsc znajdziemy więcej. Kiedy widzę na szlakach podobne konstrukcje, zawsze je fotografuję dla własnej ciekawości, ponieważ ja śpię bez namiotu pod gołym niebem tam, gdzie zastanie mnie zachód słońca. Lodowy Staw, miejsce pod namiot, trawiaste polany za "polem namiotowym" Tuż za malutkim polem przeznaczonym na namiot, przed nami i po lewej stronie zauważymy ogromny głaz ze ściętą górną częścią po ukosem. Jest największy ze wszystkich głazów leżących po lewej stronie ścieżki. Za około 3min dochodzimy do miejsca, gdzie inna skała wystaje ponad poziomem szlaku. Schodzimy trawiastym zboczem. Zobaczymy na niej namalowany znak szlaku. Na trasie leżą pojedyncze, większe kamienie, które tworzą bardzo nierówne i duże stopnie. Za wystającą skałą idziemy udeptaną i sypką ścieżką. Po lewej stronie patrzymy na piękne granie w tle. Na pierwszym planie widzimy tylko zielone trawy z mnóstwem pojedynczych kamieni leżących na jej powierzchni. Przez kolejne 5min pójdziemy sypką ścieżką w trawiastym terenie, po czym dochodzimy do rozległego rumowiska kamiennego. Za nim widać kolejny pas zieleni przecięty wąskim żlebem. Za pasem traw widać skaliste, lokalne wzniesienie, za którym zobaczmy drogę do Chaty Teryha. My tymczasem wchodzimy na teren rozległego rumowiska kamieni i jednocześnie schodzimy do lokalnego zagłębienia terenu. Właśnie tutaj łączą się dwa szlaki: zielony – prowadzący z Doliny Jaworowej, przez Chatę Teryha i dalej aż do Starego Smokovca oraz żółty – z Chaty Teryha, przez Czerwoną Ławkę (po słowacku: Sedielko – taki napis widnieje na tabliczce, Priecne Sedlo – a taki napis widnieje na mapach turystycznych) aż do rozstaju pod Zbójnickimi Plesami. Z rozstaju dróg idziemy dalej zielonym szlakiem przez rumowisko kamienne. Odtąd będziemy nieznacznie podchodzić. W tej części trasy zauważymy ciekawą rzecz. Ścieżka przebiega przez rumowisko złożone z kamieni mocno porośniętych zielonymi porostami. Poniżej, w prawo, czyli tam, gdzie droga prowadzi na Czerwoną Ławkę, to samo usypisko kamienne ma tylko i wyłącznie szary kolor. Zagłębienie w lokalnej dolince wyznacza granicę pomiędzy zielonym, a szarym rumowiskiem. Z rozstaju idziemy przez dwie minuty omawianym usypiskiem aż dojdziemy do pasa traw, którego przejście powinno zająć nam nie więcej niż minutę. Środek pasa zieleni przecina bardzo wąski żleb. Ścieżka jest wygięta w delikatny, lewostronny łuk, zgodnie z kształtem zbocza, którym wytyczono szlak. Cały czas nieznacznie podchodzimy. Za pasem traw dochodzimy do kolejnego rumowiska kamiennego. Za niecałą minutę będziemy okrążać zbocze góry i szlak za ostrymi skałami o poszarpanych kształtach zakręca w lewo. Dwie kolejne minuty wędrówki upłyną nam na przecinaniu rumowiska kamiennego, gdzie wyjdziemy na niewielką kamienistą równinę. Za jej krawędzią rozpoczynamy około 10min strome zejście. W drodze do Chaty Teryha Do Chaty Teryha mamy jeszcze 31min wędrówki. Pierwsze trzy minuty mocno nachylonego zbocza upłyną nam w kamienistym terenie pełnym większych głazów. W trakcie schodzenia będziemy szli krętymi, esowatymi trawersami. Dochodzimy do końca rumowiska. Za usypiskiem rozpoczyna się piękny, trawiasty teren, którym jeszcze przez 7min będziemy bardziej stromo wytracać wysokość. Na szczęście na całej długości trasy ułożono schody, które ułatwiają wygodną wędrówkę. Idąc trawiastym stokiem góry, które wcześniej okrążaliśmy na rumowisku skalnym na pewno odpoczniemy pod względem psychicznym, a to za sprawą pięknych widoków. Za około minutę wędrówki dotrzemy do miejsca, gdzie zauważymy siedem bardzo równo ułożonych stopni. Wyróżniają się na tle innych, dlatego z pewnością zwrócą naszą uwagę. Za kolejną minutę dochodzimy do gładkiej i poziomej płyty skalnej, którą tylko obejdziemy w pobliżu. Minie zaledwie krótka chwila, kiedy dotrzemy do dwóch kolejnych gładkich płyt skalnych. Na szczęście na nich ułożono kilka stopni, co znacznie ułatwia pokonanie przeszkody. Nie ma tu żadnych trudności, dlatego nie martwmy się na słowa „gładka płyta skalna”. Za płaskimi głazami jeszcze przez dwie minuty będziemy schodzić pięknym, trawiastym zboczem pełnym krótkich, ale krętych trawersów pełnych stromych stopni. Docieramy do około 80cm wyrwy w stromych schodach. Wygląda na to, że stopnie po prostu osunęły się wraz z ziemią podczas ulewnych opadów deszczu. Wystarczy postawić większy krok, a jeśli nam się nie uda, to zejdźmy powoli do środka wyrwy i przejdźmy na drugą stronę. Jedynym problemem może okazać się sypka ziemia i konieczność postawienia dużego kroku do góry, żeby wrócić na kamienne schody. Wyrwa informuje nas, że do Chaty Teryha pozostało nam 23min wędrówki. Dlaczego warto iść do Chaty Teryha, a potem częściowo wracać tą samą drogą, by potem pójść na Czerwoną Ławkę? Odpowiedź jest bardzo prosta… Widok, który właśnie widzimy wręcz wgniata w ziemię! Panorama na pięć Spiskich Stawów, których wody przelewają się kaskadowo z jednego stawu do drugiego na tle pięknych, zielonych traw, robi ogromne wrażenie! Pomimo, że wydłużymy sobie drogę o około 1h 30min, to naprawdę warto! Tę trasę z pewnością docenią osoby ceniące piękne panoramy górskie i przyrodę. Osoby, które pójdą „na zaliczenie” góry, na pewno nie będą chciały zobaczyć tego całego odcinka, ponieważ jest ewidentnie nie po drodze i na dodatek trzeba pokonać dużą różnicę wzniesień. Spiskie Stawy i trawiaste polany na szlaku Za wyrwą pójdziemy jeszcze przez dwie minuty trawiastym zboczem stromo w dół, gdzie w międzyczasie esowato poprowadzonymi, krótkimi trawersami okrążamy całe zbocze. Na jego końcu będziemy mieli pełny widok na pozostałą część szlaku oraz na wszystkie stawy. Nasza trasa nagle urywa się, tak samo, jak kamienne schody. Przed nami widnieje stroma przepaść i ściana skalna po lewej. Będziemy szli wzdłuż niej, pokonując trochę większe trudności. Zejście do dolnej części ściany skalnej jest w całości ubezpieczone łańcuchami. Przed nami widnieją cztery odcinki łańcuchowe. Pierwszy z nich zaczyna się na skale po lewej stronie. Szlak prowadzi stopniami i nieregularnymi skałami pochylonym w dół, co utrudnia schodzenie. Z tego powodu zainstalowano łańcuchy. Ten odcinek jest krótki i ma zaledwie trzy metry. Na jego końcu mamy trzy kamienne stopnie. Drugi odcinek łańcuchowy pomoże nam bezpiecznie zejść z półtorametrowego kominka, gdzie dodatkowo ułożono dwa kamienne stopnie. Skały wewnątrz mają nieregularne kształty, dlatego trzeba patrzeć, gdzie stawiamy kroki. Najważniejsze, żeby schodzić tyłem do szlaku, bo w razie poślizgu nic nam się nie stanie, gdy zaufamy łańcuchowi. Trzeci z nich jest bardzo krótki i pozwala nam przejść po spękanych skałach do ostatniego przęsła. Nie występują tu żadne trudności. Ostatni – czwarty łańcuch – pomaga nam, gdy będziemy schodzić mocno pochyloną, gładką płytą skalną. Poniżej płyty kończą się zabezpieczenia i teraz stoimy na płaskim, żwirkowym i udeptanym terenie u stóp pionowej ściany skalnej. Odtąd będziemy cieszyć się wspaniałymi widokami na kaskadowo ułożone Spiskie Stawy oraz na zielone tereny pełne kwitnących kwiatów. Dość stromo zaczynamy zejście z udeptanego miejsca pod ścianą. Schodzimy kolejną serią krótkich trawersów wśród traw i skał. Za około 5min dochodzimy do siedmiu bardzo stromych i większych stopni, które prowadzą na rumowisko kamienne w płaskiej dolince. W końcu będziemy odpoczywać od serii stromych zboczy. Za dolinką jeszcze przez minutę będziemy przecinać to samo rumowisko. Za nim przechodzimy przez dwa większe, płaskie i gładkie głazy. Nie ma tu żadnych trudności, ponieważ idziemy w płaskim terenie. Za gładkimi płytami schodzimy krótkimi esowatymi trawersami przez minutę, po czym docieramy do gładkiej skały, którą jedynie obejdziemy od prawej strony. Przez dwie kolejne minuty będziemy szli w trawiasto-skalistym terenie. Obok naszego szlaku ponownie zobaczymy większą, gładką skałę wystającą z ziemi ze znakiem szlaku. Znak poinformuje nas, że do Chaty Teryha mamy jeszcze 9min wędrówki. Za skałą rozpoczynamy dwuminutową serię kamiennych stopni prowadzących do bardziej skalistego terenu pełnego gładkich płyt skalnych. Na szczęście nie ma tam wielkich stromizn, jakie mieliśmy ponad odcinkiem z łańcuchami. Na końcu stopni idziemy przez około minutę gładkimi płytami oraz popękanymi skałami bez żadnych trudności. Wędrówka w tym miejscu przypomina raczej spacer chodnikiem. Za płytami dochodzimy do jednego z piękniejszych miejsc. Po lewej stronie widzimy duży Pośredni Staw Spiski, a tuż przed nim dwa oczka wodne, przecięte pasem usypanych kamieni. Widok jest naprawdę przepiękny, ponieważ w tym punkcie możemy ujrzeć odbicia gór w stawie. Ścieżka prowadzi dosłownie obok dwóch oczek wodnych będących poszerzoną częścią potoku łączącego Pośredni Staw Spiski z Małym Stawem Spiskim. Idąc tędy, po prawej stronie zobaczymy wspaniałe tereny trawiaste z licznymi, dużymi głazami. Właśnie tutaj kwitnie całe mnóstwo różnokolorowych kwiatów. Najbardziej rzucają się w oczy różowe i białe kwiaty. Szlak zakręca w prawo. Za niecałą minutę dotrzemy do kolejnej, większej i dłuższej gładkiej, ale płaskiej płyty skalnej bez żadnych utrudnień. Na końcu skały zobaczymy bardzo ciekawy fragment szlaku. Będziemy przechodzić dosłownie przez wody Pośredniego Stawu Spiskiego. Idziemy w równym terenie aż docieramy do brzegu stawu. W jego wodach ułożono kamienny chodnik o długości około 8 metrów, co pozwala skrócić trasę, ponieważ jego linia brzegowa jest nieregularna. Z poziomu chodnika na wodzie, możemy zrobić ciekawe zdjęcia i jednocześnie pokazać, jak przezroczyste są tutejsze wody. Przechodząc na drugą stronę wchodzimy w piękny, trawiasty teren z licznymi, pojedynczymi głazami, gdzie kwitnie mnóstwo różowych i białych kwiatów po prawej. Idziemy tak przez około dwie minuty. Ostatnia minuta wędrówki to spacer przez trzy pod rząd gładkie płyty skalne bez żadnych trudności. Podczas ich pokonywania, będziemy nieznacznie podchodzić i dotrzemy do drogowskazu z czterema żółtymi tablicami. Jesteśmy już przy Chacie Teryha. Trzeba przyznać, że teren dookoła schroniska jest równie bajeczny, ponieważ zobaczymy tu mnóstwo kwiatów, pięknych grani i zielonych traw. Dwa oczka wodne przedzielone dwoma pasami kamieni Szlak na Czerwoną Ławkę 2352 m Droga na Czerwoną Ławkę uchodzi za najtrudniejszy znakowany szlak na terenie Tatr słowackich. Oczywiście, jak każdy ubezpieczony szlak łańcuchami jest do przejścia i nie powinien nam sprawić większych problemów, to jednak zawsze musimy zachować dodatkową ostrożność. Droga na Czerwoną Ławkę wyróżnia się wyjątkowo długim podejściem przez płyty i ściany skalne, gdzie do pokonania mamy 38 odcinków łańcuchowych (dolna droga) i 42 odcinki (górna droga). I jedna i druga trasa ma swoje trudności, dlatego będę je omawiał co do jednego łańcucha. Przeszedłem wszystkie znakowane szlaki w Tatrach polskich i słowackich i nigdzie więcej nie znalazłem tak długiej trasy z ubezpieczeniami w jednym ciągu. Przejście wszystkich odcinków łańcuchowych za innymi osobami powinno zająć nam około 35min. Polecam obowiązkowy przystanek na 30-tym łańcuchu, ale do tego dojdziemy po kolei. Zanim rozpocznę opis od Chaty Teryha powiem tylko tyle, że zanim zmierzymy się z tą kultową trasą, najpierw będziemy musieli pokonać inny, 3-minutowy fragment z łańcuchami odległy o 18min wędrówki ze schroniska. A więc rozpoczynamy naszą wędrówkę od Chaty Teryha… Chata Teryha Na początku trzeba powiedzieć coś o samej Chacie Teryha. Jest to schronisko tatrzańskie położone na wysokości 2015 m w pięknym otoczeniu gór. Uważam, że w słowackiej części Tatr jest to drugie najpiękniejsze schronisko pod względem położenia i samej budowli. Wyprzedza go jedynie Chata pod Zielonym Plesem Kieżmarskim, gdzie widoki są wręcz bajeczne. W otoczeniu Chaty Teryha poczujemy wysokość gór i prawdziwy klimat Tatr. Poczujemy, że jesteśmy naprawdę wysoko i że dalsza wędrówka to już bezpośredni marsz ku najwyższym graniom, dlatego musi być nieco trudniej niż dotychczas. Schronisko wybudowano obok Małego Spiskiego Stawu, a w jego sąsiedztwie widzimy Pośredni Staw Spiski. Obecność wysokich grani, pięknych stawów polodowcowych i zieleń traw pomimo dużej wysokości na tle błękitu nieba powoduje, że bardzo szybko zakochamy się w tym miejscu. Obowiązkowo polecam wejść do środka i spróbować słowackiego, narodowego napoju Kofola. Jest to napój przypominający słynną coca-colę, ale ma zupełnie inny smak. Ten smak jest niepowtarzalny i dlatego zawsze na terenie Słowacji muszę wypić kufel Kofoli. Przy schronisku z łatwością odnajdziemy drogowskaz z czterema żółtymi tablicami i jedną zieloną. Dowiemy się stamtąd, że na Czerwoną Ławkę powinniśmy dojść w 1h 30min, a do rozstaju szlaków pod Czerwoną Ławką w 45min. Czasy można z łatwością utrzymać, ponieważ idąc z notesem i zapisując wiele szczegółów ze szlaku osiągnąłem przełęcz „w regulaminowym” czasie. Warto wyjść trochę wcześniej, ponieważ w lecie ta trasa jest dość popularna i możemy trafić na zatory na ubezpieczonych odcinkach. Lepiej dać sobie szansę na podziwianie pięknych widoków w spokoju, ponieważ panorama na kaskadowo (piętrowo, z jednego do drugiego) przelewające się wody Spiskich Stawów jest niesamowita – w szczególności, gdy trawy są zielone. Jak, dla mnie ten widok uchodzi za piąty najpiękniejszy widok w całych Tatrach polskich i słowackich. Za pierwszy uważam panoramę z Mięguszowieckiej Przełęczy pod Chłopkiem, za drugi Dolinę Białej Wody, którą będziemy schodzić, a za trzeci widok w stronę Morskiego Oka i Czarnego Stawu pod Rysami z podejścia na bulę pod Rysami za czwarty panoramę ze Szpiglasowego Wierchu w stronę Doliny Pięciu Stawów Polskich. Chata Teryha – Rozstaj dróg pod Czerwoną Ławką – Czerwona Ławka 2352 m Naszą przygodę zaczynamy od schroniska Chata Teryha. Idąc od drogowskazu już od początku zauważymy, że trasa jest bardzo ciekawa. W tutejszym otoczeniu zobaczymy piękne, zielone trawy, a pomiędzy nimi mnóstwo kwitnących, różowych i białych kwiatów. Ścieżka prowadzi pomiędzy gładkimi, wybrzuszonymi płytami skalnymi. Za chwilę wchodzimy na trzy gładkie, ale płasko położone płyty skalne, którymi przejdziemy na sypką, żwirkową ścieżkę poprowadzoną pomiędzy dużymi, pojedynczymi kamieniami w trawach. Pierwsza i druga minuta wędrówki upływa nam na podziwianiu pięknego, zielonego i kwitnącego mnóstwem kwiatów terenu. Po prostu jest bajecznie i kolorowo. W trzeciej minucie szlak prowadzi lekko w dół, aż dochodzimy do wielkiego Pośredniego Spiskiego Stawu. Tutaj zobaczymy, że naszą trasę wytyczono dosłownie przez staw, ponieważ do jego wód wrzucono mnóstwo kamieni, które utworzyły chodnik. Możemy dzięki temu nieco przeciąć zbiornik w linii prostej i przejść kawałek dalej. Przejście ma około 8 metrów. Po drugiej stronie czeka nas spacer po gładkiej płycie skalnej nieco pod górę. Nie występują tu żadne trudności. Za wielką płytą szlak zakręca w lewo i odtąd ponownie idziemy w pięknie ukwieconym terenie. Warto przyglądać się tutejszym roślinom, ponieważ jest naprawdę kolorowo. Moją uwagę zawsze przyciągają wody tatrzańskich stawów, ponieważ są bardzo czyste i stojąc nad brzegiem, można zobaczyć każdy kamień na dnie. W piątej minucie wędrówki widzimy po lewej stronie dużą stertę większych głazów, a po prawej Pośredni Staw Spiski i dwa mniejsze oczka wodne w najbliższym sąsiedztwie. Mniejsze oczka to poszerzona część potoku wypływającego z Pośredniego Stawu Spiskiego, które są przecięte dwoma usypanymi pasami kamieni w wodzie. Cały czas idziemy w miarę płaskim terenie, dlatego możemy podziwiać piękną przyrodę. W szóstej minucie przechodzimy na przemian przez gładkie, ale nadal płasko leżące płyty skalne oraz przez skały o poszarpanych i nieregularnych kształtach. Od siódmej minuty wędrówki zaczynamy osiągać wysokość. Na szlaku pojawiają się równe, kamienne schody, które ułatwią podchodzenie. Idziemy nimi około dwie minuty, po czym przed nami widać gładką i dużą skałę „wyrastającą” spod ziemi. Ścieżka omija ją z lewej strony i widzimy na niej znak szlaku. Za kolejne dwie minuty dochodzimy do drugiej gładkiej skały o podobnych kształtach. Omijamy ją również lewą stroną, idąc żwirową i sypką ścieżką. Piękne kwieciste polany w rejonie Chaty Teryha i przejście kamieniami przez Pośredni Spiski Staw Trasa prowadzi kilkoma esowatymi zakrętami w celu ominięcia przeszkód i zniwelowania stromizny podejścia. Minutę dalej mamy przed sobą dwie gładkie płyty skalne, których już nie ominiemy. Teraz musimy wejść na nie i przejść po ich powierzchni. Są tylko nieznacznie pochylone, więc nie sprawiają żadnych problemów. Na tym samym odcinku widzimy rumowisko kamieni przed nami. Za chwilę dalej szlak prowadzi w obniżonym terenie i wchodzimy do doliny z kamiennym usypiskiem. Ścieżka przecina je i po drugiej stronie widzimy dużą stromiznę. Powoli musimy przestawiać się na duży wysiłek, ponieważ czym wyżej, tym więcej sił będziemy musieli utracić. Za kamienną dolinką najpierw pójdziemy siedmioma, równymi, kamiennymi stopniami, po czym przez pięć minut kamienno-żwirową ścieżką będziemy podchodzić trawersami wśród traw, żeby dotrzeć do stóp ściany skalnej. Idziemy już 18min od Chaty Teryha i teraz mamy pierwszy fragment szlaku z łańcuchami do pokonania. Cała trasa pod ścianą składa się z czterech przęseł łańcuchowych. Pierwszy pomaga nam w pokonaniu gładkiej i pochyłej płyty skalnej, którą podchodzimy wzdłuż pionowej ściany po prawej. Płyta ma długość około 3m i jest dość mocno nachylona, dlatego napotykamy pierwszą trudność. Drugi łańcuch jest przymocowany do pionowej skały i jest krótki. Pozwala nam na przejście do kolejnej trudności. Trzeci łańcuch ułatwia podejście półtorametrowym kominkiem z dwoma stopniami, na końcu którego mamy próg złożony z dwóch kamieni. Powyżej kominka mamy trzy stopnie z drobnym żwirkiem. Sam kominek nie sprawia żadnych problemów, ponieważ podczas wspinaczki o dużym nachyleniu do góry korzystamy z dwóch dostępnych schodów. Ostatni, czwarty, łańcuch jest krótki i tutaj idziemy ukośnie pochylonymi do dołu stopniami. Patrząc na cały odcinek, który właśnie pokonaliśmy zobaczymy, że jesteśmy około 10m wyżej. Wysokość robi wrażenie. Z tego miejsca mamy przepiękny widok na kaskadowo ułożone Spiskie Stawy na tle zielonych traw. Z łatwością zauważymy, że woda z najwyżej położonego zbiornika przelewa się piętro niżej i tak aż do ostatniego stawu. Z najniżej położonego oczka wody spływają Potokiem Mała Zimna Woda w górę Doliny Małej Zimnej Wody. Dalej szlak zakręca długim łukiem w prawo i idziemy pięknymi trawiastymi terenami. Brakuje tylko owiec… Łańcuchy w 18min wędrówki z Chaty Teryha na Czerwoną Ławkę Cały czas idziemy stromo do góry, a stopnie wśród traw są równe i dobrze poukładane. Pokonanie całego odcinka z łańcuchami powinno zająć nam maksymalnie trzy minuty. Od dwudziestej pierwszej minuty naszej wędrówki jeszcze przez 10min będziemy stromo podchodzić tymi kamiennymi schodami. Dwie minuty później trafiamy na 80cm wyrwę w równo poukładanych schodach. Musimy postawić większy krok, po czym dalej idziemy trawiastym zboczem, długim łukiem do góry. Od dwudziestej trzeciej minuty, przez 8min będziemy szli ciągle licznymi trawersami, aż dojdziemy do górnej części zbocza. Za dwie minuty podchodzenia trawersami docieramy do dwóch wielkich głazów tworzących płyty skalne. O dziwo ułożono na nich kamienne stopnie. Za minutę, po prawej stronie widzimy poziomą gładką płytę, ale idziemy obok niej. Tuż za nią przechodzimy kolejnymi siedmioma bardzo równo ułożonymi stopniami, które dalej prowadzą nas na kolejne trawersy wśród pięknych traw. Za minutę przechodzimy cały czas mocno pod górę przez rumowisko złożone z dużych głazów i kamieni o bardzo nierównych kształtach. Za trzy minuty dochodzimy do płaskiego miejsca. Właśnie tutaj obchodzimy strome i skaliste zbocze, gdzie szlak zakręca łukiem w prawo. Za nim zobaczymy rozstaj szlaków pod Czerwoną Ławką. W końcu możemy odpocząć. Po drugiej stronie stoku będziemy dość stromo schodzić. Obchodząc spadziste zbocze będziemy szli w mocno skalistym terenie jeszcze przez minutę. Dochodzimy do końca kamiennego rumowiska. Odtąd szlak zakręca nieznacznym łukiem w lewo w trawiastym terenie. Szlak przecina stromo opadające zbocze wzdłuż, dlatego idziemy mniej, więcej na podobnej wysokości. W połowie trawiastego pasa przebiega bardzo wąski żleb. Trawiasty odcinek powinien zająć nam tylko minutę. Idziemy już 35min, licząc od Chaty Teryha. Teraz wchodzimy w niekończące się gołoborza. Wszystkie kamienie od zakończenia pasa traw mają zielone porosty. Szlak nadal prowadzi w dół, gdzie schodzimy kamiennymi stopniami do rozstaju pod Czerwoną Ławką. Dotarliśmy do tego samego momentu, kiedy schodziliśmy z Lodowej Przełęczy. Teraz idziemy bezpośrednio na Czerwoną Ławkę. Jak widać, potrzebowaliśmy 37min na dojście do rozstaju ścieżek w lokalnym zagłębieniu terenu, a drogowskaz mówił o 45min. Rozstaj dróg na Czerwoną Ławkę i Lodową Przełęcz Żółty szlak przed nami, prowadzi na Czerwoną Ławkę, a zielony w prawo - na Lodową Przełęcz. Stojąc na rozstaju szlaków z łatwością zauważymy równą granicę, gdzie łączą się dwa gołoborza kamieni. To, w którym teraz jesteśmy, ma wszystkie kamienie zabarwione na zielono od porostów. W dolince poniżej nas, odległej o trzy minuty wędrówki stąd, wszystkie kamienie mają jednakowy, szary kolor. Nie zobaczymy już zielonych porostów. Teren wygląda tak, jakby ktoś linijką odgrodził dwa różne światy. Skręcając żółtym szlakiem w stronę Czerwonej Ławki idziemy w dół, w stronę zagłębienia, gdzie jednocześnie przebiega omawiana granica dwóch gołoborzy. Na początku schodzimy siedmioma bardzo równymi, jakby ciosanymi na wymiar stopniami. Dalej schody są również poukładane, ale z kamieni o różnych kształtach i nie zawsze równo. Za dwie minuty dochodzimy do najgłębszego miejsca lokalnej dolinki, gdzie przechodzimy pod ogromnych głazem, który z powodzeniem może służyć za dach podczas opadów deszczu. Dokładnie pod „dachem” idziemy dziesięcioma bardzo równymi, „ciętymi na wymiar” stopniami i odtąd podchodzimy do góry. Za chwilę ponownie widzimy bardzo równe stopnie – tym razem osiem. Właśnie tutaj przebiega granica zielonego i szarego gołoborza. Od rozstaju dróg minęły trzy minuty wędrówki. Do pierwszych łańcuchów pozostało 16min. Za ośmioma idealnie równymi stopniami wchodzimy na gładką płytę skalną, gdzie jesteśmy po stronie szarego rumowiska kamiennego. Za płytą szlak zakręca w lewo trawersem i odtąd będą coraz bardziej pochyłe zbocza. Podobnymi zygzakami podchodzimy przez około 4min, po czym szlak zakręca pod mocnym kątem w prawo. Ciągle jest dość stromo do góry. Za dwie minuty lekko w lewo trawersujemy pochyłe zbocze, zakręcamy w lewo i za chwilę przechodzimy serię kolejnych ostrych zakrętów: naprzemiennie dwa razy w prawo i dwa razy w lewo. Za minutę dochodzimy do miejsca, gdzie idziemy mocno do góry dwudziestoma „ciętymi na wymiar” stopniami z kamienia. Podejście jest zakończone gładką płytą skalną bez trudności. Przed sobą widzimy ocieniony w górnej części żleb. U samej góry znajduje się przełęcz o nazwie Czerwona Ławka. Właśnie tam pójdziemy. Patrząc po ukształtowaniu terenu, poziom trudności, podobnie jak wcześniejsza stromizna, będą się nieustannie zwiększać. Za płytą skalną mamy kolejne dwadzieścia cztery bardzo równe i starannie dobrane i ułożone stopnie, którymi dochodzimy do zakrętu w prawo. Odtąd szlak prowadzi nas łukiem w prawo do żlebu, którym pójdziemy już bezpośrednio na Czerwoną Ławkę. Po lewej stronie zauważymy wielki płat śniegu, który zalega tam zawsze przez cały rok. Żeby lepiej zobrazować, gdzie jesteśmy i ile czasu zajmuje cała droga powiem tak: od Chaty Teryha do rozstaju dróg upłynęło 37min. Od rozstaju do płatu śnieżnego i zakrętu pod żlebem upłynęło kolejne 12min, czyli od Chaty Teryha idziemy już 49min. Strefa z łańcuchami rozpoczyna się od 56-stej minuty wędrówki, więc to praktycznie za chwilę. Za minutę szlak ponownie skręca bardzo ostro w prawo i przez 4min idziemy stromo do góry. Teraz ścieżka skręca ostro w lewo i przez kolejne dwie minuty pójdziemy do góry. W ten sposób trawersujemy mocno pochyłe zbocze pełne kamieni, ponieważ cały czas idziemy w gołoborzach. Dwuminutowe podejście kończy się drogą z łańcuchami. Stromy i nieprzyjemny żleb mamy za swoimi plecami i czym bardziej będziemy szli do góry, tym bardziej będzie ciemno i zimno. Jesteśmy otoczeni wysokimi graniami, dlatego światło słoneczne przez większą część dnia w górną część żlebu nie dociera. Łańcuchy i trudności w drodze na Czerwoną Ławkę Charakter szlaku od tego momentu zmienia się całkowicie. Przed nami widać mocno pochyłe ściany skalne, w jednych miejscach spękane, a w innych gładkie. Kiedyś można było tylko wchodzić od naszej strony, a od kilku lat można również schodzić do Chaty Teryha, dzięki temu, że wytyczono dwie, prawie równoległe drogi. Obie mają pewien poziom trudności, dlatego teraz będę omawiać każdy z odcinków łańcuchowych oraz jak najlepiej go złapać, żeby było bezpiecznie. Idąc dolną drogą na Czerwoną Ławkę pójdziemy ciągiem 38 przęseł łańcuchowych, po czym dopiero osiągniemy przełęcz. Wybierając górną trasę będziemy mieli do pokonania aż 42 odcinki z łańcuchami w jednym ciągu. Nigdzie indziej w całych Tatrach nie widziałem tak długiego fragmentu szlaku ubezpieczonego łańcuchami. Polskie Granaty i Rysy są również mocno ubezpieczone, ale nie ma tam tak długich tras. Początkowo ścieżka tworzy jeden ciąg łańcuchów. Dopiero za ósmym przęsłem trasa rozdzieli się na dwie drogi i będziemy mogli wybrać, którą chcemy pójść, pod warunkiem, że poszliśmy wcześnie rano. Później jedna z tych opcji służy schodzącym, a druga wchodzącym. Dolną drogą ludzie zazwyczaj wchodzą, bo jest bardziej czytelna, a górną schodzą. Przygodę z łańcuchami rozpoczynamy wejściem na popękane, gładkie płyty skalne. Pierwsze dwa odcinki z łańcuchami poprowadzą nas przez dwie strome płyty. Na szczęście wykuto w nich trójkątne zagłębienia. Dzięki temu łatwiej nam osadzić stopę na skale i możemy podciągać się do góry. Cztery pierwsze fragmenty mają standardową długość, czyli około 4-5m. Trzeci i czwarty rząd mają taką samą długość, ale podchodzimy już wystającymi, często o sześciennych kształtach skałach. Wiele z nich jest nachylonych ku dołowi, dlatego łańcuchy ułatwiają podejście. Cały czas idziemy stromo do góry i pokonujemy skalne ściany nachylone pod dużym kątem. Dzięki temu patrzymy w głąb żlebu, który widzimy za nami. Piąty łańcuch jest krótki i nadal wędrujemy w podobnym terenie. Szósty z nich jest standardowej długości i ciągle mamy przed sobą skały o sześciennych kształtach, którymi szybko osiągamy wysokość. Siódmy odcinek jest bardziej ciekawy, ponieważ wchodzimy na gładką płytę skalną o dużym nachyleniu wraz z dwoma zagłębieniami. Niestety musimy postawić tu dwa duże kroki do góry. Kto ma krótsze nogi będzie musiał większą część pracy wykonać za pomocą rąk, korzystając z łańcuchów. Trzeba użyć większej siły, żeby się podciągnąć. Prowadzą tędy dwa równolegle ułożone łańcuchy, ponieważ na ósmym odcinku rozdzielą się i od tego momentu będziemy mieli do wyboru górną lub dolną drogę wejścia. Ósmy fragment jest średniej długości, czyli ok. 4-5m, idziemy sześciennymi skałami, często pochylonymi w dół. Za nimi szlak zakręca pod kątem prostym w prawo i dorównuje do górnej ścieżki z łańcuchami. My wybieramy dolne podejście ze względu na dwustronny ruch. Będzie nam bardziej wygodnie, choć wcale nie łatwiej. Łańcuchy w drodze na Czerwoną Ławkę Dziewiąty odcinek prowadzi prosto i bardzo stromo do góry, a dziesiąty zakręca w prawo wśród skał. Jedenasty zakręca łukiem w lewo oraz prowadzi sześciennymi skałami w wielu miejscach, jakby odłupanych. Dwunasty i trzynasty łańcuch mają podobną długość i prowadzą mocno do góry podobnymi skałami. Dzięki temu szybko zyskujemy wysokość. Teren na razie nie wiele się zmienia. Czternasty odcinek jest bardzo długi, dlatego trzeba uważać, żeby cały czas mieć naciągnięty łańcuch w rękach, ponieważ jego poluźnienie może spowodować, że kiedy nim zachwiejemy, odrzuci nas na skały. Metalowe łańcuchy są bardzo ciężkie, więc tyle, ile siły w niego włożymy, tyle jest w stanie zwrócić do nas. Pamiętajmy o tym niebezpieczeństwie. Długie łańcuchy mają to do siebie, że najczęściej dużym fragmentem leżą gdzieś na skałach. Stąd bardzo łatwo pod wpływem ich ciężaru przytrzasnąć sobie palce. Trzymajmy taki łańcuch mocno i pewnie, a na pewno nie odrzuci nas na bok. Piętnasty odcinek zapewnia nam innego rodzaju trudność. Na trasie mamy prawie pionową płytę skalną i występ skalny od lewej strony wzdłuż, gdzie musimy postawić większy krok do góry (ponad 1,3m), żeby na nim stanąć. Wyżej widzimy dolny i górny łańcuch, dlatego polecam wybrać górny, ponieważ jest znacznie łatwiejszy. Za nim rozpoczyna się jeszcze bardziej stromo opadające zbocze. Do wyboru mamy aż trzy fragmenty krótkich łańcuchów. Na szesnastym powalczymy z drugim występem skalnym, podobnym do tego poniżej. Dodatkowo prowadzą tędy dwa rzędy ubezpieczeń. Przez chwilę stoimy w płaskim terenie, po czym siedemnastym i osiemnastym fragmentem podchodzimy znowu stromo do góry. Z powodu konieczności umocowania zabezpieczeń w mocno zmiennym terenie rzędy od szesnastego do osiemnastego są krótkie. Służą raczej jako punkty zaczepienia. Na końcu osiemnastego łańcucha po lewej stronie zobaczymy pierwszą klamrę, czyli metalowy stopień na gładkiej i bardzo stromo opadającej ścianie skalnej. Na styku dziewiętnastego i dwudziestego fragmentu mamy drugą klamrę po lewej stronie. Z pewnością ułatwi podejście, ponieważ trzeba postawić większy krok. Dwudziesty pierwszy rząd jest bardzo długi i wyprowadza nas na kolejne klamry. Tym razem zobaczymy aż dziesięć pod rząd. Ustawione są w bardzo ciekawy sposób, ponieważ pierwsze dziesięć klamer tworzy wysoką drabinę bez poręczy, a na końcu musimy stanąć w szczelinie skalnej i zrobić bardzo duży krok prostopadle w lewo, i przechodzimy nad bardzo stromą ścianą do kolejnych dwóch klamer prowadzących jeszcze wyżej. Klamry w drodze na Czerwoną Ławkę Klamry ubezpieczone łańcuchami Odcinki dwudziesty drugi i dwudziesty trzeci ubezpieczają cały fragment z klamrami. Dla osób mających lęk wysokości z pewnością tutejsza przeprawa będzie ciężka. Nie występują tu trudności techniczne, gdzie potrzeba dodatkowych umiejętności, ale duże nachylenie i stromizny bardzo działają na psychikę. Warto nie poganiać nikogo na szlaku. Lepiej pójść wolniej ale bezpiecznie. Dwudziesty trzeci łańcuch jest bardzo krótki. Widać, że na klamrach pomyślano o tym, żeby ubezpieczenia były jak najkrótsze, ponieważ nie grozi nam przypadkowy odrzut w razie poluźnienia uchwytu. Dwudziesty czwarty odcinek jest długi (więcej niż 5m) i łączy dwa rzędy klamer, dzięki czemu możemy w poziomie i do góry przejść z dziesięciu klamer na dwie, wyżej położone. Powyżej tych metalowych stopni pójdziemy pod ukosem do góry i w lewo po wystającym zrębie skalnym. Wychodzimy na bardzo niewielkiej półeczce z kępami traw, gdzie możemy tylko na chwilę odpocząć. Nasz szlak ciągle biegnie w lewą stronę i za chwilę ponownie będziemy się męczyć. Dwudziesty piąty fragment jest bardzo długi i prowadzi bardzo stromo do góry podobnymi zrębami i pęknięciami. Dwudziesty szósty odcinek złożony jest z zaledwie kilkunastu ogniw i służy raczej jako przewieszenie pomiędzy wystającą skałą. Dwudziesty siódmy rząd łańcuchów jest wymagający kondycyjnie ponieważ mamy wrażenie, że ściana jest nachylona pod kątem około 70-ciu stopni i tutaj poczujemy bardzo wielką stromiznę. Na końcu dwudziestego ósmego łańcucha widać klamrę, która jednocześnie stanowi punkt zaczepu. Dwudziesty dziewiąty łańcuch dalej prowadzi podobną stromizną i na dodatek skałami o sześciennych kształtach pochylonych w dół. Z pewnością utracimy wiele sił pod koniec. W punkcie zaczepu dwudziestego dziewiątego i trzydziestego łańcucha łączą się obie drogi – górna, którą ludzie schodzą i dolna – właśnie nią przyszliśmy. Od trzydziestego fragmentu idziemy podobną trasą, ponieważ jest wąsko i ciasno. Na wysokości trzydziestego odcinka mamy do dyspozycji niewielki, dość płaski, ale trawiasty teren. Można nieco zejść ze szlaku (około dwa metry w prawo) i odpocząć tutaj. Przy okazji przepuścimy kilku ludzi. Najpiękniejszy jest stąd widok na całą Kotlinę Pięciu Stawów Spiskich oraz wyróżniający się Łomnicki Szczyt. Kiedy robiłem zdjęcie w tym miejscu w kadr przyfrunął motyl z otwartymi skrzydłami i mając w tle Łomnicki Szczyt mogłem zrobić zdjęcie zielonych kęp traw nad przepaścią wraz z kwitnącymi fioletowymi kwiatami. Pomimo tak malutkiego skrawka ziemi jest tu bajecznie kolorowo. Można się tu naprawdę wyciszyć. Piękny widok na wysokości trzydziestego łańcucha Kontynuując naszą wyprawę wracamy na szlak i idziemy na trzydziesty pierwszy łańcuch. Powyżej niego ponownie mamy dwie możliwości wyboru, którędy pójdziemy na Czerwoną Ławkę. My wybraliśmy oczywiście tą po lewej stronie, czyli dolną drogę. W jego zasięgu są dwie klamry w dość dużych odstępach. Pierwsza jest dosłownie na naszej wysokości na drodze szlaku, a druga oddalona na lewo i nad nami. Trzeba podejść bardzo stromo do góry. Widzimy stąd już cel naszej wyprawy, czyli Czerwoną Ławkę. Odtąd również będzie jeszcze bardziej stromo... Z pewnością szlak da nam porządny wycisk sił. Trzeba uważać, ponieważ na trzydziestym pierwszym łańcuchu idziemy wśród płyt skalnych, gdzie niepewne kroki stawiamy na pochylonych w dół występkach skalnych. Niestety nie ma tu wygód, dlatego trzeba iść powoli i stromo do góry. Na wysokości trzydziestego drugiego przęsła widzimy klamrę nad nami. Nie korzystamy z niej, ponieważ łatwiej jest przejść dołem, gdzie można postawić w miarę stabilne kroki i złapiemy dobry chwyt. Odcinki od trzydziestego trzeciego do trzydziestego ósmego mają jednakową, standardową długość. Zmienia się jedynie teren, którym podchodzimy. Stromizna ani na chwile nie ustępuje. Idziemy długimi płytami skalnymi o porowatej powierzchni, tworzącymi ściany. Dzięki takiej strukturze zyskujemy lepszą przyczepność. Tyle, że wchodzimy w bardzo mocno pochylonym terenie. Czerwona Ławka 2352 m Na końcu trzydziestego ósmego przęsła jesteśmy na wysokości przełęczy Czerwona Ławka 2352 m Musimy tam jednak jeszcze dojść. Trzydziesty ósmy rząd łańcuchów jest przyczepiony do głęboko osadzonej szpili, a około pół metra w lewo widzimy samotną klamrę do której zwisa drugi, równoległy łańcuch. Zarówno schodzący, jak i wchodzący korzystają z niej, ponieważ ściana skalna ma tutaj bardzo duże nachylenie. Na wysokości szpili łączą się drogi: górna i dolna, pod kątem prostym. Jeśli ktoś idzie górnym szlakiem, to będzie musiał przejść pierwsze trzy odcinki z łańcuchami po wystającej, niewielkiej półeczce skalnej w poziomie. Klamra i łańcuch ułatwiają pokonanie tego fragmentu. My tymczasem pójdziemy w lewo na przełęcz właściwą, żeby móc odpocząć. Stanie na niewielkich występach skalnych męczy stopy, dlatego polecam wyruszać wcześniej, ponieważ po południu gromadzą się zwykle większe grupy ludzi i wtedy może zabraknąć dla nas miejsca. Nie chcielibyśmy utknąć w korku, nie mogąc nawet zrobić dobrego zdjęcia, czy też popatrzeć na rozległe panoramy. Mamy stąd wspaniały widok na Dolinę Staroleśną i jej stawy. Ja zawsze staram się być na przełęczy nieco wcześniej niż inni, dlatego mam zupełny spokój. W 2009 roku przechodziłem tędy o rano. Widoki były niezapomniane. Odbicia gór w stawach po prostu „wgniatały” w ziemię. Z pewnością podobnych widoków nie zobaczymy za dnia ze względu na wiatry. Połączenie górnej i dolnej drogi tuż przed przełęczą Czerwoną Ławką Widoki z Czerwonej Ławki Czerwona Ławka - Zbójnicka Chata Jesteśmy na przełęczy Czerwona Ławka. Nie ma tu za wiele miejsca, dlatego ludzie najczęściej przechodzą na drugą stronę i szukają jakiegoś głazu lub skały, na którym można usiąść. Od momentu opuszczenia Chaty Teryha upłynęło 1h 31min. Kolejnym naszym celem będzie Zbójnicka Chata, czyli kolejne schronisko, skąd będziemy mogli pójść na trzecią kultową przełęcz o nazwie Rohatka. Tam z kolei dotrzemy na wysokość 2200 m Dla chętnych: w tym samym rejonie jest jeszcze przełęcz Polski Grzebień dokładnie o takiej samej wysokości bezwzględnej. Moim zdaniem nie ma po co na nią wchodzić, ponieważ zostawimy sobie tą przyjemność w drodze na Małą Wysoką. Teren po drugiej stronie Czerwonej Ławki jest zupełnie inny. Przede wszystkim docierają tu promienie słoneczne i wszystko mamy rozświetlone. Dzięki temu wędrówka jest bardziej komfortowa. Również po tej samej stronie znajdziemy więcej miejsca dla siebie i będziemy mogli zrobić mnóstwo widokowych zdjęć. W celu pokazania ukształtowania terenu zszedłem kilka metrów ze szlaku na jeden z głazów. Dopiero stąd widać, że do Czerwonej Ławki zbiegają się dwa żleby. Głównym prowadzi częściowo szlak, a pomiędzy nim i drugim, odbiegającym od spodu, „wyrasta” spiczasta skała, podobnie jak na Rysach. Kiedy spojrzymy nieco bardziej w prawo, zauważymy ogromny „palec” ze skały. Wystaje on kilkadziesiąt metrów do góry ponad poziom Czerwonej Ławki. Na jego górę prowadzą tylko i wyłącznie pionowe i gładkie ściany skalne. Chcąc zejść z przełęczy ponownie będziemy korzystać z łańcuchów, ponieważ będzie stromo i sypko na trasie. Pierwsze trzy łańcuchy są dość krótkie i prowadzą bezpośrednio w żlebie stromo w dół. Ubezpieczenia mają ułatwić nam zejście, ponieważ pod nogami wszystko się sypie. Nie będziemy czuć komfortu… Czwarty odcinek poprowadzi nas w wąskiej rynnie skalnej, gdzie luźnych kamieni i żwiru również nie brakuje. Ostatnie, piąte przęsło pomaga nam w zejściu przez zręby skalne mocno pochylone w dół. Na końcu mamy około 60cm wyrwę w terenie, dlatego musimy postawić większy krok. Za ostatnią szpilą, do której przymocowano łańcuch szlak prowadzi w linii prostej w dół. Jest sypko, dlatego schodźmy powoli. Zejście z Czerwonej Ławki w stronę Zbójnickiej Chaty - łańcuchy Zejście ubezpieczonymi fragmentami powinno zająć nam około 3min. Za chwilę ścieżka zakręci w lewo i będziemy szli stromo w dół skałami o mocno poszarpanych kształtach. Tak będziemy schodzić przez kolejne 3min. Dotrzemy do kolejnego łańcucha, który ułatwi nam zejście drugą rynną, gdzie dwie podłużne płyty z wystającymi skałami zbiegają się ukośnie do siebie. Na końcu odcinka łańcuchowego rozpoczynamy serię trawersów, gdzie będziemy stromo schodzić bardzo sypką ścieżką przez około 6min. Z pewnością nasze kolana odczują ten fragment trasy. Sypkie trawersy zakańcza ogromny głaz narzutowy. Omijamy go od lewej strony wyznaczoną ścieżką. Po drugiej stronie, na dole głazu zauważymy wielką wyrwę. Właśnie tam przebiega dalsza część szlaku. Ścieżka zakręca w prawo i od teraz idziemy wzdłuż dwóch pionowych ścian znajdujących się po prawej stronie. W ciągu trzech minut opuszczamy to miejsce i wchodzimy na pierwsze rumowisko skalne po drugiej stronie Czerwonej Ławki. Ułożono przez jego środek równy, kamienny chodnik, więc będziemy mieli wygodną wędrówkę. Teren staje się płaski i przez 7min będziemy wędrować Strzeleckimi Polami. Są to skalno-trawiaste równiny, gdzie poczujemy się jak na polskiej Krzesanicy 2112 m (Czerwone Wierchy). Z leżących wszędzie kamieni ustawiono setki małych piramidek. Można powiedzieć, że na Strzeleckich Polach znajdziemy ich cały las. Pięknie stąd widać dwa małe stawy: Wyżni- po prawej i Niżni Strzelecki Staw po lewej. Przed nami widać Strzelecką Turnię 2158 m Nie jest to wyróżniająca się góra. Wygląda raczej jak wysunięta nad urwisko wielka półka skalna tworząca wielką przepaść. Można podejść jeśli ktoś chce. Z pewnością zobaczymy otoczenie Zbójnickiej Chaty i sąsiednie stawy. Cały czas idziemy w płaskim terenie. Na wielkiej równinie przechodzimy przez długą i gładką płytę skalną. Przez 4min idziemy przez trawiasty płaskowyż, gdzie dominuje zieleń. Zobaczymy tu niezliczoną ilość pojedynczych głazów, dlatego krajobraz jest mieszany. Cały czas idziemy równinami. Na końcu drogi dojdziemy do większej przełęczy ze skałami, a za minutę szlak zakręca w prawo i pomału prowadzi esowatym, pojedynczym trawersem, udeptaną ścieżką. Odtąd będziemy schodzić do doliny. Na trawiastych równinach upłynie około 2h 05min od momentu wyjścia z Chaty Teryha. Do Zbójnickiej Chaty pozostało około 1h 10min. Chociaż praktycznie schronisko mamy na wyciągnięcie ręki, to będziemy musieli pójść na około, omijając lokalną dolinkę pełną głazów i nierówności. Na razie nie widać naszego obejścia, ponieważ przysłania nam je opadające zbocze góry. Trawiastym zboczem, udeptaną ścieżką, schodzimy do rumoru skalnego, gdzie szlak zakręca w lewo. Dopiero stąd widzimy większy staw o nazwie Siwy Staw. Tak naprawdę ten i dwa oczka sąsiadujące z nim nazywają się Siwe Stawy. W oddali widać Wyżni Harnaski Staw. Właśnie w jego pobliżu dotrzemy do Zbójnickiej Chaty. Tak naprawdę pozostało nam zejść kamienistą dolinką do obejścia lokalnych spadów z głazami i nierównościami. Za minutę przecinamy rumowisko skalne i schodzimy stromo w dół dwoma trawersami o esowatym kształcie. Dzięki nim szybko obniżamy wysokość i jest lżej dla naszych kolan. W trakcie trawersowania stromego stoku dookoła widzimy piękne, zielone trawy z licznymi, pojedynczymi głazami, które z pewnością dodają uroku temu miejscu. Wysokie, opadające zbocza przed nami należą do Jaworowego Szczytu 2418 m Za Siwymi Stawami będziemy okrążać jedno z jego spadzistych i skalistych stoków. W podobnym terenie będziemy schodzić jeszcze przez 7min, po czym dojdziemy do dwóch kolejnych trawersów w rumowisku kamiennym. Wszędzie ułożono stopnie i chodniki, dlatego jest wygodnie. Za dwie minuty dochodzimy do największego z Siwych Stawów. Dookoła rosną żywozielone trawy. Po lewej stronie widać malutkie oczko należące do tej samej grupy. Wody z większego przelewają się do tego oczka i dalej spływa lokalnym dopływem do Staroleśnego Potoku. Widok w stronę wielkiego stawu jest naprawdę przepiękny. Najbardziej wyróżnia się tutaj dwuwierzchołkowy Ostry Szczyt. Warto przysiąść i podziwiać lokalną przyrodę oraz najzwyczajniej nacieszyć się ciszą, ponieważ otoczenie wysokimi graniami potęguje spokój. Trawiaste polany, wielka równina, jeden z Siwych Stawów Za stawem idziemy przez 5min wielką równiną, która zaczyna się za zbiornikiem. Jest to trawiasty teren pełen mniejszych i większych samotnych głazów. Pomiędzy nimi dodatkowo kwitnie mnóstwo różowych i białych kwiatów. Okolica jest bardzo malownicza. Na końcu równiny dojdziemy do lokalnej przełęczy, gdzie skaliste, spadziste zbocza tworzą powyżej nas urwiska. Szlak wytyczono tak, że pójdziemy poukładanym chodnikiem z kamieni pomiędzy urwiskami. Po prostu tylko na nie popatrzymy, a my powędrujemy w całkowicie bezpiecznym i sielankowym terenie. Za przełęczą rozpoczynamy kolejne wytracanie wysokości, gdzie swój początek bierze trasa okrążająca lokalną dolinkę z głazów i nierówności o nazwie Zbójnicki Spad. Ze względu na duże głazy i stromiznę, zboczami Jaworowego Szczytu będziemy okrążać w poziomie ten spad. Zejście szlakiem w stronę dolinki jest bardzo malownicze. Po prawej mamy skaliste i strzeliste ściany, miejscami nawet czarne. Dookoła rośnie piękna trawa i kwitnie mnóstwo kwiatów, a czasem widzimy pojedyncze krzewy kosodrzewiny. Po lewej zaś widzimy jednolite usypisko z wielkich kamieni i głazów. Zobaczymy tutaj najwięcej fioletowych dzwoneczków, które rosną gromadnie przy samotnych głazach. W oddali, za trawiastą bulą widzimy zarys lustra wody Wyżniego Harnaskiego Stawu. Za dwie minuty szlak zakręca bardzo długim i delikatnym łukiem, okrążając strome i skaliste stoki Jaworowego Szczytu. Za około dwie min dochodzimy do większego rumowiska kamiennego złożonego z dużych głazów. Przecinamy je w poprzek. Ułożono tędy równy chodnik z kamieni i dodatkowo widać żółte znaki szlaku. Mamy stąd wspaniały widok na resztę naszej trasy. W dole widać żywozielone trawy poprzecinane długimi płatami śniegu, które mogą nawet zalegać przez cały rok. Widok zieleni poprzecinanej kilkoma pasami białego śniegu jest niesamowity. Aż trudno sobie wyobrazić, ale obok pozostałości zimy, kwitną kolorowe kwiaty. Cały czas patrzymy na wielką bulę po lewej, za którą znajduje się Zbójnicka Chata. Przejście rumowiska z dużymi głazami powinno zająć nam około 4min. Później przechodzimy w poprzek około jednominutowym pasem zieleni. Samo zbocze stromo opada w dół doliny, ale my idziemy praktycznie wolno obniżającą się ścieżką. Stromizny przecinamy prawie w poziomie. Dalej, powolnym tempem schodzimy przez kolejne rumowisko z większych kamieni. Piękne widoki podczas zejścia z wielkiej równiny do obejścia w drodze do Zbójnickiej Chaty, widoczne płaty śnieżne w środku lata Za naszymi plecami w oddali widać „suchy” Słavkowski Szczyt. Mówię „suchy”, bo idąc szlakiem prowadzącym na sam wierzchołek nie trafimy na ani kroplę wody, co w Tatrach jest raczej niespotykane. Stąd zawsze przed słowem „Slavkowski” występuje u mnie słowo „suchy”. Zdecydowanie góruje nad okolicą, ponieważ ma 2452 m wysokości. My idziemy dalej rumowiskiem skalnym. Ciągnie się ono znacznie dłużej, ponieważ wędrujemy u stóp strzelistych zboczy, a każde z nich jest zakończone szerokimi piargami. Powstały tam rozległe gołoborza. Idąc tak przez około 5min, dochodzimy do kolejnego trawiastego odcinka. Składa się ono z czterech mniejszych pasów zieleni. Pomiędzy nimi przebiegają bardzo wąziutkie, równoległe żleby. Po lewej stronie widzimy zaś przebieg drugiej części obejścia Zbójnickiego Spadu. Po tamtej stronie jest zdecydowanie bardziej zielono. Za dzielonym na cztery części trawiastym zboczem dochodzimy do dwóch rumowisk kamiennych, które są przedzielone niewyraźnym i wąskim pasem traw. Oba usypiska są również wąskie i ich przejście to kwestia kilkunastu kroków. Za nimi zaczyna się bardzo szeroki pas traw, ponieważ szlak zakręca długim łukiem w lewo i będziemy obchodzić miejsce styku dwóch zboczy górskich. Na styku, powyżej, widać trawiastą górę o skalistym wierzchołku. Na mapie nie ma nawet nadanej nazwy. Zresztą nie góruje nad okolicą. W niecałe dwie minuty przechodzimy praktycznie w poziomie przez zielone zbocze i docieramy do drugiej połowy obejścia Zbójnickiego Spadu. Równocześnie wchodzimy na kolejne rumowisko kamienne, które czym wyżej, tym bardziej jest rozległe. Kilka metrów nad nami widzimy długi i poziomy pas śniegu. Biel w połączeniu z zielenią traw poniżej przyciąga wzrok. Na końcu śnieżnego płatu, poniżej jego poziomu, wzniesienie ma kształt buli, dlatego odtąd przez minutę będziemy trochę bardziej schodzić do lokalnego zagłębienia terenu. Przez około 4min idziemy ponownie spadzistym stokiem, gdzie naprzemiennie występują rumowiska skalne i zielone trawy. Nie da się jednoznacznie wyróżnić czego jest więcej. Po prostu i trawy i kamienie przenikają się nawzajem. Dochodzimy do lokalnego zagłębienia terenu. Można powiedzieć, że stoimy na przełęczy. Widać, że wiosną spływają tędy wody roztopowe, ponieważ pozostają ślady po brązowym mule. Po prawej zaś, widzimy niewielki płat śnieżny. Cała przełęcz jest kamienista, ale, gdy tylko ją opuścimy przez następne 5min pójdziemy trawiastą bulą, którą widzieliśmy z kamiennych rumowisk po przeciwnej stronie. Zielona bula kończy się zejściem w rejon przyschroniskowych stawów. O dziwo, na buli trawy mają żywozielony kolor, a poniżej, za nią, już w lipcu przybierają brązowy kolor. Obejście Zbójnickiego Spadu, przejście przez zieloną bulę Za wybrzuszeniem terenu wychodzimy pięknym, kamiennych chodnikiem wzdłuż lewego brzegu Wyżniego Harnaskiego Stawu. W jego otoczeniu jest bardzo malowniczo i widać mnóstwo gór. Wystarczy przejść do końca i spojrzeć za siebie. Linia brzegowa stawu jest przepiękna. Na obrzeżach woda jest krystalicznie czysta, a czym bardziej w głąb, tym bardziej ma ciemniejszą barwę. Na dnie zalega mnóstwo wodorostów i to one nadają właśnie taki kolor. W rzeczywistości woda jest krystalicznie czysta. W połowie równego kamiennego chodnika, po prawej stronie przechodzimy obok zwartego skupiska kosodrzewiny. Za stawem przez około 5-6min pójdziemy w pofałdowanym terenie, pomiędzy większymi i łagodnymi, skalisto-trawiastymi wybrzuszeniami. Idziemy mniej więcej w środku, w zagłębieniach. Zdecydowanie przeważa tutaj trawa. Wszędzie dookoła leży mnóstwo pojedynczych głazów. Schodząc coraz niżej, widzimy, jak w pewnej mierze okrążaliśmy tutejszą wielką bulę. Jest nawet wysoko, gdy spojrzymy do góry po lewej stronie. Przed nami widać dwa mniejsze stawki po prawej stronie. Mogą zniknąć w lecie, dlatego nie zawsze je zobaczymy. Na ich wysokości szlak zakręca długim łukiem nieznacznie w lewo. Właśnie tutaj, po lewej stronie widać skaliste stromizny, które tworzą stromy spad. Dopiero za nim widzimy drugi, większy staw – Harnaski Staw. Ma bardzo nieregularne kształty. Jego wody są podobnie ciemne, jak trochę wcześniej, ale przy brzegu możemy zobaczyć każdy kamień na dnie. Do jego poziomu prowadzi piękny i równy kamienny chodnik. Na końcu stawu szlak zakręca w prawo łukiem i tym samym omija długie, skaliste wybrzuszenie terenu, za którym znajduje się już schronisko Zbójnicka Chata. W tym samym miejscu stoi drogowskaz, z którego dowiadujemy się, że jesteśmy na wysokości 1962 m oraz, że do Łysej Polany pozostało aż 6h wędrówki. Zgadnijcie, co wybrałem?... Na innym znaku jest napisane, że do schroniska mamy dwie minuty drogi, a do rozstaju pod Czerwoną Ławką mamy 2h 25min. Za wybrzuszeniem, którego obejście zajmuje około dwie minuty, szlak ponownie zakręca łukiem, tym razem w lewo, gdzie dochodzimy bezpośrednio do chaty. Zejście z Czerwonej Ławki do Zbójnickiej Chaty powinno zająć nam około 1h 45min. Mi zajęło 1h 35min, ponieważ w wielu miejscach zatrzymywałem się i opisywałem szlak. W pobliżu Zbójnickiej Chaty, Harnaski Staw, równy chodnik przy Wyżnim Harnaskim Stawie Szlak na Czerwoną Ławkę w pigułce: 1’ – gładkie i płaskie płyty skalne 3’ – przejście kamiennym chodnikiem przez wody stawu 11’-12’ – gładkie skały i płyty skalne bez trudności 13’ – rumor skalny i początek ciągłych stromizn 18’ – ściana skalna i łańcuchy na szlaku (4 przęsła) 21’-31’ – seria esowatych trawersów w trawiasto-kamiennym terenie 31’ – równina i rumor skalny 37’ – rozstaj dróg na Czerwoną Ławkę i Lodową Przełęcz 39’ – seria równych stopni, równa granica dwóch rumowisk kamiennych (szarego i zielonego) 40’ – stromizny w drodze na Czerwoną Ławkę ( długie trawersy) 48’-49’ – seria równych stopni 56’-1h 11’ – szlak w całości ubezpieczony łańcuchami (38 przęseł – dolna droga, lub 42 przęsła – górna droga) 1h 11’-14’ – zejście serią z łańcuchami (5 przęseł) 1h 37’ – łańcuch w rynnie skalnej 1h 44’ – okrążamy ogromny głaz i wyrwę w terenie 1h 47’ – chodnik w rumorze kamiennym 1h 55’ – wielka trawiasto-kamienna równina oraz setki piramidek kamiennych jak na Krzesanicy 1h 59’ – płaskie płyty skalne 2h 04’-07’ – zejście z równiny esowatymi trawersami 2h 14’ – rumor skalny i zejście trawersami 2h 17’ – Siwe Stawy i widok na Harnaski Staw w oddali 2h 19’-24’ – schodzimy do wielkiego obejścia Zbójnickiego Spadu 2h 24’-59’ – obchodzimy Zbójnicki Spad pasami rumorów skalnych i traw 3h 00’ – trawiasta bula i pola śnieżne Zbójnicka Chata i szlak na Rohatkę Schronisko Zbójnicka Chata jest ładne, ale nie ma już takiego klimatu jak Chata Teryha. Widać, że obiekt wybudowano do przyjmowania dużych grup ludzi. W lecie kolejki do kasy są bardzo długie, co bardzo zniechęca. Z tego względu tylko zajrzałem do środka, żeby zobaczyć, czy coś się nie zmieniło. Sam obiekt nie przyciąga mnie. Za to na wielki plus jest otoczenie, w którym je wybudowano. Dookoła rosną piękne, zielone i bujne trawy, mamy w pobliżu przynajmniej dwa stawy i przede wszystkim wspaniałe widoki na góry. Nie mając powodów, żeby pozostać tu dłużej, wyruszyłem dalej, na trzecią i ostatnią przełęcz – Rohatkę 2200 m Do końca drogi pozostało mi 6h wędrówki, więc biorąc pod uwagę popołudniową porę, to bardzo dużo. Liczyłem, że do końca trasy dotrę w okolicach zachodzącego słońca. Nie przeciągając postoju, wyruszyłem dość szybkim krokiem. Ze schroniska idziemy żółtym i niebieskim szlakiem przez około minutę aż dochodzimy do rozstaju dróg z drogowskazem. Wybieramy niebieskie znaki, które zaprowadzą nas w około 1h 15min do celu. Po prawej ponownie widzimy największy z Harnaskich stawów, a po lewej niewielkie oczko. Przez kolejne dwie minuty pójdziemy nieznacznie do góry, przecinając trawiaste powierzchnie, gdzie leżą pojedyncze głazy i kamienie. W okolicy jest bardzo malowniczo, ponieważ kwitnie mnóstwo białych i fioletowych kwiatów. Teren przypomina trochę rejon dookoła Chaty Teryha. Jest pięknie. W podobnym otoczeniu pójdziemy jeszcze przez ok. 5min, ale w piątej minucie wędrówki, licząc od schroniska, przejdziemy obok dużego rumowiska kamieni, które znajduje się po prawej. Za kolejne 2min schodzimy do poziomu potoku widocznego po naszej lewej. Ścieżka zakręca tutaj łukiem w lewo i dochodzimy do kolejnego stawu po tej samej stronie. Grupa tutejszych zbiorników nazywa się Zbójnickimi Stawami. Jeden widać po lewej stronie ścieżki, a dwa, następujące po sobie, po prawej. Wody spływają z najwyżej położonego stawu do tego położonego najniżej (widoczny po lewej stronie, przy szlaku), po czym dopływem do Staroleśnego Potoku płyną dalej przez Długi Staw. Szlak jest ciekawie wytyczony, ponieważ przechodzimy pomiędzy najniżej położonym Zbójnickim Stawem, a tym pośrednim. Łączy je dość wartki potok, który wypływa z widocznej po prawej szerokiej szczeliny skalnej. Przed sobą widzimy ogromną skałę, która tworzy ścianę o wysokości 6-7m. U jej stóp płynie potok łączący stawy. My pójdziemy wzdłuż ściany i dodatkowo przejdziemy na drugą stronę płynących wód. Jest dość szeroko, dlatego wydeptaną ścieżką najpierw dochodzimy do ściany skalnej, po czym ułożonymi kamieniami w potoku przechodzimy na drugą stronę. Kamieni w wodzie jest na tyle mało, że raczej musimy przeskakiwać z jednego na drugi. Otoczenie jest bardzo piękne, ponieważ zieleń traw uspokaja, a pomiędzy głazami rosną jej większe kępy. W pobliżu widać również skupiska gęstych paproci oraz u samej góry ściany skalnej większe skupisko krzewów podobnych do płożącego się jałowca. Jest bardzo gęste i zwarte. Po drugiej stronie potoku szlak wśród traw ostro zakręca wydeptaną ścieżką w prawo, a za chwilę łagodnym łukiem w tą samą stronę. Przechodzimy przez lokalną przełączkę i przed nami widnieje duża część drogi, którą mamy do pokonania. Od teraz będziemy podchodzić w nieznacznie nachylonym terenie. Na razie będą królowały trawy i białe kwiaty, a czym dalej, tym więcej zobaczymy rumoru kamiennego. Idziemy cały czas wzdłuż potoku widocznego po lewej stronie, dużo poniżej nas. Za przełączką zobaczymy, że jesteśmy już ponad poziomem 6-7 metrowej ściany. Podziwiając otoczenie, które mamy za sobą, zauważymy, że najniżej położony staw jest na poziomie o wiele niższym w porównaniu z miejscem, w którym teraz stoimy. Od ostrego zakrętu idziemy przez około minutę i ponownie po prawej mamy skałę tworzącą niewielką ścianę. Przechodzimy obok niej wydeptaną ścieżką, nie zmieniając kierunku. Odtąd przed nami widać równo ułożone, kamienne stopnie, zakręcające bardzo delikatnym łukiem w prawo wśród bujnych, żywozielonych traw. Po prawej stronie ścieżki zbocze jest bardzo mocno nachylone, a po lewej widać niewielką dolinkę potoku z licznymi, pojedynczymi kamieniami wśród zieleni. Idziemy już 9min od schroniska. Trzeba powiedzieć, że ten fragment szlaku naprawdę pozwala wypocząć psychicznie, ponieważ oglądamy sielankowe krajobrazy, pełne spokoju, ciszy, zieleni i o tej porze nikt nie decyduje się wyruszać w góry, ponieważ powrót do jakiejkolwiek miejscowości oznacza bardzo długą wędrówkę. Trzeba liczyć co najmniej 5h. Cały szlak na Rohatkę przeszedłem w samotności. Mijałem tylko trzy osoby schodzące do Zbójnickiej Chaty. Idąc tak przez trzy kolejne minuty docieramy do malutkiego stawiku, przypominającego raczej oczko wodne o kwadratowym kształcie. Widać je po lewej stronie w trawiastej dolince. Trochę wyżej z pewnością zauważymy mały wodospad na potoku, wzdłuż którego wciąż podchodzimy. Potok płynie u stóp stromego i kamienistego stoku, a staw jest położony na równinie, bliżej szlaku. Jeszcze przez 4min nacieszymy nasze oczy wspaniałą zielenią, ponieważ dalej krajobraz ulegnie dużym zmianom. Przed nami widać dominujące gołoborza wypełniające całą dolinę przed nami. Początek szlaku na Rohatkę, przejście po kamieniach w potoku przy ścianie skalnej, kwadratowy staw, potok po lewej stronie szlaku Równe kamienne schody prowadzące przez trawiaste polany W 16-stej minucie wędrówki dochodzimy do kamiennego rumowiska z dwoma ogromnymi głazami po lewej stronie, które rozpoczynają inny typ krajobrazu. Odtąd ścieżka prowadzi w coraz bardziej pochyłym terenie. Za sobą widzimy ostatnie większe, trawiaste pole. Co ciekawe, po prawej zauważymy kilka pojedynczych głazów. Każdy stoi osobno. Za minutę docieramy do drugiej trawiastej polanki, na której stoi dwanaście pojedynczych głazów. Sprawiają wrażenie, jakby ktoś ustawił je celowo. W ich rejonie płynie potok, gdzie najczęściej przychodzą kozice. Idąc tamtędy, miałem wrażenie, że jestem na wystawie skalnych posągów. Za „wystawą” szlak zakręca długim i delikatnym łukiem w prawo. Teren staje się coraz bardziej pochyły. Jest stromo. Łukiem podchodzimy około minutę, po czym docieramy do rumowiska kamiennego. Za kolejną minutę przechodzimy po dużym głazie, którego znaczna część „wyrasta” spod ziemi po prawej stronie. Z aktualnej wysokości możemy zobaczyć jak wygląda duża część Kotliny pod Rohatką i Długiej Kotliny, którymi właśnie idziemy, i w miarę upływu czasu widzimy coraz więcej stawów. Mamy 20min wędrówki za sobą. Przez kolejne 4min marszu będzie nam „towarzyszył” potok po lewej stronie. Na jego końcu widać mnóstwo kamieni, jakby ktoś chciał go zasypać. Po prawej z pewnością rzuci nam się w oczy duży głaz również „wrzucony’ do tego samego potoku. W tym samym miejscu szlak poprowadzono pomiędzy pięcioma, naprzemiennie ułożonymi, dużymi głazami (raz jeden mamy po lewej, a raz po prawej). Za nimi ścieżka zakręca długim łukiem w prawo. Upłyną kolejne dwie minuty, po czym dojdziemy do naprzemiennie ułożonych pasów trawy i gołoborzy. W podobnym terenie pójdziemy jeszcze przez około 2min, po czym mamy zakręt w lewo pod kątem 90 stopni i dotrzemy do płyt skalnych. Nie występują tu żadne trudności. Wystarczy po nich przejść. Za płytami szlak zakręca w prawo, później w lewo i ponownie w prawo niewielkimi trawersami. Idziemy naprzemiennie kamiennymi schodami i sypką, udeptaną ścieżką. Jest coraz bardziej stromo. Widok na Długą Kotlinę i Kotlinę pod Rohatką Płyty skalne i ciągła stromizna W 31-szej minucie wędrówki przed nami widać tylko długą serię stromych płyt skalnych. Mogą pojawić się pierwsze trudności. Mając dobrą kondycję, bez zatrzymywania się można pokonać całą serię w 12min. Trasa jest ciekawa, ponieważ na szlaku występuje duża stromizna, brak wyraźnej ścieżki i jest szeroko. Wędrówka płytami nie jest trudna, ale trzeba zwracać uwagę, żeby były suche i żeby przez nieuwagę nie wyjść na skraj przepaści. Płyty skalne stanowią część spadzistego zbocza, którym dojdziemy praktycznie pod samą przełęcz Rohatka. Trudno wyodrębnić jakieś szczególne miejsca na tym dwunastominutowym odcinku, ponieważ wszystko dookoła wygląda tak samo. Nie mając ludzi przed sobą warto przyjąć pewien sposób obierania właściwego kierunku. Podchodząc płytami, które poprzedzielane są pęknięciami warto iść wzdłuż prawej krawędzi zbocza, za którą widnieją już tylko przepaście. Utrzymujmy od nich dystans około 10m. Podchodząc tak dojdziemy do ściany skalnej, która nas w pewnym miejscu zatrzyma przed dalszą możliwością wchodzenia wyżej. Wtedy musimy zakręcić w lewo wzdłuż niej i dzięki temu ominiemy przepaściste i skaliste zbocze. Kiedy ściana się skończy, skręcamy prawie pod kątem prostym w prawo i ponownie idziemy po płytach do góry. Trzeba pamiętać, że czym wyżej, tym zbocze jest węższe, dlatego urwiska po prawej stronie niejako „przybliżają się” do nas. Z tego względu po raz drugi zastosujemy metodę, by iść w linii prostej bardzo stromo do góry do momentu, aż zatrzyma nas ściana skalna. Podobny manewr przydarzy się nam jeszcze dwa razy, a więc na trasie zatrzymają nas łącznie cztery ściany skalne. Trzeba dodać, że na każdym odcinku pomiędzy ścianami nie tylko występują płyty skalne. Znacznie większym zagrożeniem jest sypkość tego szlaku. Wszędzie leżą luźne kamienie, a ich większe skupiska lub stopnie, którymi w kilku miejscach możemy podchodzić są zabezpieczone metalowymi prętami wbitymi do ziemi przed osuwaniem się w dół zbocza. Niestety w wielu miejscach pręty ruszają się i pomimo zabezpieczeń dużo kamieni osuwa się. Podczas wędrówki w większej grupie nie trudno przez przypadek uwolnić lecący kamień na głowę. Na szczęście szedłem tędy samotnie, więc raczej ten rodzaj zagrożenia nie występował. Gorsze są jednak same pręty. Zdarzało się tak na podobnych tatrzańskich szlakach, że ktoś stawał na stopniach zabezpieczonych prętami i w tym momencie kamień „wyjeżdżał” spod nóg, a osoba na nim stojąca upadała na bardzo strome płyty skalne lub na… pręty. Z tego względu polecam iść wolniej, ale bardziej uważnie. Oczywiście podobne przypadki zdarzały się rzadko, ale jednak się zdarzają... Osoby, które zapoczątkowały swoją przygodę z Tatrami mogą odczuwać tutaj duże trudności techniczne związane z wędrówką po bardzo stromych płytach skalnych, gdzie droga przejścia nie jest tak oczywista, jak poniżej nich. Warto pamiętać o możliwości uwolnienia luźno leżących kamieni i o prętach, które same w sobie mają dobre założenia, ale za bardzo wystają ponad poziom stopni, przez co dość łatwo nadziać się na nie nogą. Płyty kończą się na 43min wędrówki. Jeśli wydawało nam się, że dotychczas było stromo, to teraz będzie jeszcze bardziej… Czasami będziemy się wspinać, bo będziemy używać rąk do utrzymywania równowagi i do samego podchodzenia. Przez kolejne 2min będziemy podchodzić w rynnie skalnej. Jest jeszcze trudniej, ponieważ po obu stronach widzimy strome i szpiczaste skały tworzące ściany skalne o poszarpanych kształtach, a my będziemy podchodzić pomiędzy nimi bardzo stromo do góry. Idąc nią, musimy stawać na występkach skalnych i jednocześnie utrzymywać równowagę oraz podciągać się rękoma, żeby ułatwić sobie wejście. Nie występują tu większe trudności techniczne. Raczej trzeba stawać na większych występach skalnych, których nie brakuje. Z pewnością nie znajdziemy miejsca, gdzie powiemy: „nie ma na czym stanąć”. Nawet mniej wprawne osoby znajdą dobry punkt podparcia. Pamiętajmy, że słowo „rynna” nie oznacza „komina”. Wędrówka w kominach jest znacznie trudniejsza, ponieważ podchodzimy pod bardzo dużym kątem. Wydaje nam się, jak byśmy wspinali się pionowo do góry i jest bardzo wąsko. Często trzeba szukać dobrego punktu, gdzie możemy postawić stopę i dobrego chwytu do podciągania. Wędrówka rynną oznacza podchodzenie w mocno skalistym terenie, zwykle pomiędzy dwiema zbiegającymi się pod ukosem do środka ścianami skalnymi, gdzie często leżą luźne kamienie i jest stromo, ale nie pionowo. Rękoma ułatwiamy sobie jedynie utrzymanie równowagi, czy też podciągnięcie, żeby odciążyć nogi. W kominach rąk używamy typowo do wspinaczki, stąd zejścia nimi należą do trudnych (przykłady szlaków z kominami: Orla Perć, Kościelec, Zawrat od strony Czarnego Stawu Gąsienicowego). Zejście rynną wymaga jedynie, albo i aż, zwiększonej uwagi. W tutejszej rynnie nie ma jakiegoś charakterystycznego punktu. Występują jedynie popękane skały, gdzie łatwo znajdujemy punkt podparcia dla stopy. Tyle, że jest stromo i utracimy więcej sił. Powyżej rynny wchodzimy na pięciominutowy odcinek bardzo sypkiej, wydeptanej ścieżki. Stromizna jest ciągle taka sama, czyli bardzo duża i dość często jakieś kamienie będą nam „wyjeżdżać” spod nóg. Najgorszy jest drobny żwirek, gdzie łatwo o upadek. Z pewnością nie raz „powalczymy” o utrzymanie równowagi. W trzeciej minucie wędrówki tą ścieżką pojawiają się kamienne schody. Mimo wszystko, jest bardzo sypko z powodu luźnego żwirku na ich powierzchni. W szczególności przy schodzeniu można dość łatwo sobie coś zrobić. W ostatniej minucie szlaku mamy drugą serię stopni. Każdy z nich jest pojedynczo zabezpieczony przed osunięciem dwoma prętami. Mimo wszystko uważam ten odcinek za najgorszy, ponieważ jest bardzo stromy i na dodatek wszystko „wyjeżdża” spod nóg. Przełęcz Rohatka Na końcu tej drogi mamy 51min wędrówki za sobą. Przełęcz jest praktycznie na wyciągnięcie ręki. Stopniami z prętami dochodzimy na przełęcz Rohatka. Jesteśmy na samej górze. Widok z pewnością wynagradza trud wędrówki, ponieważ teraz możemy z daleka spojrzeć na otoczenie doliny wyprowadzającej ze Zbójnickiej Chaty oraz na wysokie góry przed nami. Po drugiej stronie widać tylko część Doliny Białej Wody i Zmarzły Staw na dole. Przed nami patrzymy na Wielicki Szczyt 2318 m Można powiedzieć, że odetchniemy z ulgą, ale nic bardziej mylnego. Ponieważ po drugiej stronie Rohatki jest również wiele trudności i są bardziej przerażające. Wystarczy zajrzeć nieco dalej i już widzimy co nas czeka... Między innymi dłuższa seria łańcuchów i zejście przy pomocy klamer pionową ścianą skalną o wysokości około 8-10m. Trudno ocenić wysokość, ale z pewnością jest to dosłownie pionowy spad. Idąc szlakiem po drugiej stronie, zobaczymy ciekawe dojście do tego urwiska. Można dotrzeć tam jedynie wąską półką skalną (około 30cm) idąc cały czas w lewo bokiem, a za plecami mamy tylko przepaść… Nieco dalej widzimy szpiczasty wierzchołek, za którym błyszczą niebieskie wody Zmarzłego Stawu. Osoby, które zaczynają przygodę z Tatrami z pewnością będą się tutaj bały, ponieważ po obu stronach mamy kumulację różnych przeszkód występujących na tatrzańskich szlakach. Na trasie doświadczymy między innymi trudu płyt skalnych, sypkich ścieżek, osuwających się stopni, wystających prętów, półek skalnych, łańcuchów i klamer. Można powiedzieć, że na Rohatce możemy zdobyć pewną miarę doświadczenia w poruszaniu się po podobnych trasach. Zawsze jestem tego samego zdania, że kiedy idziemy znakowanym szlakiem, to jest on dla każdego turysty, który nie ma lęku wysokości lub odczuwa go w niewielkim stopniu. Ważne jest, żeby tylko wytężyć swoją uwagę, a wtedy przejdziemy całą trasę bezpiecznie. Z założenia, znakowane szlaki mają być dostępne dla wszystkich i po to zainstalowano wszelkie ułatwienia i ubezpieczenia, żeby można było w miarę bezpiecznie pokonać trasę. Jeśli nie czujemy się na siłach, by pójść na Rohatkę, warto przejść mniej wymagające szlaki w polskich Tatrach. Z pewnością znajdziemy kilka takich tras, gdzie występują tylko łańcuchy, albo tylko płyty skalne. Mogę podpowiedzieć takie trasy. Trasa z dłuższym fragmentem łańcuchów bez większych trudności, to żółty szlak z Morskiego Oka na Szpiglasową Przełęcz i dalej do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Łańcuchy znajdują się na odcinku od przełęczy Szpiglasowej w stronę zejścia do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Trasa z samymi płytami skalnymi i niewielkimi czterema kominami pod szczytem, to czarny szlak na Kościelec (bez ubezpieczeń). Zawsze można spróbować wędrówki płytami skalnymi do pewnego poziomu i zawrócić, gdy stwierdzimy, że to nie dla nas. Sypkie ścieżki, to z kolei czarny szlak na Siwą Przełęcz i dalej zielonym na Siwy Zwornik oraz dalej czerwonym na szczyt Starorobociańskiego Wierchu. Tam dosłownie wszystko „wyjeżdża” spod nóg, choć sama trasa jest bardzo łatwa (wędrówka tylko i wyłącznie wydeptaną ścieżką). Schody z prętami i sypkimi ścieżkami, to zielony łącznik ze skrzyżowania ponad Zmarzłym Stawem w Dolinie Białej Wody prowadzący na przełęcz Polski Grzebień. Mając kilka podanych propozycji można próbować nabrać doświadczenia, pokonując najpierw wyżej wymienione trasy. Widok z Rohatki w stronę Doliny Białej Wody i Wielickiego Szczytu 2318 m Zejście z Rohatki (łańcuchy i klamry, dwie drogi do wyboru) Czas rozpocząć schodzenie najtrudniejszym odcinkiem na całym szlaku. Jest bardzo stromo w dół i przede wszystkim mamy aż 12 odcinków łańcuchowych do pokonania. Można powiedzieć, że to prawie jedna trzecia ubezpieczonej drogi na Czerwoną Ławkę. Pierwszy łańcuch jest tak zawieszony, że staje się bezużyteczny. Luźno wisi od przełęczy, dlatego nie używamy go, a jedynie dochodzimy do stromizn. Na wysokości pierwszego odcinka ubezpieczenia nie ma jeszcze dużego nachylenia terenu. Od drugiego łańcucha poziom trudności znacznie wzrasta. Na początek mamy mocno opadającą rozpadlinę w kształcie rynny skalnej, która dodatkowo jest dosłownie przytrzaśnięta dwoma głazami. Zejście jest trudne, ponieważ musimy w dużym spadzie dodatkowo ominąć oba głazy. Polecam odwrócić się plecami do trudności i schodzić po prawej stronie głazów, szukając stopą dobrego punktu podparcia. Zazwyczaj będzie to wystający występek skalny. Trzeba uważać. Trzeci i czwarty fragment ubezpiecza standardowy odcinek, czyli są to łańcuchy przymocowane do ukośnej ściany skalnej, a my idziemy w dół, po spękanej i o nieregularnych kształtach rynnie. Nie ma tutaj większych problemów. Droga przez klamry Piąty łańcuch jest bardzo ciekawy. Za rynną wychodzimy na półkę o szerokości 30cm, a długą na 4m. Cały czas trzymamy się łańcucha, ponieważ za placami mamy pionowy spad na 8-10 metrów, na którym widzimy 9 klamer. Są przymocowane do gładkiej ściany skalnej. Odtąd mamy dwie drogi do wyboru. Możemy dalej iść półką skalną przed siebie i przechodzić okrężną serię z ubezpieczeniami, albo zejść przy pomocy klamer. Opiszę obie drogi, a wybór pozostawiam czytelnikom. Ja osobiście wybrałem klamry, bo mamy stąd lepsze widoki i według mnie są wygodniejsze i trasa jest krótsza. Ważne, żeby nie schodzić nimi we mgle, ponieważ są bardzo śliskie! W lecie turyści schodzą okrężną drogą, a podchodzą przy pomocy klamer. Nie powstają dzięki temu zatory, a gdy jest więcej osób na szlaku, to przynajmniej ruch można dość szybko rozładować. Nie powstaje chaos. Na piątym łańcuchu wybrałem klamry. Szlak prowadzi tędy dosłownie, pionowo w dół. Chociaż zejście wygląda przerażająco, wystarczy złapać się łańcucha i stanąć na pierwszej z nich. Rozstawiono je tak, że gdy stoimy plecami do przepaści, to po prawej mamy dwie klamry, a po lewej siedem. Najwyższa jest po lewej, dwie następne po prawej i sześć kolejnych po lewej. Klamry dodatkowo ubezpieczono łańcuchami, więc ciągle mamy się czego złapać, choć same metalowe stopnie stanowią bardzo dobry uchwyt. Raczej z nich korzystam, jako punkt podparcia dla stóp i chwyt dla rąk. Schodząc za pomocą klamer traktujemy je jako solidną drabinę. Ze względów bezpieczeństwa nie polecam łapania łańcuchów, ponieważ nie są napięte i przez to może nas odrzucić do tyłu. Chwyt za klamrę jest zawsze pewny. Szósty łańcuch przebiega wzdłuż metalowych stopni i jest długi, a siódmy, łukiem w lewo odchodzi od nich. Czym dłuższy łańcuch, tym cięższy i przez to łatwiej z większym impetem może odrzucić nas do tyłu. Teraz pójdziemy w ciasnej rynnie, gdzie plecami dotykamy skał po drugiej stronie, gdy już pokonamy wszystkie klamry. Promienie słoneczne nie docierają do rynny i dlatego jest tu zawsze ciemno i chłodno, dlatego uczucie trudności jest większe. Klamry kończą się w połowie siódmego łańcucha, który poprowadzi przez nasłoneczniony, skalisty spad. Występują tu skały o sześciennych kształtach pochylonych w dół. Ciągle trzeba uważać. Ósmy jest bardzo podobny, tyle, że łatwiej jest o dobre punkty podparcia dla stóp. Odtąd mamy dużo słońca. Dziewiąty kończy całą serię, ale jest bardzo stromy, ponieważ schodzimy wzdłuż ściany, gdzie widać skały o pomarańczowym zabarwieniu w ich górnych częściach. Tam łączą się łańcuchy z drugiej drogi, którą nazwiemy „drogą przez łańcuchy”. Klamry podczas zejścia z Rohatki w drogę Doliny Białej Wody Inne spojrzenie na klamry Droga przez łańcuchy Jest to druga z możliwości pokonania dużej stromizny. Jeśli klamry wyglądają dla nas zbyt przerażająco, na wysokości piątego łańcucha, gdzie szliśmy wąską półką bokiem w lewo, nie pójdziemy w dół, ale po prostu dalej tą samą półką. Najlepiej nie patrzeć w dół, jeśli się boimy. Licząc odcinki łańcuchowe na tej trasie przyjmiemy, że piąty jest tym wspólnym (tu mamy możliwość pójścia przez klamry lub przez łańcuchy). Kolejny, szósty, poprowadzi nas z jednej rozpadliny do drugiej. Przejście wygląda tak, że wychodzimy, idąc bokiem w lewo na wybrzuszenie ściany skalnej i po odstających skałach przechodzimy na zbiegające się dwie ściany po drugiej stronie. Na ich styku mamy do dyspozycji tylko odstające i popękane występki. Można tu stabilnie stanąć. Teraz pójdziemy drugą ścianą, nad głowami tych, którzy wybrali drogę przez klamry. Cały czas idziemy wąską półką wzdłuż niej. Jesteśmy na tej samej wysokości. Siódmy fragment wydaje się bardziej bezpieczny, ponieważ przecinamy kolejne wybrzuszenie w terenie. Na szczęście mamy więcej skał za sobą, więc jest na czym stanąć. Ósmy i dziewiąty łańcuch ubezpiecza podobne przejście. Cały czas wędrujemy bokiem w lewo. Ósmy prowadzi nas przez sześcienne skały, a dziewiąty na pochyloną płytę skalną, gdzie będzie bardzo stromo w dół. Dziewiąty łańcuch jest przymocowany do spękanych skał. Powyżej nas widać piękny pas traw. Dziesiąty fragment jest bardzo długi i niestety nienaciągnięty. To oznacza, że schodząc zbiegającą się ukośną płytą z mocno spękanymi i o poszarpanych kształtach skałami musimy uważać, żeby utrzymywać ten łańcuch cały czas napięty, ponieważ jest tutaj bardzo stromo i przede wszystkim chwilowe jego poluzowanie spowoduje, że nas odrzuci w którąś stronę. Jedenasty jest o połowę krótszy niż dziesiąty, ale prowadzi w dokładnie takim samym terenie. Idziemy ukośnie nachyloną płytą do wewnątrz i zbiega się ona z bardzo spękanymi skałami. Dwunastym odcinkiem schodzimy nadal bardzo stromo do punktu, gdzie łączy się z drogą przez klamry. Wychodzimy dokładnie na te same skały z pomarańczowym zabarwieniem. Na dwunastym przęśle trzeba pamiętać, że w połowie występuje jeden naturalny stopień skalny, gdzie musimy postawić około 60cm krok w dół. Łańcuchy widoczne po lewej - droga przez łańcuchy Łańcuchy widoczne po prawej - droga przez klamry Mniejsze trudności Obie drogi zbiegają się w tym punkcie i odtąd nie zobaczymy żadnych ubezpieczeń. Nie znaczy to, że trudności zniknęły. Nadal będziemy schodzić stromą rozpadliną, którą nazwiemy szerszą rynną skalną, gdzie najczęściej spotkamy sześcienne skały pochylone w dół. Na ścieżce będzie dość sypko, ponieważ skały się kruszą i przez to drobny żwir zawsze gdzieś leży na naszej drodze. Idziemy tak przez około 4min. Najważniejsze, żeby iść tyłem, ponieważ jest bardzo pochyło i czasami sypko. Dzięki takiej technice łatwiej nam będzie złapać dobre chwyty, a w razie upadku „nie polecimy” na twarz. Osoby schodzące przodem najczęściej schodzą przykucnięci i przez to potrzebują znacznie więcej czasu, nie zapewniając sobie bezpieczeństwa, ponieważ w razie potknięcia zazwyczaj jest już za późno, żeby się czegoś złapać. Cały czas idziemy rozpadliną po jej lewej stronie, mając przed sobą bardzo nierówne skały. W połowie dotrzemy do wielkiej dziury w terenie. Właśnie tutaj musimy przejść na prawą stronę zagłębienia i odtąd trzymamy się tej strony. Cały czas schodzimy tyłem z powodu stromizny. W 51-szej minucie, licząc od wyruszenia ze Zbójnickiej Chaty, dotarliśmy na Rohatkę. Na końcu stromej rynny mamy 1h 11min wędrówki, czyli pokonanie wszystkich trudności po drugiej stronie Rohatki zajmuje około 20min, gdy mamy pojedyncze osoby na szlaku, Dalej czeka nas coraz łagodniejsza wędrówka, co nie znaczy, że będzie przyjemna. Kolejne dwie minuty wędrówki, to niestety schodzenie wydeptaną, ale bardzo sypką ścieżką. Szlak prowadzi tędy esowatymi trawersami stromo w dół i obchodzi łukiem w lewo opadające zbocze. Dopiero za serią małych zakrętów wychodzimy na rumowisko skalne, gdzie jest ułożony kamienny chodnik. Wędrówka staje się bardziej przyjemna. Następne dwie minuty upłyną nam na schodzeniu serią esowatych zakrętów sypką ścieżką. Na końcu trawersów dochodzimy do wielkiego głazu ze znakiem szlaku na zakręcie. Odtąd stromizna wyraźnie maleje. Powrót do Łysej Polany Mamy już 1h 16min wędrówki za sobą, a 9h 46min od momentu wyruszenia z Tatrzańskiej Jaworzyny. Do końca pozostało około 5h marszu. Z oczywistych względów wybierzemy niebieski szlak Doliną Białej Wody, ponieważ do niej teraz schodzimy. Przez kolejne 14min będziemy schodzić kamiennymi stopniami przez gołoborza. Krajobraz ciągle jest taki sam. Od czasu do czasu brakuje kilku stopni i droga przez to jest sypka. Jako, że stromizna jest coraz mniejsza, to nawet luźny żwir na szlaku nie będzie nam przeszkadzać. W ósmej minucie wędrówki równymi stopniami docieramy do większego pola śnieżnego, które nasza ścieżka przecina. Przygotowując ten opis, kiedy szedłem pod koniec lipca nadal zalegał śnieg. Szlak prowadzi ciągle bardzo wyraźną ścieżką, prawie w linii prostej. Pod koniec nieco zakręca łukiem w prawo, żebyśmy mogli dotrzeć w rejon Zmarzłego Stawu. W 14-stej minucie wędrówki kamiennymi stopniami, lub 1h 30min od momentu wyruszenia ze Zbójnickiej Chaty, lub w 39min od momentu opuszczenia przełęczy Rohatka, docieramy do skrzyżowania na Polski Grzebień. Dojdziemy tam krótkim łącznikiem znakowanym na zielono. Polski Grzebień jest czwartą „kultową” przełęczą z pięknym widokiem o wysokości 2200 m podobnie jak Rohatka. Szkoda tylko, że w pobliżu tej czwórki nie ma Bystrej Ławki 2340 m i Przełęczy pod Chłopkiem 2307 m bo wtedy z całą śmiałością moglibyśmy mówić o komplecie najciekawszych przełęczy. No cóż – nie wszystko da się zrobić na raz... Z Polskiego Grzebienia można wyruszyć jedynie żółtym szlakiem na Małą Wysoką 2429 m lub z przewodnikiem na Gerlach słynną granią Martinka. Na skrzyżowaniu przechodzimy obok ułożonego z kamieni muru po lewej stronie. W tym rejonie szybko zauważymy znane nam pręty z podejścia na Rohatkę. Stopnie powyżej nas są pojedynczo zabezpieczone przed osuwaniem się, podobnie, jak tam. Naszą uwagę najbardziej zwrócą ciekawe drogowskazy, które wyglądają jak szyldy reklamowe powieszone na ścianie skalnej. Dalej będziemy schodzić niebieskim szlakiem przez niecałe pięć godzin Doliną Białej Wody. Opis tego szlaku znajduje się tutaj: Dolina Białej Wody - opis szlaku. Powrót Doliną Białej Wody do Łysej Polany Szlak ze Zbójnickiej Chaty na Rohatkę w pigułce: 1’ – rozstaj dróg na Rohatkę i na Czerwoną Ławkę 7’ – schodzimy w trawiastym terenie 8’ – skaczemy z kamienia na kamień, przecinając dość szeroki potok pod ścianą skalną 8’-16’ – podejście w sielankowym, trawiastym terenie 16’ – rumor skalny i duży głaz 17’ – 12 dużych głazów jak wystawa skalnych posągów 19’ – kolejny rumor skalny 24’ – „zasypany” potok i ogromny głaz w jego wodach, 5 naprzemiennie stojących głazów 24’-31’ – coraz większe stromizny 31’-43’ – seria płyt skalnych, 4 ściany skalne, sypkie ścieżki 43’-46’ – bardzo stroma rynna skalna 46’-51’ – strome i sypkie kamienne schody 51’ – kamienne stopnie podtrzymywane dwoma prętami na każdy stopień. Niebezpieczeństwo poślizgu 51’-1h11’ – zejście drogą przez łańcuchy lub drogą przez klamry 1h 11’-16’ – zejście rozpadliną, sypka droga 1h 16’ – duży głaz, odtąd maleje nachylenie terenu 1h 30’ – rozstaj dróg na Polski Grzebień i do Doliny Białej Wody 1h 30’ – 6h 00’ – powrót Doliną Białej Wody do Łysej Polany Cała trasa według map i znaków na szlakach powinna zająć nam około 16h.
Wyruszając ze schroniska musimy cofnąć się asfaltową drogą w dół, w stronę Włosienicy, by po niecałych 5 minutach dotrzeć do miejsca, w którym niebiesko znakowana ścieżka odchodzi w lewo od szosy. Wygodny szlak prowadzi pod górę w poprzek zbocza Opalonego Wierchu (2115 m n.p.m.), które zimą charakteryzuje się znacznym
Hasło krzyżówkowe „górski szlak w poprzek zbocza” w słowniku szaradzisty. W naszym słowniku krzyżówkowym dla wyrażenia górski szlak w poprzek zbocza znajduje się tylko 1 definicja do krzyżówki. Definicje te zostały podzielone na 1 grupę znaczeniową.
grobla biegnąca od brzegu w kierunku głębokiego miejsca w korycie rzeki. trawers. pokonanie zbocza góry lub ściany skalnej w poprzek. trawers. kierunek prostopadły do kursu płynącego statku. trawers. ćwiczenie w jeździectwie. trawers. szlak w poprzek zbocza.
  1. Վинեֆаπիփу г
    1. Էди тጌπиկዣвреπ κучոմяш οշυсвах
    2. Տ аբэсጥዷеբυ уснጡኜիнιс մабр
    3. Ивриራխрогθ аշυሡኔпевα д ищиςω
  2. Ωծօнεշ тв ፃбугիሙኂхα
    1. Սυկըклонևц ор ո ղокэваሉо
    2. Аճапроሓጊρո гጉከεն
.